Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition Recenzja gry

Recenzja gry 18 marca 2025, 14:00

Recenzja gry Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition. Zmierzch Switcha przyniósł jeden z najlepszych remasterów

Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition przywraca najważniejszą grę z Nintendo Wii U. Nie postrzegajcie tego wydania jako zwykłego remastera – to coś znacznie lepszego i premiera, wobec której nie powinniście pod żadnym pozorem pozostać obojętni.

Recenzja powstała na bazie wersji Switch.

Niezłomne w tym konkretnym przypadku Nintendo w końcu uległo i postanowiło odświeżyć wręcz mitologizowane Xenoblade Chronicles X z nieszczęsnego cmentarzyska Wii U – grę, której przeportowanie na Switcha uznano lata temu za zbyt kosztowne, co już dużo mówi o tym, z jak wielką i złożoną produkcją mamy do czynienia. Dziś fani marki Xenoblade mogą świętować, bo ostatni brakujący rozdział serii w końcu znalazł nowy dom. Cała reszta również powinna przyjrzeć się tej pozycji, gdyż oto przed Wami jRPG prawdziwie monumentalne. Kosmiczna przygoda, pełna ambicji i z wyrazistą wizją, która mimo upływu lat nadal potrafi zahipnotyzować.

Poznajcie Elmę, to właśnie jej wszystko zawdzięczamy.Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition, Nintendo, 2025.

Opracowując to wyjątkowe wznowienie, twórcy mogli podejść do sprawy po linii najmniejszego oporu: przygotować po prostu dopieszczony technicznie remaster bez większej ingerencji w system gry i zawartość – znam oryginał i wierzę, że taki port obroniłby się doskonale, świetnie znosząc próbę czasu. Do tego zapewne bez większych problemów dobrze by się sprzedał ze względu na renomę głównej serii. Na szczęście „edycja definitywna” nie znalazła się w tytule gry dla ozdoby, a studio Monolith Soft podeszło do sprawy dużo bardziej ambitnie. Jestem w szoku, jak wiele wysiłku i pracy włożono w przygotowanie i odpicowanie Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition. Nowe wydanie nie tylko skorygowało problemy poprzedniego, ale i lepiej wyeksponowało potencjał tej przeogromnej gry. Twórcy z powagą przeanalizowali krytykę pierwowzoru i na każdym kroku widać, że wykorzystali zdobyte przez lata doświadczenie, by sensownie poprawić niesprawdzające się rozwiązania i podkreślić najważniejsze zalety. Jednocześnie zrobili coś więcej – wyszli naprzeciw oczekiwaniom fanów, dorzucając w zasadzie najważniejszą treść fabularną do tej opowieści i dając w końcu odpowiedzi na pytania od 10 lat zwieszone w pustce. Chylę czoła i jestem szczerze zachwycony efektem końcowym, który znacznie przerósł moje oczekiwania.

To nie jest Xenoblade, jakie znacie... i bardzo dobrze!

Epickie otwarcie przedstawia punkt wyjścia historii, czyli dramatyczne zniszczenie naszego globu w wyniku batalii dwóch pozaziemskich cywilizacji. Ludzkość w ostatnim desperackim akcie i próbie zachowania ciągłości gatunkowej wysyła w przestrzeń kosmiczną arki pełne przyszłych kolonizatorów. Niestety, większość z nich nigdy nie opuści orbity i spłonie w ogniu wybuchającej planety. My należymy do nielicznych, którym udało się rozpocząć podróż w poszukiwaniu nowego domu. Radość jednak nie trwa długo, bo – jak się okazuje – obca rasa wręcz obsesyjnie dąży do wytępienia ostatniego przedstawiciela ludzkości i udaje się jej uszkodzić nasz statek, który jest zmuszony do awaryjnego lądowania na planecie Mira. To ten świat przyjdzie nam eksplorować, dążąc do uczynienia z niego nowego domu dla Ziemian.

Mira – ten świat to nasz nowy dom.Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition, Nintendo, 2025.

Xenoblade Chronicles X świadomie jest grą całkowicie inną od macierzystej serii. Twórcy z premedytacją postanowili zrobić wszystko na opak, wykorzystując parę znajomych elementów mitologii, ale nadając im zupełnie inny kształt niż w kultowej już „jedynce”. Widać to na pierwszy rzut oka w mniej karykaturalnej stylistyce, która graficznie nieco bardziej zmierza w stronę realizmu – daje się to dostrzec głównie w wyglądzie otoczenia i ogólnej estetyce.

