autor: Rafał Madajczak
War Front: Punkt Zwrotny - recenzja gry
War Front: Turning Point ma zadatki na prawdziwego kopciuszka. Zrodzony w węgierskim studiu Digital Reality, w zapowiedziach obiecujący wspaniałą fabułę i jednostki niewidziane w żadnym innym RTS-ie w realiach II WŚ.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Oto zapis mojego prywatnego blogu, jaki prowadziłem od momentu zainstalowania tej niecodziennej strategii osadzonej w „realiach” II Wojny Światowej.
Dzień pierwszy
Lubię dawać szansę outsiderom – tytułom, które gdzieś tam się pałętają za urodzonymi megahitami. Nie dla nich targowe trofea, nie dla nich ogromne kampanie reklamowe czy kolejki w preorderach. Ale jakoś te gry lubię – przynajmniej do rozegrania pierwszych minut. Co prawda jeszcze nigdy nie odpłaciły mi czymkolwiek poza którymś ze stadiów rozczarowania, ale nic to – ciągle wierzę w bajkę o kopciuszku elektronicznej rozgrywki. Może to będziesz ty, o piękna?
War Front: Turning Point ma zadatki na prawdziwego kopciuszka. Zrodzony w węgierskim studiu Digital Reality, które ostatnie sukcesy święciło dzięki grom na Amigę (tylko nie wyjeżdżajcie z Desert Rats), niezbyt zauważalny na targach, jednak w zapowiedziach obiecujący wspaniałą fabułę i jednostki niewidziane w żadnym innym RTS-ie w realiach II WŚ. Pierwszy kontakt nie okazał się gorzkim rozczarowaniem. Wiem, że to pierwszy dzień, ale nie potrafię powstrzymać euforii. War Front mi się podoba.
Sporo zamieszania wprowadza intro będące dość przypadkowym miksem scen z samej gry (uwaga: możliwe rozczarowanie!), ale już wprowadzenie do pierwszej misji amerykańskiej kampanii (jest też niemiecka) obiecuje ciekawy pomysł fabularny (odwołuję przygotowania do rozczarowania). Oto proszę państwa, mamy 1000 dzień okupacji Londynu przez wojska niemieckie. Rzecz oczywiście wygląda beznadziejnie, ale oto Brytyjczycy szykują się do decydującego uderzenia, a pomoże im w tym oczywiście amerykański sojusznik w liczbie 1, którego poznajemy, gdy ucieka motorem przed Niemcami wyposażonymi w odrzutowe plecaki.
Powiem więcej – co wy na to, że Hitler zginął na początku wojny? W takie „realia” rzuca gra – uwierzcie mi, jak skomplikowana robi się wojna, gdy zabraknie Hitlera. Niemcy zdobywają Wielką Brytanię, w Vaterlandzie działa jakiś całkiem potężny ruch oporu. Tylko Stalin się nie zmienia. Z jednym wyjątkiem – nie wyrzyna swoich naukowców, szprycuje ich tylko, żeby zwiększyć (dzieci, to nieprawda) ich mądrość. I to będzie źródło naszych kłopotów. I nieziemskich jednostek wojskowych. Powyższy akapit warto zapamiętać, bo z gry się o śmierci Hitlera nie dowiecie.
Wyzwolić Londyn! Jak się uda, napiszę, jak było.
Dzień drugi
Udało się, Niemcy zostali wyrzuceni za kanał La Manche, a Big Ben w końcu wybija godziny wolnych ludzi.
A dokonałem tego w taki sposób. Mając do dyspozycji garść piechoty i super jednostkę, jaką od jakiegoś czasu w RTS-ach są główni bohaterowie (tu Amerykanin Lynch) dostałem prosty rozkaz zniszczenia (uwaga) bazy wroga. Zaznaczam wszystkich i dajemy przez pierwszy most, gdy do niego dochodzimy, na naszych oczach zostaje wysadzony w powietrze. Fajnie, gra się komplikuje. Bierzemy objazd, niszczymy pojedyncze jednostki wroga, dostajemy w końcu wsparcie czołgów i atakujemy bazę. Specjalne moce naszego bohatera (jak, znów zaskoczenie: większa siła ognia) są pasywne – działają automatycznie. W wirze walki trudno je zauważyć. Po zdobyciu (zniszczeniu) niemieckiej bazy następują typowe dla War Front radiowe pogaduszki naszego herosa i jego szefa. A potem cut-scenki, dla których warto toczyć tę wojnę.
