Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Commandos: Origins Recenzja gry

Recenzja gry 9 kwietnia 2025, 08:13

Recenzja gry Commandos: Origins - tylko dla orłów

Commandosi wrócili, ale to powrót słodko-gorzki. Cieszę się, że znowu posłuchałem narzekań sierżanta O’Hary i zniweczyłem niemieckie plany. Szkoda tylko, że nasi komandosi nie są już w takiej formie jak przed laty.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Wszyscy znamy te klasyczne gry, które niemal zrosły się z tożsamością polskich graczy, zakorzeniając w naszym growym DNA. Gothic czy Heroes 3 wychowały całe pokolenia, ale warto pamiętać też o dziełach o mniejszym może kalibrze, za to w swojej kategorii równie ważnych i znaczących. Wśród wielu znakomitych tytułów z końca lat 90. jest ten, do którego zawsze miałem słabość. Commandos. Częściowo pewnie dlatego, że od dzieciaka interesowałem się historią II wojny światowej. Ale przede wszystkim dlatego, że to po prostu były wciągające, śliczne i pomysłowe gry.

Commandosi stworzyli cały gatunek taktycznych skradanek, który najpierw ładnie się rozwijał, ale potem – jak wiele innych – na całe dekady poszedł w hibernację. Kilka lat po przywróceniu go do życia, a to za sprawą nieodżałowanego studia Mimimi Games i jego znakomitego Shadow Tactics, wrócili w końcu i sami Commandosi.

Commandos: Origins, Kalypso Media, 2025.

Szkoda tylko, że Commandos: Origins to powrót słodko-gorzki, bo nowa odsłona serii jest jedynie przeciętnym przedstawicielem gatunku, który kiedyś zapoczątkowała. Miło było spotkać starych znajomych, wesołego kierowcę, poważnego szpiega czy mrukliwego zielonego bereta – tym bardziej że dubbing jest naprawdę niezły. W takiej jednak formie chyba nie posłałbym ich z misją wysadzenia dział Nawarony.

„Consider it done, boss”

Commandos: Origins – jak sugeruje sama nazwa – opowiada historię początków grupy charakternych alianckich żołnierzy, wzorowanych na postaciach z takich filmów jak Parszywa dwunastka czy Tylko dla orłów. Poznaliśmy ich prawie trzy dekady temu, w 1998 roku, kiedy na kineskopowych monitorach z wypiekami na twarzy odpaliliśmy pierwszą odsłonę serii o podtytule Behind Enemy Lines. Opowieść, którą snuje Origins, jest oczywiście sztampowa do bólu, ale w Commandosów nie gra się dla fabuły, tylko dla wojennego, historycznego klimatu rodem z hollywoodzkiej klasyki. I takich momentów, mimo że jest ich chyba mniej niż w „jedynce”, tutaj nie brakuje.

Na początku trzeba jednak powiedzieć, że powrót Commandosów okazuje się wyjątkowo konserwatywny – otrzymujemy raptem garść nowości, ale poza tym pod względem gameplayu to po prostu starzy, dobrzy Commandosi. Rozgrywka w Origins, jak i w poprzednich grach, skupia się na wykonywaniu ryzykownych misji za liniami niemieckiego wroga. Dostajemy np. zadanie wysadzenia niesławnych stukasów (samoloty Ju 87), zinfiltrowania bazy u-bootów czy uratowania członków ruchu oporu (niestety, nie polskiego). Mapy są pełne Niemców, a my musimy likwidować ich powoli, jednego po drugim, żeby przypadkiem nie wszczęli alarmu – choć i z tym jesteśmy w stanie sobie poradzić. W teorii wrogów da się też ogłuszać, ale odpuściłem sobie tę opcję, bo to niemoralny kretynizm.

Commandos: Origins, Kalypso Media, 2025.

W trakcie misji wykorzystujemy umiejętności naszych komandosów. Nurek potrafi zabić wroga, rzucając nożem z dystansu. Szpieg może zagadać jakiegoś Niemca, rozpraszając jego uwagę, a saper nosi ze sobą potężne wnyki na niedźwiedzie (sic!) i biada temu, kto w nie wdepnie. Oczywiście, żeby gra nie była zbyt prosta, w każdej misji kierujemy tylko częścią ekipy – co wymaga trochę innego podejścia, bo nasi bohaterowie mocno się od siebie różnią.

