Mam nadzieję, że Sapkowski jednak napisze kontynuację Sagi o wiedźminie
Rozdroże kruków pokazało, że Sapkowski wciąż ma to coś, a nawet pisze z większą pewnością niż ostatnio w Sezonie burz czy Żmii. Dlatego pewnie nie tylko ja zacząłem się zastanawiać, co by było, gdyby się złamał i popełnił kontynuację Wiedźmina.
Pewnie, Rozdrożu kruków do ideału czy szczytowej formy Andrzeja Sapkowskiego trochę brakuje, ale to w sumie całkiem porządna powieść. Bardziej przemyślana i konsekwentna niż Sezon burz, zwarta i zmierzająca pewnie do brzegu. Widać też, że autor wciąż się rozwija i lubi eksperymentować z formą, np. przy opisach szermierki – jednym się podobały, innym nie, ale twórcę ewidentnie bawiły.
I kiedy już skończyłem wiedźmiński prequel, pomyślałem, że z radością przeczytałbym kontynuację Sagi. Taką pełnoprawną, być może przewrotną – bo to przecież Sapkowski – historię, która podejmuje opowieść tam, gdzie skończyła się Pani Jeziora albo i Sezon burz. Myślę, że nie jestem w tym pragnieniu odosobniony.
UWAGA, BĘDĄ SPOILERY!
Od razu wyjaśnijmy sobie jedno. Nie oczekuję tego. Nie uważam, że autor POWINIEN temat podjąć. Sapkowski zrobił już tyle, że naprawdę nic nie musi. Ani nikomu udowadniać, ani dopisywać. Może co najwyżej chcieć. To, o czym tu piszę, to moje małe marzenie. I chyba takie, które dzielę z paroma innymi osobami, bo raz już zostało spełnione pod postacią znanej skądinąd serii RPG CD Projektu RED. Wiedźminy zaś, a zwłaszcza Dziki Gon, trafiły ze swoją fantazją na temat losów Geralta do ogromnej rzeszy graczy. Znaczy, coś na rzeczy jest.
Zdecydowanie! Na pewno! Chyba!...
I jasne, Sapkowski nie raz i nie dwa zarzekał się, że jego praca nad Sagą zakończyła się wraz z Panią Jeziora. Podkreślał, że nie chce pisać kilkudziesięciu „powieści o zabijaniu trolli”. Nawet ostatnio, po premierze Rozdroża kruków – oraz rok wcześniej – stwierdził, że jeśli coś jeszcze w świecie wiedźmina powstanie, to będą to raczej spin-offy lub prequele.
Z trzeciej strony pamiętam okres Polconu 2016, kiedy w świat poszła informacja, że twórca Wiedźmina nie uważa gier „Redów” za kanoniczną kontynuację, więc gdyby chciał napisać sequel Pani Jeziora, nie przejmowałby się obecnością gier (możecie o tym posłuchać tutaj). Oczywiście ta wypowiedź stanowiła element anegdotki i konwentowego gdybania, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że autorowi takie pomysły przez głowę też parę razy przeszły. Może nie chce, może trzyma się postanowienia i słów, które wypowiedział już wiele lat temu.
Żywię jednak nadzieję, że jeszcze coś Sapkowskiemu na ambicję wjedzie i że może za to swoje przyszłe K2 uzna właśnie „dowiezienie” historii o Geralcie dziejącej się po Sadze – takiej, że narody poklękają. Że nikt nie będzie miał wrażenia, iż oto powstała siedemdziesiąta czwarta „powieść o zabijaniu trolli”. W końcu facet ma talent, który – mimo obaw wywołanych u niektórych przez Sezon burz – nie zniknął. Potwierdza to fakt, jak zdyscyplinowaną książką okazuje się Rozdroże kruków.
