SSX Recenzja gry
autor: Amadeusz Cyganek
Wielki powrót białego szaleństwa - recenzja gry SSX
Uznana seria gier ze snowboardem w roli głównej wreszcie została wybudzona z długiego zimowego snu. Wygląda na to, że nowe SSX wywoła wielką lawinę, która bez reszty porwie fanów efektownej i niczym nieskrępowanej zabawy.
- niesamowita grywalność;
- Deadly Descents;
- projekty tras;
- sztuczna inteligencja;
- widowiskowość rozgrywki;
- oprawa audiowizualna;
- ilość wyzwań i osiągnięć;
- animacja postaci;
- system trików.
- brak możliwości podjęcia bezpośredniej walki z innymi graczami w trybie multi;
- drobne błędy techniczne.
Choć za oknami próżno szukać jakichkolwiek oznak niedawnej bardzo mroźnej zimy, a ośnieżone, górskie stoki oglądamy już tylko na ekranach telewizorów, miłośnicy białego szaleństwa na desce snowboardowej nadal mogą realizować swoje nieposkromione marzenia, przynajmniej w wirtualnej rzeczywistości. Zapomnijcie o nudnym i niezbyt widowiskowym Shaun White Snowboarding – nowa odsłona niezwykle popularnej kilka lat temu serii SSX to zwariowana zręcznościówka, w której niemożliwe po prostu nie istnieje. Ekipa EA Sports po raz kolejny pokazała, że na tworzeniu nietuzinkowych gier sportowych zna się jak mało kto.
Zdobyć świata szczyt
Wydawałoby się, że stworzenie niezwykle wciągającej i efektownej gry z deską snowboardową w roli głównej to zadanie niezwykle karkołomne. Nic bardziej mylnego – koncept totalnie zakręconej rozgrywki z mnóstwem wręcz nierealnych ewolucji i wszechobecnym dynamizmem nie zestarzał się ani trochę, co więcej – wzbogacony o zupełnie nowe elementy spisuje się lepiej, niż wyobraża to sobie większość zainteresowanych tą produkcją graczy. Niewielu stawiało na nowe SSX przed premierą, tymczasem mamy do czynienia, o czym jestem święcie przekonany, z jednym z faworytów do miana gry sportowej roku.
SSX przenosi nas w najbardziej niedostępne i tajemnicze rejony świata wraz z kilkuosobową grupką śmiałków, którzy za punkt honoru postawili sobie zdobycie możliwie najtrudniejszych zakątków globu. Kolejni snowboardziści pojawiają się wraz z postępami w głównym trybie rozgrywki, czyli World Tour, a poznajemy ich dzięki bardzo ładnie wykonanym, animowanym komiksom, zdradzających ich charaktery i motywy postępowania. Sama gra prezentuje się niczym folder turystyczny z kategorii „najpiękniejsze, niebezpieczne, niedostępne”. Twórcy, dzięki zastosowaniu autorskiego systemu, na podstawie pomiarów i danych NASA oraz fotografii odwzorowali najwyższe szczyty świata – nie brak zatem szaleńczej jazdy po zboczu Mount Everestu, walki o przetrwanie na Mount Vinson czy omijania skalistych atrakcji Mont Blanc. A to dopiero początek zabawy – helikopter, z pokładu którego rozpoczynamy kolejne przejazdy, zabierze nas praktycznie na każdy kontynent naszego globu.
Każda kolejna lokacja, jaką odkrywamy podczas zabawy w głównym module, oferuje kilka zawodów o różnej charakterystyce. Oczywiście najpopularniejsze to wyścigi, które rozgrywamy zarówno jako pojedynek z trzema innymi zawodnikami, jak i w bezpośrednim starciu z jednym z przeciwników. Równie często bierzemy udział w przejazdach, w których naszym zadaniem jest zdobycie jak największej ilości punktów za wykonywane na trasie triki. Sednem zabawy są jednak tzw. Deadly Descents, czyli specjalne wyzwania wymagające nieco większych umiejętności. Związane są one z konkretnymi warunkami panującymi w danej lokacji. Trafiając na mroźne przestrzenie Antarktydy, musimy zmierzyć się z problemem bardzo niskich temperatur – w utrzymaniu odpowiedniej ciepłoty ciała pomagają wbudowane w kombinezon panele solarne, wykorzystujące każdą nasłonecznioną połać śniegu w zacienionej dolinie. W Patagonii z kolei stawiamy czoła olbrzymim przepaściom, które pojawiają się na trasie przejazdu – dzięki specjalnemu kombinezonowi… przefruwamy nad olbrzymimi wyrwami, wykorzystując siłę nośną wiatru. To oczywiście tylko dwa przykłady – takich wyzwań jest w sumie dziewięć i każde charakteryzuje się o wiele wyższym poziomem trudności od pozostałych zawodów.
