Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Hyde Park 19 lipca 2002, 14:22

autor: Shuck

Rzeżucha

Opowieść z której można się nauczyć kilku rzeczy o zbójeckich technikach walki, lądowania, odkrywania, reperowania, dyplomacji, czczenia, a także dowiedzieć się, co do tego wszystkiego ma rzeżucha.
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.

Shuck zdążył już otworzyć drzwiczki i wywalić ze środka na podłogę dwa pobłyskujące na srebrno skafandry oraz towarzyszące im plecaki podobnie pokryte ochronną warstwą jakiegoś materiału.

- Żadne "co". Ubieraj się migiem. Tylko tak mamy szansę przeżyć tę kraksę. Kombinezon powinien wytrzymać zarówno tarcie, jak i samo uderzenie przy wyjściu przez luk do atmosfery.

- A ja wytrzymam?

- Eksperyment jest podstawą wiedzy. Jak wytracisz prędkość, to automatycznie otworzy się spadochron.

- A co ze statkiem? - Artusj dawał upust coraz to kolejnym namnażającym się w jego głowie wątpliwościom, ale posłusznie poszedł w ślady przyjaciela odziewając się w obszerny skafander, zgrzytający zamkami błyskawicznymi.

- Będzie sobie musiał radzić sam. Trudno.

- A dlaczego nie wyposażyłeś samego statku w jakieś spadochrony?

- Bo budowałem statek, jak sam zauważyłeś, a nie byle prom kosmiczny. Idziemy.

Ostatnie wypowiadane przez przyjaciół słowa brzęczały już jedynie w ich hełmach za pośrednictwem słuchawek. Zza tradycyjnie wypukłych szybek wnętrze kabiny wydawało się dziwnie obce i nieprzytulne, pozbawione powietrza, jak wnętrze jakiegoś obcego wehikułu, na którego spenetrowanie zbóje udali się z czystej ciekawości, a teraz zaczynali tego żałować. Ruszyli przez korytarz w stronę niewielkich drzwiczek ukrytych w bocznej ścianie. Shuck sięgnął rękawicą do korby i szarpnął nią. Ustąpiła pod naporem wydając z siebie głośne syknięcie rozhermetyzowywanego zamka i drzwiczki wyleciały na zewnątrz niczym pchnięte eksplozją. Przez powstałą dziurę zajrzały do środka kłęby przesłaniającego pole widzenia wrzącego dymu, jawiącego się rozcapierzonymi szponami atakującego bolid ptaka, sięgającymi po przyjaciół, by ich schwycić i porwać, oraz jazgotliwy świst ciętych korpusem statku gazów atmosferycznych. Zbóje, z właściwym sobie mijaniem się z podstawowymi prawami fizyki, zdołali na chwilę przywrzeć do przeciwległej ściany.

- Zawsze myślałem, że za tym włazem jest jakaś komora ciśnieniowa, czy coś - wyraził rozczarowanie Artusj.

- No ale nie ma.

Tyle tylko zdążył powiedzieć Tentyz zanim został wyssany na zewnątrz. Artusj zdołał jeszcze mruknąć: "o, kuźwa!" nim nie do końca podług swej woli podążył w ślady przyjaciela.

* * *

Rozświetlony wiązkami czerwonych płomieni statek mknął ku powierzchni planety oddalając się od koziołkujących zbójów pobłyskujących skafandrami. Był już od nich bardzo daleko i wyglądał jak płonąca piłka tenisowa pchnięta potężnym uderzeniem nawiedzonego gracza, gdy zdołali odzyskać równowagę, wytracić prędkość i zająć się swobodnym szybowaniem ku ziemi.

- Jak się czujesz? - zachrzęścił w Artusjowym hełmie głos Tentyza.

- Dosyć w porządku. Rozwaliłem sobie o coś wargę.

- Pewnie o ustnik agregatu dozującego pokarm.