Rozdroże kruków dobrze rokuje
To przecież prosta opowieść drogi o dojrzewaniu Geralta do bycia tym, kogo znamy z uwielbianych opowiadań i polaryzującej, ale głośnej i przebojowej Sagi. Sapkowski w nowej powieści (a właściwie nowelce) udowadnia, że wciąż ma ochotę uczyć się nowych tricków, bawić narracją i dopasowywać ją oraz styl do tego, jak bohater patrzy na świat. Rzekłbym nawet, że pod względem samego języka Rozdroże czyta się lepiej niż późniejsze tomy Sagi czy Trylogii Husyckiej, bo cięte dialogi – tym razem bez udziału Geralta, gdyż ten to jeszcze gołowąs – wpleciono w dużo bardziej zwarte opisy. Dalej widać w nich elokwencję i oczytanie autora, ale bez literackich solówek o sztućcach i innych pierdołach, które potrafią czytelnika uśpić. Może Sapkowski miał taką potrzebę. A może rozumie, że czytelnik nieco się zmienił.
Oczywiście można dyskutować, że powieść ma parę konstrukcyjnych wad. Bo owszem, końcówka jest trochę pospieszna, a w dodatku za słabo zaakcentowano powiązanie tematyczne niektórych etapów podróży, niemniej ogólnie jest to całkiem zgrabnie poskładane wedle spójnej wizji – zarówno, jeśli chodzi o jakąś tezę, przemyślenia, jak i po prostu „projekt przygody”.
Co więcej, Rozdroże łączy jedna wspólna cecha z dodatkami do Wiedźmina 3, czyli Krwią i winem oraz Sercami z kamienia. Wszystkie trzy dzieła pokazują, że Geralt to postać-samograj. Że radzi sobie bez przepowiedni Ithlinne, Foltesta, przeznaczenia, nawet bez Ciri, Jaskra i Yennefer. Nieważne, czy jest młodą wiedźmińską kijanką, dojrzałym facetem przed „sagowymi” przejściami, czy jeszcze dojrzalszym facetem po „sagowych” przejściach.
Po prostu – to postać, która udźwignie bardzo wiele opowieści z pogranicza westernu, fantasy, przygody, dramatu czy intrygi szpiegowskiej. Pasuje do konwencji łotrzykowskiej, noir, thrillera, może nawet odpalić tryb Johna Wicka za zabicie, nie wiem, ulubionej kuropatwy i kradzież ulubionej Płotki, zostawionej przez Yennefer. Będzie działał. I nawet za sto lat będzie działał. W horrorze i w historii o łowieniu ryb. To taki uniwersalny typ bohatera, który przyjeżdża, robi swoje i odjeżdża, pełniejszy albo okaleczony, ale gotowy na następną zadymę, czy tego chce, czy nie. Jestem zatem dobrej myśli, gdyby Sapkowski porwał się na większy projekt.
Rzecz jasna, z każdym rokiem rośnie obawa, że takie przedsięwzięcie, jeśli nie byłoby pojedynczą książką, mogłoby skończyć jak Pieśń lodu i ognia George’a R.R. Martina – w limbo. W końcu Sapkowski nie jest już najmłodszy. Więc kto wie, może twardo dotrzyma obietnicy i jedyną kontynuację, nieuznawaną przez autora, stanowić będą gry „Redów”. Gdyby jednak mu się zachciało, ma przynajmniej dwa punkty zaczepienia.
Furtki przeznaczenia
Obie furtki są trochę „tricky” i odebrałyby co nieco z ambiwalencji zakończenia, a właściwie to zakończeń (odpuszczamy Coś się kończy, coś się zaczyna, Sapkowski wielokrotnie podkreślał, że to opowiadanie-żart i fandomowy prezent). Rozważmy najpierw „bramkę numer jeden”, czyli kontynuację, która dzieje się zaraz po Pani Jeziora.
To ta wersja, w której Ciri przenosi rannego Geralta i wyczerpaną do granic możliwości Yennefer na Wyspę Jabłoni. Przez to, jak Sapkowski opisał sytuację, nie wiemy, czy wiedźmin przeżył, czy też Ciri przed swym nowo poznanym przyjacielem zakłamuje rzeczywistość, żeby poczuć się lepiej (w końcu rycerz w epilogu pytał, czemu Jaskółka płacze). Cóż, Sapkowski lubi się bawić figurą narratora niewiarygodnego, więc nie byłby to pierwszy raz. W obliczu tego finału może przez kilkadziesiąt lat twierdzić, że robota zdecydowanie skończona.
