Ciemniejsze (barwniejsze?) strony AS-a. Najlepsze cytaty Sapkowskiego, mistrza gier wideo
Spis treści
Ciemniejsze (barwniejsze?) strony AS-a
Niemniej każdą sytuację, w której Andrzej Sapkowski pokazuje „ludzkie” oblicze, za chwilę równoważy taka, w której pisarz znów „odjeżdża” i co bardziej drażliwi słuchacze czują się dotknięci. Albo po prostu gnoi przedstawicieli wybranego środowiska (to akurat odbywa się czasami ku uciesze osób niemających z danym środowiskiem nic wspólnego):
M.S.: Czy dzieci są uosobieniem mieszczańskiego stylu życia? Za to właśnie Pan ich nie lubi?
A.S.: Względem mieszczaństwa i filisterstwa wolę zmilczeć, bo żaden już ze mnie buntownik bez powodu, żaden Przybyszewski ani James Dean, mam swoje lata i wkrótce przyjdzie wstąpić do klubu. Wyjaśnię jednak, że mój stosunek do dzieci i psów nie ma nic wspólnego z rewolucją i odrazą do strasznych mieszczan. Po prostu tak było, że wszędzie tam, gdzie pojawiały się dzieci i psy, jakiś cholerny niepisany bon ton kazał się nimi zachwycać. A ja się nie zachwycałem, bo jakoś nie widziałem czym. I choć miałem problemy towarzyskie, trzymałem się dzielnie i trzymam do dziś. Psy i małe dzieci są... No, oględnie powiedzmy, nieestetyczne.
2001, wywiad dla „Pani”
L.K.: Jakie rady dałby Pan młodym ludziom, którzy dopiero próbują swych sił z piórem?
A.S.: Radziłbym im szczerze i serdecznie, żeby wybili sobie z głów mrzonki i głupstwa i wzięli do jakiejś uczciwej i pożytecznej roboty.
2002, wywiad dla „Załogi G”
Sprawa jest prosta jak dyszel – nie masz wyobraźni, nie pisz. Imaj się innych zawodów. Zostań politykiem, tu zbędna jest zarówno wyobraźnia, jak i inteligencja.
2004, wywiad dla Empik News
Generalnie rzecz biorąc, mam do dziennikarzy tylko jedno zastrzeżenie i nie jest ono wydumane, lecz poparte przykrym, acz rzeczowym doświadczeniem: w większości wypadków są to ignoranci, którzy nie wiedzą i nie umieją nic, ale mimo to wydaje im się, że wszystkie rozumy pojedli i mogą robić za wyrocznię.
Badacze literatury lubią porównywać, po pierwsze, na tym polega ich robota, po drugie, muszą wszak udowodnić, że czytali coś jeszcze poza dziełem, które właśnie badają i recenzują. Żartowałem, przepraszam.
[...] dostęp do broni powinien być swobodny, albowiem dostęp do wszystkiego winien być swobodny. Do absolutnie wszystkiego. Nie wolno zakazywać pornografii, tłumacząc, że ma ona na kogoś zły wpływ. Na mnie nie ma, dla mnie więc argumentacja jest bzdurna, a zakaz odbieram jako atak na moją wolność. Zachce mi się pornografii, nawet tej najostrzejszej, mam ją mieć na zawołanie, bo taka jest moja wola. Prawda, mało prawdopodobne, by mi się zachciało, ale to nie zmienia zasady.
[...] Oczywiście, jest grupa pisarzy, którzy będąc „w dołku” – mogą tworzyć jedynie sceny smutne, a gdy się radują – tylko wesołe, bo stan psychiczny ich ogranicza. Mnie nie. Ja jutro siądę i napiszę w pierwszej osobie żywot świętej Katarzyny ze Sieny. A cóż to za sztuka? Obłożę się źródłami, przeczytam wszystko, co się da, i opiszę panu, jak się puszczała we Florencji z młodym właścicielem lombardu. Zaraz potem mnie wyklną, ale napiszę. A potem wezmę się za świętego Franciszka, Savonarolę lub Bernarda z Clairvaux.
2005, Historia i fantastyka
Powiecie, że ostatnia wypowiedź jest niesmaczna albo wręcz obrazoburcza? Cóż, w kwestii Kościoła – czy może szerzej: religii – Sapkowski się nie hamuje. W tej samej książce powiada:
Nawet określenie „agnostyk” jest zbyt słabe w stosunku do mnie. Mój światopogląd to nie agnostycyzm, ateizm czy laicyzm. To jest czyste pogaństwo. Naprawdę, jestem poganinem, i to w podręcznikowym znaczeniu tego słowa. Odrzucam wszelki mistycyzm, nie mam idoli i nie wierzę, że spotka mnie kara za jakiekolwiek grzechy, a za ich zaniechanie trafię do raju. Co gorzej, jestem głęboko przekonany, że gdy umrę, moje ciało wyrzucone na osiedlowy śmietnik będzie tyle samo znaczyło, jak gdyby leżało na katafalku w katedrze gnieźnieńskiej. Po ustaniu funkcji biologicznych będę tyle samo wart, co psie padło.