Warto się wsłuchać w dialogi w czasie briefingów – potrafią być całkiem zabawne. Przed misją w Rosji:
Lynch: Ach, będzie zimny szampan i gorące kobiety.
Sagnier (francuski kompan): Nie zapominaj, że to Rosja. Spodziewaj się zimnych kobiet i gorącego szampana.
Taa...
Dzień trzeci
Rozgrywka jest dość standardowa – rozkazy, jakie można wydać podstawowym jednostkom, to schemat move-stop-attack. Piechota nie ma żadnego czołgania czy kucania, nie mają też większego sensu manewry oskrzydlające – nie ma znaczenia, czy zaatakuję czołg od frontu, czy uderzę w tylny (teoretycznie) najsłabszy pancerz. Pod tym względem War Front jest prosty jak budowa cepa. Ale uwaga, może to uśpić czujność co bardziej zuchwałych dowódców. Bo może zasady są proste jak budowa cepa, ale jak komputer tym cepem wywija!
Takich przeżyć jeszcze w graniu nie miałem – po kilka razy musiałem powtarzać niektóre mapy. Co tam powtarzać – musiałem przerywać grę, przeklinać niesamowitą inteligencję CPU, wychodzić do Windowsa, uspokajać się, wmawiać sobie, że potrafię wygrać i odpalać War Front od nowa. Nie żartuję – parę razy porządnie dostałem w... kość.
Ruszam swoimi kilkoma Shermanami i Priestami, ale zapominam wziąć jednostki przeciwlotnicze – bum – nie ma moich Shermanów. Produkuję (wiecie jak – RTS-owa rutyna) więc osłonę przeciwlotniczą i a tu się okazuje, że mnie maniak wyczuł – i nie lotnictwem (rzadkość – to pełnoprawne jednostki w grze) mnie podchodzi, ale panzerfaustami. Zapomnijcie o radosnym rekonesansie pojedynczym myśliwcem – zawsze będą to misje samobójcze, zapomnijcie o wygrywaniu map jednym zgrupowaniem jednostek, zapomnijcie o podejściu do bazy jako miejscu klikania na upgrade – zostawiona bez opieki padnie łupem spadochroniarzy i nalotów bombowych. Do widzenia, game over.
Zabójcza miejscami AI komputera nie jest, nauczyło mnie życie, wynikiem triku z udostępnianiem przez grę informacji komputerowi o posunięciach gracza jakby nie było „mgły wojny”. Gra wymaga żelaznej taktycznej dyscypliny – tym bardziej że wróg może zaatakować z kilku kierunków. Na mapach zwykle jest parę świetnie ufortyfikowanych baz, w których nie ustaje produkcja. Dlatego przeklinam, ale gram dalej bo: chcę dowiedzieć się, co będzie dalej oraz z szacunku dla komputerowej mądrości.
Dzień czwarty
Trzymam się taktycznej dyscypliny – rozpamiętywanie porażek i planowanie rewanżu chwilowo nie przesłaniają mi obrazu całości.
Skoro mam wolne moce przerobowe, no to będzie jeszcze o prostocie cepa. Widać, które elementy War Front zostały obdarzone ciepłymi uczuciami rodziców, a które nie. Do tych drugich należy niestety konstrukcja map – łza się w oku kręci na wspomnienie urozmaicenia Panzers czy oryginalności Rush for Berlin (kryjówka Himmlera to mistrzostwo świata – nic dziwnego, że go w końcu nie dopadłem).
Mapy są wtórne do bólu: tu stacja kolejowa, tam jakiś most a pomiędzy las, lesiej i najlesiej. Tym bardziej kłuje w oczy dopieszczenie niektórych obiektów – jak rozczulająca para łabędzi na stawie pośród morza śmierci. Ale i tu widać potknięcia – War Front jest pierwszym widzianym przeze mnie RTS-em wojennym, w którym widać na ulicach ludność cywilną. Super, ale dlaczego ta ludność cywilna porusza się z prędkością spacerową jakby wróg nie germanił za każdym rogiem, szrapnele nie latały, a trup nie ścielił się gęsto? Szokiem pourazowym ludzkość zaczęła takie nonsensy tłumaczyć znacznie później. Jakoś nie liczę, że w patchu znajdzie się adnotacja: pedestrian speed bug fixed.
Mapy to zwykła RTS-owa mielonka (lub kaszana jak kto woli). Strasznie to frustruje (to już czwarty dzień na mielonce), bo engine pozwala na fajerwerki powyżej branżowej średniej i na pełnych detalach woła – zwiększ rozdzielczość! Dlaczego? – się pytam. Bo możesz!