Skomponował to jednak tak, że gdyby chciał – mógłby pociągnąć historię dalej. Wątki do opowiedzenia są. Z Vilgefortzem się rozprawiono, ale już komputerowe Wiedźminy pokazały, ile można wycisnąć z poszukiwań Ciri, perypetii Jaskra, panowania dorosłego Radowida, wątku Dzikiego Gonu i wojen z Nilfgaardem. Można by też dodać kwestie przygotowywania się do exodusu wywołanego nadciągającym Białym Zimnem (w grze zreinterpretowano to zjawisko jako fenomen działający bardziej magicznie). Saga więcej rzeczy zostawiała otwartych niż zamkniętych. Na pewno dawało to ciekawe poczucie, że ten świat żyje dalej, mimo małej wielkiej przygody Geralta i jego drużyny.
I pewnie, mamy już tę historię, zwłaszcza w Dzikim Gonie, ale jest to wersja, której Sapkowski za oficjalną nie uznaje. Gdyby chciał – zrobiłby swoją. Już Rozdroże pokazuje, że Wiedźminy z innych mediów traktuje jako byty osobne. Różnie się o nich wypowiada, ale w transmedialną opowieść zdecydowanie nie wierzy. Książka to książka, gra to gra. To właśnie w najnowszej powieści pokazał zupełnie inne niż w animowanej Zmorze Wilka Netflixa tło historyczne i fabularne oraz powody i winowajców zniszczenia Kaer Morhen oraz zabicia większości wiedźminów z Cechu Wilka. Oczywiście z punktu widzenia akcji Rozdroża to była przeszłość, ale różniła się znacznie – i w sumie wypadała lepiej od animacji. Bardziej pasowała do pierwowzoru.
I tak samo kwestię kontynuacji Sapkowski może rozwiązać w przypadku gry. Po swojemu. Nie oglądając się na nic. Znając życie, mocno odbiłby od naszych wyobrażeń i pogrywał z oczekiwaniami, przynajmniej w przypadku połowy podpunktów z listy tego, co chcemy przeczytać w takim wymyślonym, wymarzonym sequelu. Sapkowski nie byłby sobą, gdyby postąpił inaczej.
Ciekawiej sprawa ma się z brameczką, którą autor otworzył sobie niepostrzeżenie za pomocą nierównego Sezonu burz. Nierównego, ale ze świetną końcówką. Jeśli coś się w tej powieści broni i pozostaje niezapomniane po latach – to właśnie poetycki, znowu ambiwalentny epilog. Ponownie spotykamy w nim badaczkę i największą fangirl losów Geralta i Ciri, czyli Nimue. Zajście ma miejsce dobre sto lat po wydarzeniach z sagi. Młoda badaczka dopiero zmierza do akademii i o mało nie pada ofiarą potwora powiązanego z fabułą reszty Sezonu burz.
Z opresji ratuje ją białowłosy wiedźmin. Bardzo charakterystyczny białowłosy wiedźmin. Mówiący jak ten jeden charakterystyczny białowłosy wiedźmin Geralt (podkreślam to, bo w Rozdrożu Sapkowski się z nami zabawił i pokazał, że tacy siwi w skórze i z mieczami to się już zdarzali).
Oczywiście ten wcale-nie-Geralt znika z pola widzenia w tajemniczych okolicznościach po monologu, który może być zanętą dla fanów – ale też żartem z nich. My zaś możemy wierzyć, w co chcemy. Że oto Geralt wrócił z Wyspy Jabłoni, by dokończyć robotę, bo zawsze jest jakieś zło. Że to był jakiś inny wiedźmin. Albo że Nimue, egzaltowanej fance, wszystko się tylko przyśniło. Osobiście wierzę w „bramkę numer jeden”, bo tym razem Sapkowski aż tak bardzo nie mieszał z emocjami i nastawieniem postaci do sytuacji, a poza tym, umówmy się, rozwiązania typu „a to tylko taki sen był” to najleniwsze, co autor może uczynić swojej historii.