Moduł multiplayer w grze obsługiwany jest przez specjalną platformę sieciową, zwaną RiderNet. To kolejna pozycja wydana przez EA i oparta na podobnym modelu zarządzania społecznością sieciową – zbliżone rozwiązania znajdziemy chociażby w serii Need for Speed (Autolog) czy najnowszej odsłonie cyklu Battlefield (Battlelog).
Połamania deski!
Tyle teorii, czas zatem ruszyć na trasę. SSX zachwyca praktycznie od pierwszego zjazdu – szusując po zaśnieżonych i świetnie zaprojektowanych stokach, czujemy, jakbyśmy wręcz płynęli po białym puchu, co chwilę urozmaicając sobie tę przyjemność krótkimi wypadami w powietrze. Twórcom znakomicie udało się oddać wrażenie niesamowitej prędkości i nieustającej rywalizacji – każda decyzja musi zostać podjęta w ułamku sekundy, a na nasz błąd oczywiście czyhają rywale. Trzeba przyznać, że komputerowi przeciwnicy to całkiem inteligentne bestie. O ile w klasycznych wyścigach przy w miarę czystym przejeździe nie stawiają zbyt wygórowanych warunków, tak walka na efektowne akrobacje stanowi już naprawdę spore wyzwanie.
Wykonywanie trików to prawdziwa sól tej gry – sposób ich „czesania” okazuje się bardzo intuicyjny i zależy tylko od naszej wyobraźni. System ewolucji w SSX premiuje zarówno pomysłowość, jak i regularność powietrznych szaleństw. Każda kolejna otwiera drogę do wyjątkowo długiego combosa – po przekroczeniu danego poziomu odblokowujemy moduł Tricky, a następnie Super Tricky, pozwalający oczywiście na wykonanie jeszcze bardziej karkołomnych i nieludzkich akrobacji, przy których włos autentycznie jeży się na głowie. Co ciekawe, robienie trików pozwala również na łatwiejsze wygrywanie wyścigów – każdy nagradzany jest bowiem odpowiednim ładunkiem specjalnego dopalacza, dzięki któremu możemy w trymiga choć na chwilę zdystansować rywali. No i w końcu najważniejsze – majestatycznie frunąc w dół ogromnej doliny i wyczyniając podniebne cuda, naprawdę czujemy, że nie skaczemy z rampy na stoku w Górkach Małych, tylko bierzemy udział w szaleńczym zjeździe z największych szczytów świata. I tego właśnie oczekiwaliśmy.
W jednym wyzwań musimy zmierzyć się z problemem rozrzedzonego powietrza występującego na wyższych partiach Mount Everestu. Nie są to założenia wyssane z palca – na wysokości 8848 m n.p.m. ciśnienie atmosferyczne jest ponad 3 razy mniejsze niż normalnie. Próba zdobycia tego szczytu przez jednego z brytyjskich alpinistów bez użycia dodatkowego tlenu zakończyła się na 8500 metrze. Nic dziwnego, że podczas zjazdu musimy skorzystać z butli zawierającej życiodajny pierwiastek.