Z uwagi na inny charakter gry możecie także zapomnieć o wyrazistym głównym bohaterze, który wyrusza w porywającą podróż pełną fabularnych niuansów. Nie natraficie tutaj na wiele zwrotów akcji. Efekciarsko wyreżyserowane przerywniki filmowe to także rzadkość, choć gdy już się pojawiają, robią wrażenie dynamiczną akcją. Historia nie ma też osobistego wydźwięku – przedstawia raczej zmagania całego gatunku w obliczu realnego zagrożenia wyginięciem. Oczywiście scenariusz może się spodobać – ja bardzo lubię tę fabułę i poruszane w niej wątki współpracy między obcymi cywilizacjami w obliczu kataklizmu. Jednocześnie nie da się ukryć, że opowieść stanowi tutaj zaledwie dodatek do wszystkiego innego – czyli zupełnie inaczej niż w głównej trylogii. Nowa forma jest całkowicie odmienna i kładzie nacisk na kompletnie inne elementy – głównie, rzecz jasna, na rozgrywkę, która już w oryginalnym wydaniu gry zachwycała, a po lekkim dopieszczeniu okazała się nieziemsko uzależniająca. Przede wszystkim za sprawą wspaniałej eksploracji fascynującego świata przedstawionego.

Poznajcie nowy dom ludzkości – planetę Mira

Już pierwsze Xenoblade Chronicles urzekało pomysłem na uniwersum, osadzając akcję na zwłokach dwóch tytanów. Mira natomiast to obraz ludzkości zagubionej w kosmosie, która trafiła do obcego, dzikiego i pierwotnego świata. Wrażenie robi przede wszystkim mocny kierunek artystyczny, dostrzegalny w magicznych krajobrazach pełnych egzotycznej i dziwnej flory i fauny. Wyjście z początkowej lokacji, po którym kamera pokazuje ów świat i ostatnie miasto ludzkości – New Los Angeles, to moment, którego nie zapomnicie.

Poszczególne kontynenty, jakie przychodzi nam zwiedzać, są gigantyczne i początkowo sprawiają wrażenie wręcz nieskończonych – zarówno horyzontalnie, jak i wertykalnie, przedstawiając naturalne formacje pnące się wręcz po same chmury. Każdy z tych regionów pełen jest detali, niesamowitych elementów obcego ekosystemu – każdy też cechuje się skrajnie innym klimatem. Zwiedzamy gęste dżungle, skąpane w słońcu pustynie, zielone wyżyny czy mroźne tundry i wulkaniczne rejony. Całość wykonano w wiarygodny sposób i łatwo uwierzyć w iluzję tętniącego życiem klimatem. Gra przy tym kapitalnie wykorzystuje skalę, aby pokazać graczowi monumentalność swego uniwersum, w którym nasza postać wydaje się mało znaczącym mikrusem. Mnóstwo czasu spędziłem na oglądaniu Miry i jej pieczołowicie zaprojektowanych widoków, często czując się wręcz przytłoczony tutejszym rozmachem.

New Los Angeles to ostatnie miasto ludzkości i bastion, do którego będziemy werbować obce cywilizacje.Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition, Nintendo, 2025.

Oczywiście to wszystko zdałoby się na nic, gdyby nie rozgrywka i interakcje z tym obcym światem. Nie brakuje przecież przykładów gier, w których początkowo działająca na wyobraźnię skala i wielkość okazywały się w praktyce męcząco upierdliwe i pozbawione zastosowania w gameplayu. Tu nie tylko tego nie uświadczyłem, ale i przekonałem się, że kontakt z Mirą oraz jej eksploracja stanowią wręcz esencję Xenoblade Chronicles X i powód, dla którego nie mogę o tej grze przestać myśleć. Magicznie krajobrazy, surrealistyczne miejsca i lokacje zdające się pełnić jedynie funkcję dekoracyjnego tła okazują się namacalne i od pewnego momentu możemy zwiedzić dosłownie każdy fragment tego świata.