No i fundament rozgrywki jest w nowych Commandosach naprawdę solidny, bo debiutującym twórcom z Claymore Game Studios udało się nie zepsuć klasycznej formuły. Daleko tu co prawda do perfekcji dzieł zamkniętego niedawno studia Mimimi Games (Desperados 3, Shadow Tactics), ale całość nie zniechęciła mnie też tak szybko jak produkcje polskiego Destructive Creations (63 Days czy War Mongrels) – pewnie dlatego, że w przeciwieństwie do nich Commandosi zawsze mieli ten swój lekki i humorystyczny styl, który i w Origins jest obecny w odzywkach czy rozmowach bohaterów.

Zabawa, oczywiście w największym uproszczeniu, przypomina grę w bierki. Wrogowie mają swoje ścieżki patrolowania i zasięgi widzenia, musimy więc zlokalizować słaby punkt, czyli Niemca, którego da się wywabić i po cichu zabić, co odblokowuje możliwość kolejnych eliminacji czy też przekradnięcia się dalej. I przyznam, że wielokrotnie ogromną satysfakcję sprawiało mi rozwiązywanie tych mikrozagadek logicznych czy też przeczołganie się przez całą bazę tuż pod nosami nieświadomych strażników. Mimo różnych braków oraz denerwujących rozwiązań nie bawiłem się źle przez te ok. 30 godzin. Tym bardziej więc żałuję, że pod innymi względami Commandosi nie „dowieźli”.

HISTORIA POD LUPĄ

Commandos: Origins nie ma większych ambicji edukacyjnych, bo trudno za takie uznać generyczne notatki na temat różnych aspektów II wojny światowej, które zbieramy na każdej mapie. Co gorsza, w grze znalazło się kilka głupich błędów merytorycznych – np. wynika z niej, że III Rzesza zaatakowała Związek Sowiecki już w 1940 roku, podczas gdy operacja Barbarossa rozpoczęła się dopiero 22 czerwca 1941 roku. Z drugiej strony Origins może zainspirować do poznania np. historii rajdu na Saint-Nazaire czy fascynujących działań brytyjskich komandosów w północnej Afryce.

Mnie osobiście sporą przyjemność sprawiło śledzenie celów naszych kolejnych misji, gdyż podkreślają rolę ekonomii w przebiegu II wojny światowej. W grze odbijamy bowiem kopalnię metali rzadkich czy niszczymy zasoby tranu. Odwiedzamy też bazę u-bootów w Saint-Nazaire – czyli gigantyczny betonowy kompleks, będący symbolem niedorzecznych niemieckich inwestycji w podwodną wojnę oceaniczną. Nie sądzę, żeby to było zamierzone, ale lubię, gdy zaznacza się rolę logistyki i ekonomii w trakcie II wojny światowej, bo ta nie została rozstrzygnięta na polach bitew, tylko w fabrykach.

„I’ll be right there”

Commandos: Origins ma więc niezły fundament, ale budynek, jaki na nim postawiono, okazuje się dość surowy i mało wygodny. Owszem, pojawiła się opcja planowania symultanicznych akcji (po jednej na żołnierza), ale to z większych nowinek w zasadzie wszystko. Na dłuższą metę męczy na przykład, że nie da się zakolejkować kilku akcji jednej postaci, więc przeprowadzenie komandosa przez całą mapę wymaga ciągłego nadzoru – inaczej ten pójdzie najkrótszą trasą, czyli oczywiście przez pomieszczenie pełne wrogów.

Słabo spisuje się mechanika wspinania się na słupy czy drabiny, bo to loteria, czy przeciwnik nas zobaczy (nie są one oznaczone na stożkach zasięgu widzenia wrogów). To w ogóle większy problem, bo przez jedne przeszkody Niemcy widzą połowicznie, przez inne nie, a są i takie, które nie stanowią dla nich żadnego problemu (może płynie w nich krew Supermana czy też raczej Supermenscha).

Commandos: Origins, Kalypso Media, 2025.

