- 10 rzeczy, które polski Wiedźmin robił lepiej od serialu Netflixa
- Jaskier
- Ballady
- Yennefer
- Humor
- Erotyka
- Przemoc
- Ellander
- Eyck z Denesle
- Smok
Erotyka

Mistrz Sapkowski wiele rzeczy zrobił w swej twórczości po mistrzowsku, ale być może w żadnej nie pokazał swojego mistrzowstwa tak mistrzowsko jak w mistrzowskich opisach „momentów”. Bohaterowie wiedźmińskiego świata kochają się dużo, chętnie i namiętnie, ale AS takie sceny zawsze przedstawia czytelnikowi ze smakiem i w wyszukanym stylu. Nawet miłość uprawiana w brutalny sposób w jego książkach nigdy nie staje się wulgarna.
W Wiedźminie Netflixa erotyka jest przede wszystkim wulgarna – a do tego wyolbrzymiona do granic możliwości. Jeśli w iluzorycznym ogrodzie Stregobora oryginalnie była jedna goła blondynka z koszykiem jabłek, Netflix musi pokazać cały harem. Jeśli Yennefer podczas pobytu w Rinde oryginalnie zadowalała się igraszkami z samym kupcem Beau Berrantem, gdy nawiedził ją Geralt, Netflix musi pokazać orgię, w której udział biorą chyba wszyscy mieszkańcy miasteczka. I tak dalej. Niesmaczne, nieciekawe i nierzadko po prostu niemądre. Ot, jeszcze jedno pole, na którym Wiedźmin ewidentnie próbuje potykać się z Grą o tron.
W polskim serialu erotyka… cóż, po prostu była. Owszem, również zdarzały się niemądre motywy, na czele ze szkołą „aseksualnych” wiedźminek, które zawitały do Kaer Morhen w pierwszych odcinkach (w tym momencie uśmiech pobłażania na moich ustach zaczyna sięgać od ucha do ucha), a nagie kobiety regularnie przewijały się przez ekran. Tym niemniej negliż, wzorem chyba całej polskiej kinematografii z przełomu tysiącleci, traktowano jako coś najzupełniej normalnego. Na pewno nie dało się w nim wyczuć niezdrowej fascynacji seksem, która przepełnia produkcję Netflixa. I to wystarcza, by Marek Brodzki triumfował w niniejszej konkurencji.
