autor: Shuck
Rzeżucha
Opowieść z której można się nauczyć kilku rzeczy o zbójeckich technikach walki, lądowania, odkrywania, reperowania, dyplomacji, czczenia, a także dowiedzieć się, co do tego wszystkiego ma rzeżucha.
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.
Artusj uśmiechnął się lekko, najwyraźniej rozbawiony.
- Kwestia przyzwyczajenia.
- To może naprawić ten cholerny komputer?
- Chwila jest wiekopomna. - Artusj przeniósł spojrzenie na przyjaciela. - Ruszyło cię sumienie.
- A przynajmniej usilnie starałem się takie wrażenie sprawić.
- Lepiej przejdź się do kambuza i spreparuj sobie kolejną porcję kisielu. - Skrzywił się nieznacznie w kąciku ust i dodał: - co zresztą i tak byś zrobił. Możesz zrobić dla odmiany rzeżuchowy.
Tentyz, najwyraźniej zaintrygowany propozycją, cmoknął głośno wznosząc jednocześnie ku górze wyprostowany palec wskazujący.
- Pomysł jest świetny - zawyrokował, po czym podniósł się i skierował swe kroki w stronę wyjścia.
- Żartowałem z tą rzeżuchą - starał się go Artusj powstrzymać.
- Nie tyle żartowałeś, ile nie umiesz jeszcze docenić wagi swojego odkrycia. Myślę, że w tej formie przekonam się i do rzeżuchy.
* * *
Artusj nie przestawał wpatrywać się w amebokształtną plamę ściekającą po głównym ekranie. Tentyz zajęty zaś bez reszty rzędami cyfr na monitorze udawał z całą należną sytuacji powagą, że tego nie zauważa. Jednak w końcu nie wytrzymał:
- Przestań się tak uporczywie wgapiać w ten kisiel! - warknął. - Działa mi to na nerwy.
- Czy ja coś mówię? - odparł Artusj przeciągle.
- W tym właśnie problem, że siedzisz, jak skała zaklęta w niemy głaz. Jakbyś na mnie naskakiwał, to bym mógł ci przynajmniej nawymyślać.
- Wiem.
- Acha, taki z ciebie strateg?! Przyjaciela traktujesz jak pionek na szachownicy!
- Zaczęło się - mruknął Artusj do siebie i sięgnął ze stoickim spokojem po swoją książkę.
- Co tam bibrzysz pod nosem?
Ślinecker nie zadał sobie trudu głośniejszego odezwania się. Nachylił się jedynie nad zmurszałymi stronicami, jakby się chciał odgrodzić od świata za pomocą grubych okładek.
- Pięknie! - gorączkował się dalej Tentyz. - Z tobą zawsze tak: najpierw zrobisz awanturę, a potem głowa w piasek i niech się Shuckapaper pieni, mam to w dupie!
Przemówienie Shucka wywołało oczekiwany efekt - Artusj trzasnął zamykaną księgą i, wychyliwszy się z kłębów kurzu, w których na moment zniknął, zwrócił się do przyjaciela cokolwiek poddenerwowanym tonem głosu:
- Stajesz się nie do zniesienia, jak się nudzisz. Poczytałbyś coś, pooglądał video, pograł na komputerze, naprawił co, albo powpatrywał się w ten fraktal coś go wygenerował na głównym ekranie. Nie mogłeś był wypieprzyć garnka w cokolwiek innego?
Tentyz rozpromienił się szczęśliwy, że wreszcie zwrócił na siebie głębszą uwagę.
- To był odruch chwili. Kisiel wyszedł niesmaczny, bo dałem albo za mało rzeżuchy, albo za dużo majonezu. W każdym razie organizm go odrzucił.
Artusj uśmiechnął się mimo woli i samo to wystarczyło, by rozładować atmosferę.
- Przypomina mi to twarz, z któregoś z obrazów Goi - zauważył w zastanowieniu zwróciwszy spojrzenie ku plamie kisielu z wolna ściekającej po przednim ekranie.
- Myślisz, że jestem wielkim artystą? - spytał Tentyz z nadzieją w głosie.
- Poniekąd. - Ślinecker nie odrywał wzroku od ulegającej powolnemu morfingowi mazi. - Coś się z niej jakby wyłania.
- No, takie rozbłyski czy coś.
Nawet gdyby Tentyz zechciał rozwinąć owo "czy coś" w głębsze spostrzeżenie, nie zdążyłby. Statkiem szarpnął nagły wstrząs pociągający za sobą wycie alarmów i dramatyczne migotanie lampek na wszelkich pulpitach. Łagodny, syntetyczny kobiecy głos oznajmił beznamiętnie:
- Osłony na wyczerpaniu. Wrogi statek przybliża się na godzinie pierwszej.
Prędkość zbójeckiego statku zaczęła raptownie maleć przenosząc zwrot sztucznej grawitacji z podłogi na frontowy ekran - najwyraźniej antyakceleratory również znajdowały się w opłakanym stanie. Drzwi do kabiny otworzyły się z metalicznym trzaskiem i dały drogę wpadającym przez nie do środka przeróżnym pakunkom, fragmentom urządzeń, częściom zapasowym.
- Wyłącz autopilota! - wrzasnął Tentyz i odwrócił się do Artusja poderwawszy się na nogi. - Przejmij stery, ja lecę do wieżyczki strzelniczej! - I wybiegł pędem z kabiny łapiąc się czego popadło, w zasadzie wspiął się po podłodze do góry.
Jeszcze na korytarzu nie ucichło tłuczenie się Tentyza, gdy Ślinecker dopinał z trudem pasy mające go utrzymać w swoim fotelu pomocniczego (i zazwyczaj jedynego obecnego) pilota. Tymczasem nieprzyjacielski statek, teraz widoczny w pełnej krasie na głównym ekranie, wykonywał majestatyczny zwrot jakby chciał się oddalić. W interkomie zachrzęścił głos Tentyza wraz z odgłosami wykonywanych w pośpiechu ruchów.
- Co ten dupek wyprawia? - spytał Artusj z nie dającym się ukryć zaniepokojeniem. - Chyba nie stara się zająć lepszej pozycji do ataku? To chyba niemożliwe.
- Co ty pleciesz? Jaka mogłaby być gorsza pozycja niż ta, którą właśnie zajął? Zachowuje się, jakby wiedział, że z naszych plazm nie zdołamy ogni sztucznych puścić. - Shuckapaper umilkł nagle.
- Co?!
- A... widzisz. Chyba wylałem kisiel o jeden raz za dużo.
Artusj wypuścił z siebie przeciągle powietrze i, korzystając z faktu, że grawitacja zdążyła wrócić już do swojego zwyczajnego zwrotu ku podłodze, opadł bezsilnie w głęboki fotel, jak przedziurawiony balon.
- Tylko przypadkiem nie puszczaj sterów w niemej rozpaczy! - ryknął Shuck. - Ciągle jeszcze możemy mu uciec!
Tymczasem napastnik kończył swój manewr, a jego rozżarzone do białości dysze trzech potężnych silników rakietowych gotowych w każdej chwili bluznąć ogniem wypełniły całkowicie pole widzenia z mostka kapitańskiego. Interkom ponownie rozgrzmiał krzykiem Tentyza:
- Szlag nagły! Wiem co ten łajdak chce zrobić!