Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Hyde Park 19 lipca 2002, 14:22

autor: Shuck

Rzeżucha

Opowieść z której można się nauczyć kilku rzeczy o zbójeckich technikach walki, lądowania, odkrywania, reperowania, dyplomacji, czczenia, a także dowiedzieć się, co do tego wszystkiego ma rzeżucha.
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.

Artusj przysiadł obok wynalazcy i otworzył sobie butelkę piwa, pociągnął spory łyk i dopiero wtedy odezwał się:

- Ciebie dmuchającego Junetkę.

- Co? - Tentyz wydawał się trochę zaskoczony, ale nie za bardzo. - To ona tu jest? - spytał bystrze, by po sekundzie palnąć się w ręką w czoło, jakby chciał rzec: "co ja plotę?". - Co widziałeś?

Ślinecker bogato gestykulując postarał się opisać przyjacielowi odkrytą przez siebie grotę, znajdujące się w niej rzeźby, niezwykłość miejsca; wszystko z najdrobniejszymi detalami. Do Shucka jednak najwyraźniej nie wszystko docierało tak, jakby sobie Artusj tego życzył, gdyż podniósł się w zamyśleniu na nogi i wchodząc do statku przez główne, już zreperowane, wejście rzucił zwięźle:

- Ja kochający się z Junetką, powiadasz? Chm, może to dobra wróżba. No, ale nieważne. - Zatrzymał się na progu. - Zostało jedynie ponaprawiać napęd i osłony i możemy lecieć. Rudy żadnej oczywiście nie znalazłeś?

- Nie...

- Once archeolog, always archeolog. Wysłać takiego na poszukiwanie złóż metalu, to odkopie antyczną świątynię. I jeszcze będzie się z tego cieszył. Dobrze, że udało się wszystko połatać samą tylko ceramiką.

Artusj sapnął nie widząc celu w dalszym przekonywaniu Tentyza.

- To może przejdziesz się tam ze mną i sam zobaczysz?

- Może innym razem. Teraz ja się zabieram za napęd, a ty się bierzesz za komputer i sprawdzasz, jak działa sterowanie. - Shuck zniknął we wnętrzu statku, by jeszcze na moment wychylić głowę ze środka. - Zapomniałeś mnie pochwalić za to, że się tak szybko uwinąłem z łataniem pancerza.

- Łał - powiedział Ślinecker tak beznamiętnie, jak się tylko dało - ale szybko połatałeś pancerz.

* * *

- A dysze silników naprawiłeś jak należy? - Bezczelne pytanie Artusja sugerujące, iż wynalazca zapomniał o zreperowaniu jednego ze zdecydowanie najistotniejszych elementów układu napędowego nie wzięło się znikąd. Shuck bowiem od dobrych kilku godzin miotał się po statku ciskając wymyślnymi przekleństwami, które wraz z postępującą jego irytacją stawały się coraz prostsze i coraz to wymowniejsze. Wszystko, co tylko mogło się okazać nie tyle konieczne, ile choćby przydatne do oderwania się od powierzchni planety i śmignięcia z ponadświetlną po subtelnej, generowanej z premedytacją krzywiźnie przestrzeni było już z dawna przywrócone do szczytów funkcjonalnej sprawności i nawet od czasu do czasu dawało się na moment uruchomić li tylko po to, żeby po chwili, ni stąd ni z owąd przestać działać.

- Jakie ty widziałeś dysze w silnikach grawitacyjnych, debilu?! Mówisz chyba o kumulatorach wiązkowych. Oczywiście, że naprawione, idioto. Trzy godziny temu.

- Nie wyżywaj się na mnie. Też robię co mogę, żeby uruchomić ten wehikuł. Naspawałem się i nalutowałem za wsze czasy. Mógłbym prowadzić kursy.

- To na kim się mam wyżywać? Na smokach rzeźbiących ludzkie postaci w skale?! Których to smoków jest tu zatrzęsienie?

Ślinecker wzruszył ramionami w odpowiedzi na sarkazm przyjaciela, albowiem wyprowadzić Artusja z równowagi było nie lada sztuką; w zasadzie nie ma na to świadków, czy jest to w ogóle możliwe. Zbój oparł się o ścianę w przejściu, przy której skończył właśnie lutować kolejne kable ukryte w metalowej skrzynce, włożył je do środka i zatrzasnął metalowe drzwiczki.

