
Two Point Museum Recenzja gry
autor: Sonia Selerska
Recenzja gry Two Point Museum. Kojąco-stresujące wyzwanie dla graczy w każdym wieku
Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakaś gra oznaczona symbolem PEGI 3, która nie wyszła ze stajni Nintendo, sprawiła mi tyle frajdy. Two Point Museum to pozycja, którą bez wahania pokazałabym zarówno swojej babci, jak i młodszym kuzynom.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Moje pierwsze spotkanie z Two Point Museum miało miejsce podczas targów gamescom 2024. W tamtym momencie spędziłam z grą niecałą godzinę i odebrałam ją naprawdę pozytywnie. Nie zdziwiło mnie to jednak, ponieważ równie przyjemnie grało mi się w poprzednie produkcje Two Point Studios. Byłam przy tym świadoma, że tego typu tytuły, by udowodnić swoją wartość, muszą jednak zachwycać nie tylko w pierwszych minutach...
Na szczęście teraz, ogrywane bez pośpiechu i w zaciszu domowym Two Point Museum jeszcze bardziej rozwinęło skrzydła, pokazując swój prawdziwy potencjał. Z trzecią odsłoną serii ponownie spędziłam czas przed samą premierą i już teraz mogę powiedzieć, że potowarzyszy mi jeszcze długo.
Tytuł może zmylić, ale nadal czujemy się jak u siebie
Od razu się przyznam, że przed pierwszą rozgrywką nie byłam szczególnie przekonana do kierunku obranego przez Two Point Studios. Muzeum jako instytucja wydawało mi się znacznie mniej ekscytujące do zarządzania niż szpital czy kampus pełen studentów. Jak więc ten sam chaos, niezbędny do poczucia satysfakcji z prób jego okiełznania, oddać można w miejscu, do którego przychodzimy na lekcję historii czy biologii? Naginając delikatnie jego ograniczenia. Tego właśnie dokonali deweloperzy.
W wydaniu Two Point muzeum to tętniący życiem ośrodek łączący naukę z zabawą i odpoczynkiem, przyciągający młodszych i starszych, którzy mają faktyczne powody, by spędzić tu cały dzień i zostawić trochę pieniędzy – a na tym zależy nam najbardziej. Szybko więc dałam się przekonać, że muzeum może być równie wdzięczną bazą dla gry o zarobku jak zoo, park rozrywki czy przychodnia.
Poznając tę unikalną kontynuację sprawdzonego przepisu na sukces, od razu da się zauważyć, że gracze, którzy mieli styczność z Two Point Hospital czy Campus, poczują się w muzeum jak w domu. Chociaż brzmi to dość uszczypliwie, chciałabym wyróżnić twórców za to, jak dobrze dostrzegają największe zalety swojej marki i nie próbują na siłę zmieniać formuły, która działa. Wielu innych deweloperów mogłoby uczyć się od nich tego, że czasem nam, jako odbiorcom, nie potrzeba rewolucji, tylko nowej porcji ujmującej nas już wcześniej zabawy w doszlifowanej formie.
Od żółtodzioba do kuratora
Bez zaskoczeń przygodę zaczynamy od niemal pustego, niewielkiego budynku. Szybko zostajemy wciągnięci w rytm pracy, który stopniowo wymaga coraz większej podzielności uwagi.
Pętla rozgrywki skupia się przede wszystkim na zadowalaniu dwóch często stających przeciwko sobie grup NPC – naszych pracowników i gości. Satysfakcja tych drugich jest jednak ostatecznie najważniejsza, co każe nieco sadystycznie popychać podwładnych (w tym specjalistów, strażników, asystentów i sprzątających) ku granicy ich wytrzymałości. W Two Point Museum szczęśliwy odwiedzający potrzebuje ekscytujących atrakcji, ujmujących dekoracji, sprawnych sposobów na zaspokajanie podstawowych potrzeb, odrobiny porządku i dawki wiedzy do pozyskania. Pracownik z kolei żąda od nas godziwej zapłaty, od czasu do czasu szansy na oddech oraz – dodatkowo – na pewnych etapach umożliwienia mu rozwinięcia umiejętności.