Pociągnięcie fabuły stąd byłoby natomiast zabiegiem całkiem odważnym, bo to właśnie sprawdzenie, jak Geralt poradzi sobie bez większości starych znajomych, sto lat później. W Rozdrożu czy grach wiedzieliśmy, że gdzieś tam przyszli lub obecni bliscy wiedźmina po tym świecie sobie krążą i „enpecują”. Tu trzeba by zaprojektować nową intrygę, przedstawić szwadron świeżych bohaterów, być może wprowadzić też nowe elementy mitologii świata – a przy tym odmienioną po stu latach warstwę geopolityczną, kulturową. I nie zapominać o widmie Białego Zimna, a być może i o Dzikim Gonie. Bo to jednak fantasy i paru co bardziej długowiecznych przyjaciół oraz wrogów by się znalazło.
A poza tym, że byłoby to zabiegiem odważnym, to również wygodnym dla wszystkich. Wiedźminy „Redów” dzieją się raptem parę lat po Sadze, nadciągający Wiedźmin 4 też ma mieć akcję jeszcze za życia Geralta i wielu znanych bohaterów. A Sapkowski wyciągający Białego Wilka z zamrażarki sto lat później, niczym Kapitana Amerykę, uniknąłby porównań z grami, by zrobić rzeczy jeszcze bardziej po swojemu.
To mnóstwo pracy, ale skonfrontowanie Geralta z nowym środowiskiem i echami przeszłości może zaowocować czymś wyjątkowym. Czy to się wydarzy? Pewnie nie, nawet gdyby Sapkowski miał takie plany gdzieś w teczce, może mu się zwyczajnie nie chcieć. Może woleć wygodnie spędzić obecny czas ze sporadycznymi literackimi powrotami, zamiast wchodzić w ogromny projekt, który pewnie przyniósłby potężne zyski – ale pytanie, czy nie kosztem czasu, którego już się nie odzyska. W którymś momencie to ważniejsze od sukcesu – który zresztą Sapkowski już raz osiągnął i udowodnił, co miał do udowodnienia.
W dodatku takie otwarte historie z początkiem i bez końca już mu się zdarzały – swego rodzaju żartem i nęceniem było przecież opowiadanie utrzymane w klimatach militarnego SF, czyli Battle Dust. Nie wiemy też, czy na przykład AS nie dogadał się w ramach ugody z „Redami” tak, że jednak nie będzie mieszał w tym uniwersum swoimi kontynuacjami.
Kwestia ceny
Z drugiej strony przypominam, że Sapkowski to stary handlowiec. A nagłe zaserwowanie dzieł, których już miało nie być, których istnieniu zaprzeczano, tylko rozpędzało hype train do prędkości ponaddźwiękowej. AS zaś zaprzecza pisaniu czy wymyślaniu kontynuacji od lat wielu, ale wyobraźnia czytelników pracuje. Głód też narasta, zwłaszcza że raz na tych kilka czy kilkanaście lat dostajemy całkiem treściwą przekąskę, jak ostatnia powieść.
Tym bardziej że sezon na Wiedźmina dopiero rozkręca się na nowo. „Redzi” wypuścili trailer opowiadającego o Ciri Wiedźmina 4, a wydarzeniem literackim było już Rozdroże kruków, niewinny przecież prequel dopisujący trochę mitologii i dodający pocztówkę z okresu dojrzewania Geralta. Gdyby AS stworzył prawdziwą kontynuację, gdyby mu się chciało i miał do tego staminę – polski internet chyba wyleciałby w powietrze. Tak że nasza wyimaginowana premiera nieistniejącej książki miałaby jeszcze spektakularne fajerwerki. A my przecież lubimy przyglądać się czemuś, co nie istnieje.