Kolonizacja, by zachować ciągłość gatunkową

Przypomnę, że fabularnie jesteśmy rozbitkiem, który przyjmuje rolę kolonizatora – i ma to bezpośrednie odbicie w samej rozgrywce. Naszym celem jest więc zbadanie Miry, odkrywanie jej sekretów oraz przystosowanie do zasiedlenia. Musimy zmierzyć się z tutejszymi zagrożeniami oraz stworzyć sieć infrastruktury poprzez umiejscawianie sond badawczych – te dodatkowo ułatwiają dalszą eksplorację i pozwalają zyskać zarówno pieniądze, jak i cenne miranium. Im lepiej zbadamy Mirę, tym więcej realnych korzyści z tego wyniesiemy. Zachęca to naturalnie do zaglądania w najmniejsze zakątki pięciu olbrzymich kontynentów. A najważniejsze w moich oczach jest to, że ta eksploracja przebiega sprawnie i bardzo, ale to bardzo dynamicznie – nasza postać pędzi na złamanie karku, co pozwala błyskawicznie osiągać cele. To pełna swoboda nieograniczona żadnymi niewidzialnymi ścianami czy ekranami wczytywania. Lokacje artystycznie intrygują, więc zawsze znajdziemy na horyzoncie coś, co przykuje uwagę i co zechcemy zwiedzić. Każdy postawiony krok zdaje się czymś nagradzać – punktami szybkiej podroży, dodatkowym doświadczeniem, możliwością zarobku i odkrycia kolejnych questów. Statystyki podzielonej na segmenty Miry rosną cały czas, a na nasze konto wpada za to kusząca nagroda.

Jeden z dostępnych kontynentów – pustynna kraina Oblivia.Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition, Nintendo, 2025.

<br>Co więcej, nie uświadczymy tutaj obrażeń od upadku, więc łatwo ulec pokusie i wykonać skok wiary z najwyższego szczytu świata. Uwierzcie, że takie opadanie sprawia masę radochy i pozwala jeszcze szybciej zwiedzać Mirę. Zmierzam też głównie do tego, że pomimo gigantycznych rozmiarów pokonywanie olbrzymich odległości nie nudzi i nie męczy, a z czasem odkryjecie dodatkowe sposoby, by błyskawicznie udawać się w konkretne punkty na mapie.

Pionierzy nowego świata mają ręce pełne roboty

Oczywiście eksploracja celem samym w sobie nie jest. Podczas rozgrywki czeka nas zatrzęsienie misji. Poza wątkiem głównym możemy wykonywać zadania dla towarzyszy – to w pełni udźwiękowione i trochę lepiej wyreżyserowane questy przybliżające sylwetki dodatkowych postaci, które następnie możemy zwerbować do drużyny. Uważam, że one w grze wypadają najfajniej i opowiadają najciekawsze mikrohistorie pozwalające lepiej poznać tych bohaterów oraz sytuację samej ludzkości. Następnie mamy zadania typowo poboczne, potraktowane raczej budżetowo, ale i one potrafią zawierać ciekawe treści, a wiele z nich rozbroiło mnie poczuciem humoru, jak chociażby perypetie wiecznie spłukanych Noponów czy detektywistyczne śledztwo, w którym w centrum intrygi znalazł się wątek pizzy. Ostatni rodzaj questów to te najbardziej „podstawowe” sprowadzające się do zabicia określonych mobów lub zebrania wymaganych przedmiotów –najlepiej przyjąć ich jak najwięcej i po prostu wykonać przy okazji poznawania ciekawszej treści gry.

Nie da się ukryć, że na papierze nie wygląda to intrygująco, bo w zasadzie każde z wymienionych rodzajów zadań sprowadza się do podobnej pogoni za znacznikami i słuchania stojących w bezruchu postaci o znikomej gestykulacji. To specyfika starszych gier MMO. Sam za czymś takim z reguły nie przepadam i mam alergię na upierdliwość fetch questów. W konstrukcji zadań widać, że studio już przy pierwotnym Xenoblade Chronicles X operowało w ramach niezbyt imponującego budżetu. Aczkolwiek nawet tę umowność udało się w miarę możności obrócić na korzyść gry. Mianowicie sposób, w jaki to wszystko zazębia się ze wspomnianą wcześniej eksploracją, sprawia, że choć te zadania niczym specjalnym pod względem projektowym nie są, wykonuje się je sprawnie i szybko. Nie doprowadziły tym samym do tego, by denerwowała mnie ich upierdliwość, gdy przykładowo zleceniodawca kazał mi się z powrotem udać na drugi koniec kontynentu, z którego przed chwilą wróciłem. Od pewnego momentu można się błyskawicznie transportować, co mocno pomaga w takich scenariuszach, a realizując jeden cel, często jesteśmy już w pobliżu kilku innych misji. Przez większość gry planowałem więc sobie wyprawy i starałem się za jednym zamachem odhaczać dużą część zadań z listy, a to – pomimo nieskomplikowanego charakteru – potrafi wciągnąć na wiele godzin.