- Projektowałeś te skafandry z myślą o tuczu gęsi?

Shuck zaśmiał się.

- Nie. Raczej z myślą o ewentualnym podtrzymywaniu naszego cennego życia przez blisko dobę.

- Każdy człowiek, prócz ciebie, potrafi się na dwadzieścia cztery godziny powstrzymać od jedzenia.

- Może. Ale miło sobie czasem strzelić piwko. A poza tym pogadamy za parę godzin.

- To tu jest piwo? - zainteresował się Ślinecker.

- I to wyśmienity Brigand Pils.

- Mniam, mniam. Przynajmniej nie będziemy umierać na czczo. Jak się go... puszcza czy otwiera?

- Daruj sobie na chwilę. Postarajmy się zlądować w pobliżu katastrofy, żebyśmy nie musieli dreptać tygodniami po tej diablej planecie w poszukiwaniu naszego statku.

- Nigdy nie uczyłem się latać.

- Nie przejmuj się, dobrze ci idzie - odparł Shuck i wykonał beczkę, żeby tym samym zaznaczyć, że jemu idzie lepiej.

W tym momencie sterujące kombinezonami oprogramowanie uznało za stosowne otworzyć spadochrony i z plecaków wyskoczyły kule materiału natychmiast rozwijające się w potężne czasze niczym grzyby rosnące w oku kamery poklatkowej. Porwały zbójów ku górze jeszcze bardziej ich oddalając od niknącego w dole statku. Ale nawet z tej odległości przyjaciele mogli zaobserwować, jak bolid uderza o strome zbocze góry niknąc na chwilę w pomniejszym wybuchu, wyskakuje z niego tracąc stopniowo swoją krwistą powłokę ognia i zamieniając ją na jarząco białą smugę iskier wydobywających się spod trącego o skałę pancerza. Ani Artusj, ani nawet Tentyz nie odezwał się słowem - obaj w skupieniu śledzili upadek statku, obaj ściskając kciuki w grubych rękawicach dla wsparcia nadziei, że strome, niemal pionowe zbocze góry na tyle wyhamuje prędkość ich statku, by uratować go od całkowitej zagłady. W istocie snop iskier stopniowo przygasał, aż całkowicie ustąpił, a nieoświetlony, odległy korpus zniknął w krzepiąco powolnym tempie z pola widzienia zbójów kryjąc się pośród pokrywającej podstawę gór mgły, której nie rozświetliło światło żadnej eksplozji.

- Hurra! - wrzasnął Tentyz podskakując z radości na podtrzymujących go linkach i zaczął rzucać się na nich w radosnym tańcu zwycięstwa przypominając z daleka jojo poruszane niewprawną ręką dziecka.

- Właściwie w ogóle nie musieliśmy opuszczać statku - zauważył Artusj flegmatycznie.

- Tego się nie dało przewidzieć - zawyrokował Shuck i pociągnął spory łyk piwa.

- Co ty pijesz? Piwo? - spytał Ślinecker dosłyszawszy w słuchawkach siorbanie. - Jak to się robi?

- Potem ci powiem. Teraz zajmij się lądowaniem w tej kotlinie czy w czymś, gdzie spadł nam statek.

Artusj wprawdzie bał się, że optymizm jego przyjaciela może być cokolwiek przedwczesny, bo opiera się jedynie na przeświadczeniu, że mgła, która przesłoniła sam upadek spowija podnóże gór i z całą pewnością nie znajduje się na wysokości kolejnych kilku kilometrów, na oko, które musiałby spadający statek przebyć. Jednak nie dał swoim wątpliwościom głosu, tym bardziej, iż zdawał sobie sprawę z tego, że Tentyz ma je również, a jego radosny taniec nie tyle ma je zagłuszyć, ile magicznym sposobem przybliżyć ewentualnie niechcianą rzeczywistość do stanu przez zbójów oczekiwanego i pożądanego.