Natrafiłem zdaje się w tej kampanii już na wszystkie specjalne jednostki, jakie mają świadczyć o oryginalności War Front. Po stronie aliantów miałem więc helikopter (świetny do eksterminacji piechoty), Earthquake Bomb (bombę wywołującą nie dość, że trzęsienie ziemi to też wstrząsy wtórne!). Niemcy zaatakowali mnie piechotą z jetpackami, ale najlepsze gadżety mieli Rosjanie. Gigantyczne działo artyleryjskie, podobnych rozmiarów czołg (JS-1 to przy nim maluch) oraz uwaga: czołgi i bomby zamrażające swoimi ładunkami. Niemcy mogą pochwalić się jeszcze pierwszymi mechami oraz bojowymi zeppelinami.
Świetnie to wszystko wygląda, ale to po prostu jednostki, których funkcje doskonale spełniają regularne wojska. Dzięki gadżetom Digital Reality osiągnęło jednak bardzo miły efekt świeżości. Jeden tic-tac, a taka różnica. Brawo!
Tego samego nie mogę powiedzieć o odważnym wpisaniu w War Front cyklu dziennego i pogodowego. Problem w tym, że w nocy za wiele nie widać (mimo efektownie świecącego kursora), a doba trwa z dziesięć złośliwie krótkich minut. Miało to stworzyć urozmaicone możliwości taktyczne (w deszczu samoloty nie mogą bombardować), ale tu ktoś chyba przedobrzył.
Aha, wielbiciele tradycyjnego oręża mają do dyspozycji poczciwą A-Bomb. I kompletnie nietrafiony widok FPS ze stanowisk artyleryjskich (coś, co chyba cudem uniknęło podczas testów adnotacji: „wywalić!”)
Dzień piąty
Moskwa (ups, to miał być sekret) zdobyta po jedenastu misjach w pierwszym podejściu – górą bezbłędna taktyka i moc doświadczonych jednostek z poprzednich misji. Obok siebie wiszą flagi trzech demokratycznych mocarstw – Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i... (hmm) Niemiec. Kurde, to przeze mnie. Przynajmniej nie będzie roszczeń wypędzonych za 60 lat. Chociażby dlatego było warto. Jeszcze parę uwag.
Przeszedłem grę praktycznie bez piechoty. Od dawna marzyła mi się powtórka z rozrywki, gdy piechurzy w takim Close Combat wygrywali bitwy – tu się nie doczekałem. Marzenia spełniło wreszcie Company o Heroes, ale dlaczego nie jest to standardem, nie wiem.
Przez cały czas gry miałem wrażenie, że muszę za czymś gonić, że muszę się dowiedzieć, co będzie dalej. Nie wiem, czy to zasługa naprawdę niezłych przerywników filmowych, czy osoby głównego złego. Podczas zamykającej aliancką kampanię misji czułem, że dokonuje się coś ważnego. Nie tylko z powodu skoczenia do gardła Stalinowi, ale może bardziej z tego, że War Front to pierwszy kopciuszek, który gdy przyszło do rytuału założenia zgubionego trzewika po imprezie na zamku, nie okazał się szpetną córką młynarza. No właśnie. Było naprawdę nieźle.
Ostatnio rozbawiło mnie uzasadnienie wysokiej oceny pewnej gry w jednym z pism:
„Argument przemawiający za wysoką oceną to szacunek i uznanie dla ogromnej pracy, jaką studio X w włożyło w produkcję – to wiele, wiele godzin spędzonych przez grafików, level designerów, programistów przed komputerami po to, by dać nam wyrafinowaną, ciekawą rozrywkę”.
Na szczęście nie muszę wciskać kitu o harówie naszych węgierskich bratanków, bo plusy War Fronta są namacalne. To denerwująco (ach, ta inteligencja!) dobra gra w ciekawie podrasowanych realiach II Wojny Światowej. Warta jest każdego przekleństwa.
A ocena nie jest maksymalna z prostego powodu: to mimo wszystko jest cep.
Rafał „Madraf” Madajczak
PLUSY:
- inteligencja;
- wciągająca fabuła;
- superjednostki;
- szacunek dla pracy programistów. ;-)
MINUSY:
- mapy, mapy, mapy;
- niewykorzystany silnik graficzny;
- w założeniach prosta jak budowa cepa.