Zaczynamy od zatrudnienia personelu, tworząc kadrę złożoną z barwnych bohaterów o różnorodnych cechach specjalnych. Stawiamy pierwsze pokoje – toalety czy pomieszczenia socjalne dla pracowników, a w międzyczasie pozyskujemy eksponaty i planujemy ich układ. Po tym możemy już czekać na gości.
Po spełnieniu podstawowych wymagań funkcjonowania muzeum zostajemy spuszczeni ze smyczy. Cieszy mnie, że żadna strategia nie jest nam z góry narzucana. Możemy zacząć od skrzętnego zapełniania poszczególnych sekcji i przejść do następnych dopiero wtedy, gdy jesteśmy w pełni usatysfakcjonowani, lub pracować w trybie „od ogółu do szczegółu” i na start urządzić całą przestrzeń przy pomocy materiałów, którymi dysponujemy. Nikt nam nie broni ryzykownie zainwestować od razu wszystkich środków, bez zostawienia sobie jakiejkolwiek poduszki finansowej. Uważam, że popełnianie błędów i uczenie się na nich to jeden z najbardziej satysfakcjonujących elementów strategii ekonomicznych wszelkiego rodzaju, więc doceniłam to, jak szybko cała odpowiedzialność spada tu na nasze barki.
Jako świeżo upieczony kurator zaczynamy, rzecz jasna, od zorganizowania eksponatów, kas biletowych czy nawet sklepiku z pamiątkami, ale nie musimy wiele czekać, by zmienić naszą skromną wystawę w prawdziwą drukarkę pieniędzy. Coraz bardziej wypełniające się odwiedzającymi wnętrza możemy bowiem urozmaicić stoiskami z kawą, automatami do gier czy małymi atrakcjami do zabawy dla dzieci. Cóż powiedzieć więcej – tak się kręci biznes.
Poza przemyślanymi wydarzeniami specjalnymi (jak np. kontrola BHP), które stanowią dodatkowe zadania ograniczone czasowo, właśnie tak będzie przebiegać rozgrywka: po jednym dopracowanym przybytku przyjdzie pora na kolejny, a nasze imperium zacznie rosnąć. Gra umiejętnie wprawia nas w dumę z naszego rozwoju i potrafi efektywnie prowokować naszą ambicję.
Już na tym etapie, kiedy wygodnie rozsiadłam się w fotelu właściciela małej „franczyzy”, zauważyłam, że Two Point Museum spełnia podstawową funkcję tycoona – pozwala zatracić się w rytmie pracy i zupełnie stracić rachubę czasu na wiele godzin. Jako osoba, którą ekscytują numerki w Excelu i pnące się ku górze wykresy, nie byłam w stanie oderwać wzroku od rosnącej liczby odwiedzających, poprawiającej się renomy i szybkiego zarobku symbolizowanego przez dwie skaczące strzałki.
Coś więcej niż wystawa
Jednym z nieoczywistych elementów Two Point Museum są... wyprawy po nowe eksponaty rodem z przygód Indiany Jonesa. Jako kurator decydujemy o celu ekspedycji oraz jej uczestnikach, uwzględniając ich umiejętności, występującą porę roku, a tym samym warunki klimatyczne, czy nasze aktualne (subiektywne) zapotrzebowanie na uzupełnienie poszczególnych kolekcji. To naprawdę ciekawa alternatywa dla klasycznego systemu, w którym jedyną przeszkodą dzielącą nas od progresu jest stan naszego konta lub ewentualny poziom doświadczenia.
To mimo wszystko miecz obosieczny, sprowadzający mnie do pierwszego prawdziwego zarzutu, jaki mam wobec tego tytułu. Efekty naszych ekspedycji okazują się bowiem losowe, a same łupy oceniane są w kategoriach pod względem rzadkości i mogą się dublować. Skojarzeniom z lootboksami, które grindujemy, próbując znaleźć upragnioną nagrodę, nie pomaga z pewnością wizualne rozwiązanie tej mechaniki – „epickie” otwarcie skrzynki.