Anegdotka na koniec
Przed konkluzją zaś, żeby nie kończyć tekstu w negatywnym tonie, przywołam jeszcze anegdotkę, którą Sapkowski raczy słuchaczy praktycznie na każdym spotkaniu. Jest to historyjka o tym, jak AS, niedługo po literackim debiucie, pojechał na swój pierwszy konwent fantastyki. Było to jeszcze przed końcem lat 80. XX wieku:
Ubrałem się jak głupi – pracowałem w handlu zagranicznym, więc byłem przekonany, że jeśli człowiek udaje się na spotkanie z czytelnikami, to powinien przyzwoicie wyglądać. Włożyłem garnitur. I krawat. I się zaczęło. Patrzyli na mnie jak na ostatniego kretyna. [...] Skończyło się na tym, że ktoś puścił plotkę, iż jestem ubekiem, nasłanym przez olsztyńską komendę, żeby obserwować młódź i baczyć, czy nie mówi czegoś złego o towarzyszu Breżniewie. Bo może młodzi fantazjują o innym ustroju w Polsce niż socjalizm?
Byłem wtedy jeszcze na tyle neoficko głupi, że chodziłem na wszystkie spotkania i dyskusje – z redaktorami, wydawcami, tłumaczami... Potem zmądrzałem – na żadne spotkania nie chodziłem, tylko siedziałem z innymi autorami w barze i z nimi dyskutowałem o sztuce. Niekiedy i przez dobę nie wychodziło się z baru.
Wróćmy jednak do Olsztyna: odbywa się właśnie spotkanie z zespołem redakcyjnym „Fantastyki”, gadu-gadu o rozwoju, autorach, planach wydawniczych. Siedzę w pierwszym rzędzie, a Marek Oramus bacznie mi się przygląda i nagle, wchodząc komuś w zdanie, pyta: „Proszę pana, a pan to coś z fantastyki czytał?”. A ja na to: „Dzisiaj?”. I wymieniłem jakiś świeży tytuł, przywieziony świeżutko z zagranicy. To był Zelazny. Oramus otworzył usta, ponieważ nie czytywał w żadnym obcym języku. „A, to przepraszam” – powiedział. On naprawdę był przekonany, że wysłali mnie z jakiegoś komitetu PZPR, więc chciał zrobić cyrk przy wszystkich.
2005, Historia i fantastyka
I jeszcze dorzucę epilog tej opowiastki, żebyśmy mieli happy end:
S.B.: Został pan w końcu zaakceptowany przez to środowisko?
A.S.: Tak, dzięki mojej spolegliwości i ludycznemu charakterowi dość szybko pozbyłem się odium poważnego „dziadka”, z którym nie można się bawić. Inni mieli z tym jednak nieraz spore problemy – przyjeżdżali na spotkania, ale byli poddani towarzyskiemu ostracyzmowi. Nie zapraszano ich do pokojów, nie pito z nimi. Ja natomiast bardzo szybko zdobyłem tam sobie kupę znajomych. Wrogów zresztą też. To byli ciekawi ludzie, indywidualiści.
Troll czy wieszcz?
Snuję te rozważania o Andrzeju Sapkowskim już n-tą stronę, a tak naprawdę ledwie zadrapałem powierzchnię, a odpowiedź na pytanie „kim jest AS?” wciąż wydaje się poza zasięgiem. Ale kończy nam się miejsce, by dalej drapać. Krótki wniosek jest taki, że mamy do czynienia z figurą złożoną i wielowymiarową, której nie da się wyczerpująco przedstawić w skromnym internetowym artykule... Ale przecież to samo można powiedzieć o prawie każdym człowieku, czyż nie?
Tak czy inaczej, tych spośród Was, którzy chcieliby wyrobić sobie pełniejszą opinię o AS-ie – lub dłużej spijać z jego ust mądrości (jak również „mądrości”) – odsyłam do źródeł. Najlepiej sięgnąć po wielokrotnie tu przytaczaną książkę Historia i fantastyka, w której Stanisław Bereś zagrzebał się głębiej i wyciągnął z pisarza na światło dnia więcej niż ktokolwiek inny. To jednak aktualnie pozycja rzadka i już trudno dostępna, nieomal biały kruk. Jeśli nie zdołacie dostać jej w swoje ręce, pozostają Wam wywiady zachowane w internecie – rozejrzyjcie się troszkę, a z łatwością znajdziecie całe repozytorium.
Podsumowując zaś swój wywód, powtórzę tylko myśl, którą zawarłem na samym początku tekstu: lubię Andrzeja Sapkowskiego. Naprawdę go lubię. I mimo głupstw padających z jego ust, mimo obelg, mimo wszystkich poglądów, z którymi się nie zgadzam – mam do niego słabość. Taką samą słabość, jaką ma się do własnego dziadka, który ma swoje dziwactwa, czasem coś palnie albo namiesza, ale wciąż pozostaje skarbnicą wiedzy i niewyczerpanym źródłem ciekawych anegdot.
Powiem więcej: sam chciałbym pewnego dnia przeprowadzić wywiad z AS-em, może nawet wywiad-rzekę. Oczywiście nie skończyłoby się to dla mnie dobrze, bo Sapkowski nie przepada za dziennikarzami, a ja nie przepadam za alkoholem. Niemniej dostać szansę, by doczekać się swojej własnej, osobistej zniewagi ze strony legendy, nazwanej niegdyś „największym bufonem polskiej literatury”... To byłoby jakieś życiowe osiągnięcie, nie uważacie?
Dziękuję Pajdosowi za pomoc w szukaniu cytatów godnych przytoczenia w artykule. I Adamowi za kolejną okazję do zarwania nocki nad pisaniem tekstu. To ożywcze doświadczenie – polecam każdemu spróbować od czasu do czasu.