Nie zawsze wiemy też, czy przeciwnik dostrzeże ciało w danym miejscu, czy nie (to kolejny problem z czytelnością) – i niestety, trzeba to sprawdzać po prostu na żywca. Kiedy indziej Niemiec zaatakowany od tyłu, w teorii w bezpieczny dla nas sposób, nagle się odwraca i wszczyna alarm. To wszystko niby detale, ale w toku rozgrywki kosztują nas kupę zmarnowanego czasu, bo bywa, że wykonanie prostej akcji zaciągnięcia wroga w przygotowane zawczasu wnyki wymaga 10 loadingów.

Co gorsza, niektóre mapy są boleśnie korytarzowe, a inne mają obowiązkowe przewężenia, więc opcje różnorodnego podejścia do zadania sprowadzają się czasem do wyboru między dwiema podobnymi trasami. To niestety ogranicza naszą kreatywność i psuje frajdę, bo zamiast wymyślić błyskotliwy sposób na ominięcie wrogów, zbyt często mozolnie przebijałem się przez miejscówki pełne strażników, wyliczając każde zabójstwo dosłownie na milimetry czy ułamki sekund (co oczywiście oznaczało miliony szybkich zapisów i nie tak szybkich załadowań). Jeśli lubicie taką formę wyzwania, Origins jest grą dla Was. Mnie męczyło, że to wyzwanie często sprowadza się do idealnego timingu, a nie pomyślunku.

„No problem man”

Oprawa graficzna jaka jest, każdy widzi. Co prawda na mojej karcie graficznej (GTX 1070) grałem w średnich detalach, ale to i tak nie usprawiedliwia toporności grafiki. A jakby tego było mało, gra ma też problemy z optymalizacją. Pół biedy jednak sam wygląd – szkoda, że design map też niespecjalnie imponuje i raczej żadna nie zapadnie mi na dłużej w pamięć, w przeciwieństwie do tych z pierwszych Commandosów. No może poza misją na polowym lotnisku w Afryce – ta rzeczywiście była fajna!

Dodatkowo, w mojej opinii, niektóre mapy są po prostu zbyt rozległe. Wolałbym więcej mniejszych i ciekawszych misji – bo na tych ogromnych przestrzeniach zaczynałem się pod koniec zadania już trochę męczyć. Podobnie było zresztą z samą kampanią, gdyż gra pod względem gameplayowym szybko przestaje zaskakiwać (a w zasadzie nawet nie zaczyna, jeśli mamy doświadczenie z tym gatunkiem), więc bliżej finału zabawy miałem już ochotę na jakąś odmianę.

Commandos: Origins, Kalypso Media, 2025.

Niestety, Commandos: Origins cierpi także na sporo innych drobnych bolączek oraz toporność obsługi. Czasami nie wyświetlały się poprawnie stożki zasięgu widzenia wrogów. Gra też słabo sobie radzi z wielopoziomowymi mapami, które są niewygodne do przeglądania, ale na szczęście jest ich niewiele. Do tego notorycznie nie działają skrypty strażników. W teorii niektórzy z nich stale krążą po jakimś obszarze i raz na jakiś czas ucinają sobie pogawędkę z kolegą, by potem wrócić do patrolowania. Problem w tym, że często te rozmowy trwają w nieskończoność – widocznie chłopaki mają masę wspomnień z frontu wschodniego. I ten błąd niejednokrotnie ułatwia rozgrywkę, bo bez kręcącego się po danym terenie strażnika łatwiej się przekraść. Kiedy indziej z kolei uniemożliwiało mi to ruszenie dalej; musiałem ręcznie resetować skrypty strażników, np. rzucając kamieniem obok zagadanych Niemców. Wtedy po chwili się ogarniali, kończyli wieczne pogaduchy i wracali do zaplanowanej przez twórców rutyny.

Trudno mi jakoś szczególnie pochwalić polską wersję językową. Nazwy przedmiotów czasami są dość toporne, zdarzały się też nieprzełożone fragmenty – wygląda to trochę tak, jakby tłumacze nie mieli okazji przetestować efektów swojej pracy albo uwagi testerów nie zostały (jeszcze?) wprowadzone w życie. Tak czy inaczej, cieszę się, że nowych Commandosów będą mogli poznać także ci, którzy są na bakier z językiem angielskim.