Pechowe natrafianie na powtarzające się eksponaty potrafiło wzbudzić we mnie irytację – nie było to jednak nagminne i nie zniechęcało mnie do kontynuowania zabawy, a gdy los się do mnie uśmiechał, mogłam docenić tę inną płaszczyznę zarządzania. Każda eskapada jest łatwa do przygotowania i po starcie helikoptera odbywa się bez naszej dodatkowej ingerencji, poza okazjonalnymi decyzjami w tekstowych scenariuszach, kiedy wybieramy spośród opcji A i B.
To mimo wszystko zręcznie wpleciony dodatek, który mobilizuje do rozwijania kompetencji naszych pracowników. Każda misja wymaga innego przygotowania, a czasem specjalnych umiejętności, co motywowało mnie do posyłania personelu na szkolenia skuteczniej niż jego narzekanie.
Uroczo, ale nie infantylnie
W naszej redakcji od pewnego momentu stałam się jedną z osób, do których trafiały gry typu „urocze”, co Two Point Museum w pewnym stopniu kontynuuje. Nie da się zaprzeczyć, że produkcja ta odczarowuje poważne zarządzanie złożonym biznesem za sprawą rozczulającego klimatu. Niezmiennie dla tej serii mamy tu do czynienia ze świetnym i prostym – w najlepszym tego słowa znaczeniu – humorem, przypominającym dynamikę sitcomów. Większość tego charakteru kryje się w szczegółach, takich jak kwestie narracyjne imitujące grające w budynku radio czy poszczególne eksponaty stanowiące wizualne gagi.
Cała warstwa audio-wideo stanowi nieustanny powód do uśmiechu. W każdej sekundzie rozgrywki możemy złapać głęboki oddech i wsłuchać się w naprawdę dobrą muzykę, która umila czas bez wywoływania irytacji, czy obserwować animacje charakternego gościa, który z przesadną ekscytacją podziwia nasze eksponaty. Wszystko to idealnie domyka styl graficzny, utrzymany w typowym dla serii duchu – mamy tu matowe wykończenie, ciepłe barwy i zaokrąglone krawędzie, przywodzące na myśl animacje w stylu Wallace’a i Gromita.
Ta kombinacja zabawnej formy i nastawionej na optymalizację mechaniki czyni z tycoona oksymoroniczne, kojąco-stresujące wyzwanie. Fani gatunku z pewnością zgodzą się ze mną, że to idealny pomysł na wieczorną rozrywkę (która potrafi potrwać do rana), gdy nie szukamy intensywnej akcji, ale nadal chcemy zmusić się do wysiłku umysłowego.
W tej niewinnej przygodzie z ekonomią tkwi naprawdę wyjątkowy czar – udowadniający, że da się tworzyć angażujące tytuły dla małych i dużych. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakaś gra oznaczona symbolem PEGI 3, która nie wyszła ze stajni Nintendo, sprawiła mi tyle frajdy. Two Point Museum to pozycja, którą bez wahania pokazałabym zarówno swojej babci, jak i młodszym kuzynom.
Jeśli jakieś maluchy nie są jeszcze na etapie pasjonowania się optymalizacją biznesu, z pewnością dołączą do mnie, ekscytując się inną zaletą żywej makiety muzeum – jego wystrojem. Jako fanka The Sims w każdej grze, która daje mi taką możliwość, pozwalam przejąć ster drzemiącemu we mnie architektowi wnętrz. Elementem nowej części serii Two Point, na który zwróciłam uwagę od początku, jest system dekorowania, pełniący równie ważną funkcję estetyczną, jak i praktyczną. Do tej pory marka ta nie dała jeszcze okazji, by podejść do naszych obiektów jako designer. Mimo że nierzadko musimy poświęcić starannie przemyślany układ eksponatu, by zyskać kilka punktów przyczyniających się do zarobku, wciąż łatwo doprowadzić do balansu między pięknem a praktycznością.