- Spróbuj teraz włączyć generatory - polecił Tentyzowi kopiącemu gaśnicę w bezsilnej złości.

- A co zrobiłeś?

- Nic, odprawiam czary. Pomóc nie pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi.

Shuck odwrócił się do wmontowanej w przeciwległą ścianę konsolki i wcisnął palec w duży czerwony przycisk. Przez statek przetoczyło się wycie alarmów, a z sufitów trysnęły strugi wody świadcząc niezbicie o pełnej gotowości systemu przeciwpożarowego, tyle tylko że idącego w sukurs generatorom mocy. Wynalazca wściekle wyłączył przycisk, lecz wbrew przedwczesnemu jego oczekiwaniu prysznic nie ustąpił, za to z trzeszczących głośników wydobył się niezmiennie łagodny syntetyczny głos komputera:

- Ochronne pole siłowe zaktywowane.

Tentyz kopnął w ścianę tak mocno, że gdyby to zrobił z zewnątrz, to niechybnie przesunąłby statek i rzucił się do wyjścia. Wyskoczył na powierzchnię planety i począwszy podnosić z ziemi pozostałe z pociętych głazów kamienie zaczął rzucać nimi w pancerz. Artusj pospieszył za nim i przez dłuższą chwilę przyglądał się, jak jego przyjaciel szuka ujścia dla nagromadzonej w nim bezsilnej złości. Kamienie z głuchym puknięciem odbijały się o ćwierć metra od metalu powstrzymywane niewidzialną barierą. Trwało to moment, nim zbóje zorientowali się w sytuacji.

- Kuźwa, ten skretyniały komputer rzeczywiście włączył pole siłowe... - wyszeptał Artusj na uciekającym z niego powietrzu.

Wynalazca przestał się miotać i nieco zmęczony i zasapany osunął się na ziemię w siadzie tureckim.

- Nie przejmuj się. Wcześniej czy później i tak się zepsuje.

Z otwartych drzwi statku zaczynała się wylewać wzbierająca w korytarzach woda i ściekać strumieniami na skalisty grunt zbierając się w nie chcące wsiąkać kałuże. Niespiesznie zapadał kolejny zmierzch i przyjaciele zaczęli sobie zdawać sprawę z tego, jak bardzo są wyczerpani po blisko dwudziestogodzinnym dniu, podczas którego nie mogli narzekać na brak wrażeń. Shuckapapera niemal w widocznym tempie opuszczała wściekłość razem z jakimikolwiek siłami.

- Jestem śpiący. Chyba nie mamy wielkiego wyboru i musimy się przespać tak, jak jesteśmy, na tej skale, w maskach na pysku.

- Uświrkniemy w takich ubrankach - zaoponował Artusj.

- To bardzo ciepłe dresy - powiedział Shuck, położył się na ziemi podkładając sobie pod głowę nieco większy kamień i z miejsca zasnął.

Ślinecker długo jeszcze nie podążył w ślady przyjaciela spacerując wokół statku i po okolicznych skałkach, od czasu do czasu spluwając w stronę pancerza, lub rzucając drobiną żwiru, by sprawdzić, czy pole siłowe aby się już nie zepsuło, ale z właściwą dzisiejszemu dzionkowi złośliwością martwej natury ani myślało się wyłączyć. Nawet gdy zrobiło się kompletnie ciemno i nieprzyjemnie chłodno zbój nie miał zamiaru kłaść się, przycupnął w kucki nieopodal cicho acz nerwowo poświstującego Tentyza, chwilami wyraźnie klnącego w niespokojnym śnie, i jął główkować nad fenomenem ewidentnie nieprzypadkowego niedziałania wszelkich układów zbójeckiego statku. Ledwie widoczne, za dnia bardzo jasne ceramiczne plamy na pancerzu spoglądały na zafrasowanego zbója raz z ciekawością, innym razem jakby gniewnie, zdawały się falować i przesuwać z miejsca na miejsce, tańczyć i drwić sobie z jego niedoli. Artusj w myśli począł samemu przesuwać je z miejsca na miejsce, niczym jedną z tych nie dających się poskładać układanek projektowanych przez sadystycznych dorosłych dla genialnych dzieci i powoli w jego coraz cięższej głowie począł kiełkować zarys bezprecedensowej teorii, jaka mogła powstać jedynie w półśnie arcyzmęczonego zbója, z zamiłowania etnografa.