„Okey Dokey”

PLUSY:
  1. momentami przyjemny powrót do przeszłości;
  2. obecność znajomych komandosów;
  3. wciąż udany fundament rozgrywki;
  4. mimo niedociągnięć – dobrze, że są polskie napisy;
  5. opcja grania w co-opie.
MINUSY:
  1. słaba oprawa graficzna i optymalizacja;
  2. sporo drobnych błędów;
  3. brak wielu przydatnych funkcji (QoL);
  4. często zbyt korytarzowy design;
  5. niezapadające w pamięć mapy.

Commandos: Origins to gra z sercem, ale chyba też z niewielkim budżetem. Poczułem się dzięki niej trochę jak w latach 90., i to zarówno w tym dobrym, jak i złym znaczeniu. Z jednej strony mamy miłe uczucie nostalgii, z drugiej pewną toporność rozgrywki. Nie żałuję jednak, że spędziłem z tym tytułem tyle czasu, bo wiele razy zapewnił mi sporo satysfakcji – szczególnie w tych ciekawych, bardziej przemyślanych misjach, które pozwalały na więcej kombinowania.

Ostatecznie polecam go jednak głównie wygłodniałym weteranom gatunku, którzy i tak znają wszystkie inne tego typu skradanki. Jeśli natomiast swoją przygodę z tym rodzajem gier postanowiliście zacząć od Origins, lepiej sięgnijcie po znakomite produkcje Mimimi Games. No chyba że kuszą Was konkretnie drugowojenne klimaty – wtedy i tak nie macie większego wyboru.

Commandos: Origins, Kalypso Media, 2025.

W moim prywatnym rankingu produkcji z tej kategorii Origins znajdzie się jednak gdzieś na dole listy. Brakuje mi tu klimatycznej muzyki i ładnych map. Większych nowinek czy rozbudowanych podsumowań na koniec misji (te obecne wadliwie podają czas przejścia, a i często mylą postacie, które brały udział w danym zadaniu). Szkoda, że Commandosi nie wrócili w lepszej formie – zasługiwali na to. Zapytany o podsumowanie gry jednym zdaniem zacytuję po prostu klasyka: „No tak średnio bym powiedział, tak średnio”.

Adam Zechenter

Adam Zechenter

W GRYOnline.pl pojawił się w 2014 roku jako specjalista od gier mobilnych i free-to-play. Potem przez wiele lat prowadził publicystykę, a od 2018 do 2025 roku pełni funkcję zastępcy redaktora naczelnego; szefował też działowi wideo i prowadził podcast GRYOnline.pl. Studiował filologię klasyczną i historię (gdzie został szefem Koła Naukowego); wcześniej stworzył fanowską stronę o Tolkienie. Uwielbia gry akcji, RPG-i, strzelanki i strategie. Kiedyś kochał Baldur’s Gate 1 i 2, dziś najczęściej zagrywa się na PS5 i od myszki woli pada. Najwięcej godzin (bo blisko 2000) nabił w World of Tanks. Miłośnik książek i historii, czasami grywa w squasha, stara się też nie jeść mięsa.

więcej

Recenzja gry Two Point Museum. Kojąco-stresujące wyzwanie dla graczy w każdym wieku
Recenzja gry Two Point Museum. Kojąco-stresujące wyzwanie dla graczy w każdym wieku

Recenzja gry

Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakaś gra oznaczona symbolem PEGI 3, która nie wyszła ze stajni Nintendo, sprawiła mi tyle frajdy. Two Point Museum to pozycja, którą bez wahania pokazałabym zarówno swojej babci, jak i młodszym kuzynom.

Recenzja gry Sid Meier's Civilization 7 - trochę jak wczesny dostęp, ale za to w pełnej cenie
Recenzja gry Sid Meier's Civilization 7 - trochę jak wczesny dostęp, ale za to w pełnej cenie

Recenzja gry

Cywilizacja 7 może być najlepszą odsłoną serii. Wprowadzone w niej odważne zmiany nie są co do zasady złe. Stworzyły nawet ciekawy fundament, na którym wyrośnie pewnie świetna gra. Ale to przyszłość. Dziś to produkcja we wczesnym dostępie za pełną cenę.

Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego
Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego

Recenzja gry

Nie, Ara: History Untold - wbrew hasłom marketingowym - nie będzie kolejną alternatywą dla serii Civilization. Jednak nie jest to wada, bo gra ma na siebie własny pomysł i realizuje go sprawnie, choć nie zawsze konsekwentnie.