10 rzeczy, które polski Wiedźmin robił lepiej od serialu Netflixa
Na przestrzeni dwóch dekad powstały dwie serialowe adaptacje książek Andrzeja Sapkowskiego – i obie są słabe. Co zdumiewające, Netflixowi udało się stworzyć Wiedźmina jeszcze (znacznie) gorszego niż Polakom pod komendą Marka Brodzkiego.
Spis treści
Tak, macie słuszność, netflixowy Wiedźmin już nie jest świeżym tematem. Ale ja nadal cierpię. To rana, która jątrzy się i nie chce goić, a każde wspomnienie seansu wywołuje we mnie nowe paroksyzmy bólu. Na domiar złego w uszach ciągle słyszę ten przykry dźwięk – chichot historii.
Jeszcze rok temu moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Gdy wywoływano mnie do tablicy, by odpytywać z najbardziej skiepszczonych adaptacji książek, doskonale wiedziałem, co powiedzieć. Wiedźmin w reżyserii Marka Brodzkiego był niezawodną ripostą na wszystko. A potem Netflix zaprezentował własną interpretację twórczości Andrzeja Sapkowskiego… i już nic nie było takie samo jak wcześniej.
To wprost nieprawdopodobne, jak jedno dzieło kultury może doczekać się rehabilitacji pod wpływem drugiego dzieła kultury. Jak to, co wcześniej wydawało się szczytem kiczu i nieudolności, zostaje pobite przez twór jeszcze bardziej kiczowaty i nieudolny. I nagle zaczyna się podobać. W pewien przewrotny sposób, który wymaga częstego wykrzywiania ust w uśmiech pobłażania – ale jednak podobać.
Pozwólcie, że wyjaśnię, w jaki sposób stary Wiedźmin okazuje się lepszy niż ten nowy. Zrobię to metodą mistrza Sapkowskiego, użytą wobec baśni, na kanwie których napisał swoje opowiadania – ćwiartując poszczególne „dzieła” na czynniki pierwsze i mieszając (czy też raczej zestawiając) je ze sobą.
Bitwy
Hola, hola, powiecie, jakie bitwy, przecież u Brodzkiego nie było niczego takiego. Otóż to. Nie było żadnych bitew i dzięki temu polski serial miał charakter taki jak opowiadania – kameralny. Można złośliwie zauważyć, że za 20 milionów złotych po prostu nie dało się zrealizować czegoś takiego, ale ja powiem: i całe szczęście! Tak czy inaczej, bohaterowie niespiesznie pchali fabułę naprzód, dużo gawędzili i podziwiali widoczki (polskie i niepodrasowane tanim CGI, więc naprawdę malownicze). Jak u Sapkowskiego. Mniej więcej.
Netflix zaś… cóż, Netflix koniecznie chciał rzucić wyzwanie Grze o tron. Nieodzowne było więc wyłożenie na stół poważnych pieniędzy – i utopienie większości z nich w spektakularnych (pożal się Boże) bataliach. Innymi słowy, Amerykanie zdołali w nieoklepanym świecie wiedźmina nakręcić najzupełniej oklepane widowisko fantasy, gdzie opowieść gna na złamanie karku, jatka goni jatkę, a postacie nie mają choćby chwili, by zatrzymać się i zadumać nad czymkolwiek, bo czas antenowy trzeba do ostatniej minuty zapchać seksem, flakami i rock’n… przepraszam, balladami Jaskra. Jeszcze do tego wrócę.