8 przyzwyczajeń z Soulsów, którymi bawi się Elden Ring
Och, Elden Ring. Czekałem na ciebie niczym na Dark Souls 4 w przebraniu i właśnie nim się okazałeś. Nie mogło być lepiej! Czemu jednak bawisz się moimi przyzwyczajeniami? Dlaczego co chwilę to, co pozornie znane, okazuje się świeże i inne?
Spis treści
Gry FromSoftware przyzwyczaiły nas do tego, że pewne ich elementy są do siebie dość podobne. Deweloper wprowadza do nich jednak małe zmiany, które – choć mogą umknąć uwadze co bardziej niedzielnych graczy – sprawiają, iż każda z produkcji tego studia pozostaje świeża i po prostu inna dla największych fanów podgatunku soulslike.
Nie inaczej jest z Elden Ringiem. Dla jednych będzie on Dark Souls 4 z otwartym światem, mapą, koniem i może odrobinę niższym poziomem trudności. Takie osoby nie pojmują zachwytów graczy, którzy zjedli na Soulsach zęby i na kolejną ich iterację czekali niczym na mannę z nieba. Ci jednak nic sobie nie robią z narzekania tej pierwszej grupy, tylko z wypiekami na twarzy przemierzają Ziemie Pomiędzy i sprawdzają, co FromSoftware pozmieniało tym razem.
Hidetaka Miyazaki i spółka znów bowiem zadrwili sobie z naszych przyzwyczajeń. Spędziwszy ponad pięćdziesiąt godzin z Elden Ringiem, wielokrotnie łapałem się na tym, że próbuję zrobić coś, do czego przywykłem w Dark Souls, Bloodbornie czy nawet Sekiro. Problem tkwił w tym, iż te mechaniki albo nie działały, albo działały zupełnie inaczej, albo – w najgorszym przypadku – działały tylko pozornie. Tymczasem gra pozwala robić to samo inaczej – lepiej, szybciej, bardziej efektywnie.
Dostrzegłem u siebie osiem takich nawyków, którymi Elden Ring po prostu się bawi. Niektórych trzymałem się przez kilkanaście godzin, by ostatecznie stwierdzić, że zabrakło mi otwartego umysłu, aby od razu podejść do sprawy w inny, świeży sposób.
Prostuj drogi, skacząc
Skakanie w Soulsach było dość ograniczone. Jak bardzo i czemu zachwyciło mnie ono w Elden Ringu, wspomniałem w zapowiedzi gry. Innymi słowy, zdawałem sobie sprawę, że będzie to tak zwany (z angielska) game changer. Mimo to, raz za razem, przyłapywałem się na zapominaniu o nim i próbach poruszania się w tradycyjny sposób.
O ile jeszcze podczas swobodnego przemierzania Ziem Pomiędzy na wierzchowcu czy w walkach z bossami – dzięki, Sekiro – wykonywanie skoków przychodziło mi dość naturalnie, o tyle schodziło ono na drugi albo i trzeci plan, gdy tylko na horyzoncie pojawiali się zwykli przeciwnicy. Nie mam tu na myśli nawet wyprowadzania ataków z wyskoku, by rozbić ich posturę. Czasami po prostu zapominałem, że mogę się do nich zbliżyć, skacząc.
Przykład? Proszę bardzo. W Zamku Burzowego Całunu znajduje się miejsce łaski o nazwie Baszta. Gdy się do niego przeniesiecie, a następnie opuścicie komnatę z „ogniskiem” i wejdziecie po znajdujących się za jej drzwiami schodach, natraficie na dwóch wrogów – jeden wyjdzie Wam na spotkanie, a drugi będzie próbował włączyć się w potyczkę przy pomocy kuszy i bełtów. Pokonanie pierwszego to pestka, ale jego kolega – znajdujący się na widocznym na poniższym screenie podeście – nastręczył mi trochę problemów. No bo jak się do niego dostać?
Oczywiście trzeba przeskoczyć. W sumie jest to logiczne, prawda? Wystarczy wejść na wystającą deskę, bryknąć na znajdujący się nad nią murek i wylądować po drugiej stronie. Odruch kazał mi jednak szukać drogi naokoło, której – rzecz jasna – nie było. Dopiero obmacawszy wszystkie ściany – niemal dosłownie, bo miałem nadzieję na znalezienie w nich tajnego przejścia – wyrwałem się z soulsowej rutyny, chwilę zastanowiłem i doznałem olśnienia. Najgorsze, że takich miejsc jest więcej. Dużo więcej.