autor: Shuck
Rzeżucha
Opowieść z której można się nauczyć kilku rzeczy o zbójeckich technikach walki, lądowania, odkrywania, reperowania, dyplomacji, czczenia, a także dowiedzieć się, co do tego wszystkiego ma rzeżucha.
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.
Shuckapaper siedzący w wąskim korytarzu w kucki przy otwartych drzwiczkach dających dostęp do plątaniny kabli niknął co chwilę w snopach iskier indukowanych trzymaną w ręce lutownicą. Ślinecker stał w drzwiach do kabiny i skrobiąc nerwowo niedogoloną brodę sięgał co paręnaście sekund do znajdującej się przed nim wajchy, by pociągnąć ją w dół, zaobserwować, jak całościenne ekrany w kabinie migają apoplektycznie i szybko popchnąć ją do góry.
- Spróbuj teraz - rzucił Tentyz po raz kolejny.
Artusj sięgnął do przełącznika i wynalazca zniknął w kłębach pobłyskującego iskrami dymu.
- Wyłącz, wyłącz, wyłącz!
- Słuchaj, Tentyz, dlaczego właściwie nie zainstalowałeś w statku zwyczajnych szyb, przez które można by zwyczajnie wyjrzeć na zewnątrz i przyjrzeć się na co spadamy? Oczywiście ty musiałeś zainstalować kamery na pancerzu, a dziesięć centymetrów blachy dalej monitory.
- Szyby... - stęknął Shuck.
- Wiem, są nienowoczesne i taki geniusz techniki jak ty nie macza palców w czymś tak przestarzałym.
Tentyz odwrócił się do Artusja i rzuciwszy na bok lutownicę podniósł z twarzy ochronną szybkę, by dać drogę zirytowanemu spojrzeniu.
- Nigdy nie zadałeś sobie pytania dlaczego pancerz zmajstrowany przeze mnie z tytanu wzmocnionego zatopionymi w nim specjalnie impregnowanymi włóknami kevlaru ma aż dziesięć centymetrów grubości? Jak wynajdziesz szkło zdolne wytrzymać zderzenie z kamykiem przy prędkości bliskiej światłu, albo jakąś przezroczystą polimorficzną odmianę tytanu, to osobiście oddam ci wszystkie moje medale za wynalazczość.
- A diament? - nie dawał za wygraną Artusj.
- Diament!? Masz na myśli kilkumetrowe płyty diamentowe z wtopionym w nie czymś nadającym elastyczność? Chm, pomysł nie jest zły. - Shuck udał zastanowienie. - Problem w tym tylko, że po obrobieniu Narodowego Banku Szwajcarii starczyło jedynie na komplet biżuterii dla Junetki.
- Acha, to dlatego byłeś zmuszony łatać statek odpadami wtórnymi.
- A...! Wnerwiasz mnie! - Shuck trzasnął swoją szybką i na powrót zabrał się do lutowania jakichś kabelków.
Artusj tymczasem przestał tarmosić brodę i zabrał się za gmeranie palcem wkoło sterczącej przed nim nieco obluzowanej wajchy.
- Te druty powinny tak wisieć? - spytał w końcu.
- Jak wiszą, to widać powinny wisieć! - odparł Tentyz gniewnie nie zadając sobie nawet trudu zainteresowania się, o jakie druty chodzi.
- To ja je skręcę.
Wynalazca najwyraźniej nie usłyszał nieśmiało wypowiedzianych słów przyjaciela, bo nijak nie zaprotestował, a tymczasem Artusj zdołał połączyć intrygujący go obwód. Ekrany na mostku kapitańskim zamigotały i włączyły się pokazując niezbyt może stabilny, ale jak najbardziej czytelny obraz otaczającej statku przestrzeni, tudzież coraz mniejszej krzywizny zbliżającej się planety. W drzwiach pojawił się Tentyz i obdarzając spojrzeniem pełnym aprobaty i zrozumienia trzymaną w ręce płytkę drukowaną, przenosząc wzrok na ekrany, a potem na przyjaciela odezwał się tak skromnie, jak tylko na to pozwalała rozpierająca go duma:
- Wiedziałem, że to wina sterownika układów hibernacyjnych, który powodował konflikt z rotometrem indukcyjnym i powodował przepięcia w generatorze.
- I te przerwane kabelki nic do tego nie miały? - spytał Artusj z udanym smutkiem w głosie, spoglądając na wajchę.
- Jakie kable? - Podążył za spojrzeniem przyjaciela i zmalał w oczach. Przez chwilę przyglądał się skręconym drucikom, by w końcu odrzucić na bok trzymaną płytkę i odezwać się z nonszalankim niezaangażowaniem: - no, nieważne. Trzeba teraz jakoś wylądować.
Nieświadomie aczkolwiek nie bez kozery Shukapaper użył wyrazu "jakoś". Fakt, że silniki manewrowe wciąż były w stanie funkcjonować bynajmniej nie oznaczał, że istnieje metoda kierowania nimi z wnętrza statku. O tym jednak Shuck przypomniał sobie dopiero teraz.
- Jasna cholera! Przecież komputery sterujące są w rozsypce. Ale ze mnie debil.
Powierzchnia planety powoli a i tak zbyt szybko wypełniała pole widzenia kamer. Zbójecki statek wszedł już w górne warstwy nad podziw gęstej atmosfery i zbóje byli w stanie zacząć dostrzegać zarys terenu, na który spadali. Rozgrzewające się do czerwoności osłony atmosferyczne pokryły korpus bladoróżową mgiełką, a pancerz wpadł w agoniczne drżenie.
- Niestety, Tentyz, pod nami nie wydaje się być, żadnej cieczy o znikomym napięciu powierzchniowym - zauważył Artusj zrezygnowanym tonem głosu.
W istocie, jak okiem sięgnąć, a znaczy to: aż po odległy horyzont, we wszystkich kierunkach, na dole ciągnęły się pasma ciemnych, stromych i graniastych gór, przypominających do złudzenia wielkie, składające się niemal z samych dyslokacji kryształy pokryte oksydowanym metalem. Shuck oparty o nieczynny pulpit sterowniczy spoglądał z coraz większym zafrasowaniem na twarzy na zbliżające się góry mierzące ku statkowi swoimi ostrymi szczytami zdającymi się kolcami nastroszonego jeża czekającymi na spadające z drzewa jabłko. Lub raczej, przez wzajemną relację wielkości, na pestkę.
- Wyskakujemy! - zawyrokował Tentyz i porwał się do znajdującej się w tyle kabiny metalowej szafki.
- Co?!