Kolejne brawa należą się twórcom za świetnie zaprojektowane trasy. Praktycznie wszystkie wymagają stałej koncentracji i sporego refleksu – na każdym kroku czają się zdradzieckie przepaści, zabudowania czy drzewa, potrafiące szybciutko wybić z rytmu. Na szczęście twórcy pomyśleli też o specjalnej opcji przewijania wydarzeń, dzięki czemu możemy cofnąć nasze poczynania i szybko naprawić błąd. Jednak nic za darmo – podczas wykonywania takiego manewru czas biegnie naprzód i rywale mogą szybko nadrobić ewentualną stratę. Absolutnie nie brakuje też miejsc, w których możemy wykonywać efektowne ewolucje – podczas przejazdu natrafiamy na całe mnóstwo ramp, rynien i poręczy, które niejednokrotnie umożliwiają tworzenie niekończących się kombinacji w trakcie pojedynczej sesji. Spory wpływ na nasze wrażenia z rozgrywki ma oczywiście świetna oprawa wizualna – lokacje opracowano ze sporą dbałością o detale, dorzucając różnorodne efekty rozmycia czy ziarnistości jeszcze bardziej potęgujące i tak już ogromną dynamikę rozgrywki. Złego słowa nie da się także powiedzieć o jakości animacji – postacie świetnie zachowują się zarówno na śnieżnym podłożu, jak i w powietrzu podczas skomplikowanych akrobacji. Czasami jednak zdarza się, że nasz snowboardzista wbija się w taflę lodu czy tonie w zaspie, choć takie obrazki należą do rzadkości – rozgrywka jest za to płynna niezależnie od rozmiaru widoków, jakie podziwiamy. Obrazu całości dopełnia uzyka świetnie pasująca do klimatu zabawy. W zestawie znajdziemy zarówno szybkie, elektroniczne kawałki, odrobinę hip-hopu, jak i nieco spokojniejsze, wolniejsze utwory. Gwarantuję, że słowa piosenki It’s Tricky Run-D.M.C., towarzyszące kreowaniu najbardziej złożonych ewolucji, będziecie powtarzać przy każdej kolejnej wybuchowej akrobacji.
Główny producent pierwszej odsłony serii SSX, Steve Rechtschaffner, zasłynął również jako pomysłodawca snowcrossu – wyjątkowo widowiskowej dyscypliny, w której czterech zawodników jednocześnie rywalizuje podczas przejazdu, pokonując ulokowane na trasie muldy, nawroty czy kręte slalomy. Konkurencja ta zadebiutowała w programie zimowych igrzysk podczas olimpiady w Turynie w 2006 roku.
Grab, spin, flip, a co po lądowaniu?
Na szczęście po ukończeniu głównego modułu rozgrywki – World Tour – czeka na nas cała masa doskonałej zabawy. Najważniejszy z dodatkowych trybów – Explore – pozwala na ponowne zdobycie wszystkich szczytów z jak najlepszymi czasami. Oprócz tego są różne pomniejsze wyzwania dotyczące naszych wyników, czasów czy wykonania poszczególnych trików, za które otrzymamy medale. Kolejnym bodźcem do rywalizacji jest sieciowy system RiderNet, dzięki któremu możliwe jest porównywanie naszych rezultatów z osiągnięciami znajomych bądź najlepszych graczy, a następnie pobijanie ich podczas walki z odwzorowującym ich cieniem. Co jakiś czas do dyspozycji dostajemy również Global Events, czyli specjalne wyzwania, sprostanie którym nagradzane jest dodatkowym zapasem waluty wymienialnej na nowy sprzęt i ulepszenia. Następną możliwością zabawy przez sieć jest ustawianie na danej trasie specjalnych znaczników, tzw. GeoTagów. Nasza w tym głowa, by umieścić je w trudno dostępnych miejscach – im dłużej pozostaną niezdobyte przez innych graczy, tym więcej wirtualnej waluty wpadnie do naszej kieszeni. Nic jednak nie zastąpi bezpośredniej rywalizacji z innymi użytkownikami podczas jazdy, a tej niestety nie ma. Szkoda, bo brak tak fundamentalnej opcji zabawy kładzie się cieniem na całym trybie sieciowym.
Spędzając kolejne godziny na rozgrywce w SSX i jednocześnie spoglądając za okno, coraz bardziej żałuję, że mamy już marzec i na kolejną odsłonę białego szaleństwa przyjdzie poczekać ładnych parę miesięcy. Produkcja EA Sports to śnieżny potwór grywalności – kolejne trasy pokonujemy z impetem lawiny, a powietrzne ewolucje wręcz skłaniają, by zarezerwować bilet na najbliższy lot do jakiegoś alpejskiego kurortu. Strzałem w dziesiątkę są specjalne wyzwania, znacznie urozmaicające rozgrywkę i wprowadzające element zaskoczenia. Twórców należy także pochwalić za dobry wybór lokacji i ich znakomite odwzorowanie w grze. Szkoda, że nie postawili na bezpośrednią rywalizację w trybie multiplayer i nie ustrzegli się minimalnych błędów technicznych. To jednak naprawdę tylko mała kulka śnieżna przy całej masie doskonałych rozwiązań sprawiających, że nowe SSX to jedna z najlepszych zimowych gier sportowych w historii i produkcja, która zadowoli nie tylko fanów tej dyscypliny. Wielki powrót uznanej serii stał się faktem.