Chociaż pierwsze w kampanii, klasyczne muzeum prehistoryczne zawsze będzie mieć w sobie ten flinstonowski sznyt, kolejne tematyczne galerie mogą wpaść w oko fanom zamczysk rodem z Nosferatu czy kojących klimatów oceanarium. Poza oczywistym urozmaiceniem stanowi to kolejny wizualny wyznacznik naszego progresu, wykraczający poza cyfry w tabelce.
To jednak wciąż tycoon naszych czasów
- świetne wykorzystanie bazy z poprzednich części w nowym środowisku;
- naprawdę DUŻO zawartości do odblokowania;
- dawka humoru dla osób w każdym wieku;
- szansa na kreatywne wykazanie się dzięki prawie całkowitej wolności budowania i dekorowania;
- czytelny interfejs;
- uniwersalny tryb sandbox;
- wydarzenia specjalne i poboczne systemy niwelujące przesądną powtarzalność;
- warstwa audiowizualna przyjemna nawet po wielogodzinnych sesjach.
- momentami irytujący element losowości wypraw;
- stosunkowo prosta główna kampania.
Jak wielu pewnie pamięta, seria Two Point zrodziła się jako swego rodzaju drugie wcielenie słynnego Theme Hospitala z 1997 roku. Debiutujące w połowie trzeciej dekady XXI wieku Two Point Museum nosi znacznie więcej, obok oczywistych kwestii technologicznych, znamion dzisiejszej szkoły tworzenia gier.
Moim drugim, a przy tym ostatnim większym zarzutem pod adresem tego tytułu jest to, że główna kampania okazuje się stosunkowo prosta. Rzuca nam pewne wyzwanie i potrafi przyprawić o pożądany ból głowy w bardziej wymagających momentach (gdy na przykład zaczniemy stawać się celem złodziei), jednak ani przez moment nie sprawiła, bym bała się o to, że moje imperium w jednym momencie legnie w gruzach. Odchodzi zatem od – często wręcz zbyt trudnych – reprezentantów tego gatunku z wcześniejszych lat. Jednak i na to moje zażalenie twórcy zdążyli w pewnym stopniu odpowiedzieć, oferując alternatywny tryb rozgrywki – sandbox. W nim dowolnie dostosowujemy poszczególne parametry, znacznie obniżając lub podwyższając poziom trudności. Ostatecznie byłam więc w stanie praktycznie doprowadzić się do skraju rozpaczy – właśnie tak, jak chciałam.
W zamian za nieco casualowe podejście do gracza w kampanii otrzymujemy jednak całą masę błogosławieństw nowoczesnych standardów tworzenia gier. Podczas rozgrywki nie miałam ani razu problemów technicznych, nawet przy całej masie gości pojawiających się i znikających z mapy. Nawet w porównaniu z nie tak starym Two Point Campus całe UI zasługuje tu na pochwałę. Jest estetyczne i intuicyjne, pozwalając z łatwością nawigować między wszystkimi statystykami i narzędziami. Powiadomienia, które potrafią w jednym momencie kłębić się we wszystkich rogach ekranu, pozostawały czytelne i łatwe do wyłapania.
Bez cienia wątpliwości uważam Two Point Museum za najlepszą część serii. To strategia ekonomiczna, która odbiera poczucie czasu i dostarcza pełnej humoru, kreatywnej rozrywki dla całej rodziny. Totalnym zaskoczeniem okazał się dla mnie fakt, że choć na papierze zmieniło się tu tak niewiele, marka była w stanie zrobić dwa, jeśli nie trzy, kroki naprzód, udoskonalając swoją formułę. Cicho wierzę, że stanie się wyznacznikiem trendów i jakości dla kolejnych produkcji tego typu oraz samego studia Two Point.