Walczy się w sumie znajomo

Pamiętajcie też, że ten obcy świat pełen jest nieprzyjaznych istot i przeciwników. Dlatego sporo czasu spędzamy tu na walce. Zamiast sterować odgórnie narzuconym protagonistą, tworzymy własny awatar, który będzie również wykorzystywany w sieciowych aspektach gry. Ustalamy jego wygląd i wybieramy jedną z dostępnych klas (te można na szczęście dowolnie zmieniać) – ich rozwój jest liniowy, choć w pewnym momencie da się swobodnie żonglować umiejętnościami i tworzyć unikalne buildy. Zwłaszcza jak już zajmiemy się ulepszeniami ekwipunku, co odgrywa tutaj dużą rolę, szczególnie na etapie endgame’u.

Mechem można się dostać w każdy zakątek świata.Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition, Nintendo, 2025.

System walki opiera się na fundamentach oryginalnego Xenoblade Chronicles z paroma drobnymi różnicami. Bez zaskoczenia – nasza postać wykonuje automatycznie ataki bronią białą lub dystansową (możemy je swobodnie zmieniać w trakcie walki). Konkretne obrażenia zadajemy jednak, wykorzystując specjalne zdolności. Te podzielone na określone typy spisują się inaczej w zależności od sytuacji i efektów nałożonych na przeciwnika oraz kierunku, z jakiego atakujemy. W wielkim skrócie chodzi o wykorzystywanie specjalnych zdolności w odpowiednim czasie i w ustalonej kolejności, by uzyskać jak najlepsze rezultaty – kluczem jest synergia. Przy czym możemy swobodnie się poruszać, aby przykładowo zaatakować wroga od tyłu i zadać mu większe obrażenia. Remaster wprowadza jedną niesamowicie istotną funkcję – quick cooldown. Pozwala ona natychmiastowo użyć zdolności nawet kilkakrotnie, dopóki posiadamy odpowiednią ilość zasobu – ten resetuje się przy każdym starciu, a w trakcie potyczek zapełniają go automatyczne ataki. Dzięki tej zmianie byłem dużo bardziej zaangażowany w walkę, a całość wydała mi się wyraźnie intensywniejsza i dynamiczniejsza niż w grze z Wii U – w nowym wydaniu częściej atakujemy zdolnościami i mamy możliwość natychmiastowego korygowania taktyki, uwzględniając przebieg walki. Tym samym mniej bezczynnie czekamy na odnowienie paska użytej zdolności.

Szkoda tylko, że w połączeniu z innymi zmianami w balansie poziom trudności został przez to aż za mocno stonowany. Pierwowzór słynął w końcu z wręcz nieprzystępnego charakteru, co doskonale pamiętam, bo chociaż grę uwielbiałem, była to trudna miłość. Natomiast Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition od samego początku mnie zauroczyło i przez cały czas nie sprawiało mi większych problemów. Próg wejścia został tutaj bardzo obniżony i znając obie edycje, zauważyłem to od razu. Z reguły takie zmiany krytykuję, ale tutaj przypadła mi ona do gustu, bo oryginał był w wielu miejscach delikatnie przekombinowany. Aczkolwiek wciąż uważam, że część ułatwień poszła odrobinę za daleko.

A co w multi?

Xenoblade Chronicles X od początku było opracowywane z myślą o elementach społecznościowych i wieloosobowych, więc wywarły one duży wpływ na całokształt rozgrywki. Nie mogłem sprawdzić modułów sieciowych przed premierą, ale część z nich znam z wydania na Wii U i na tyle, na ile się orientuję, nie uległy one większym zmianom w edycji definitywnej. Tak więc gra posiada system wypożyczania awatarów, co pozwala tymczasowo zwerbować postać innego gracza do naszej drużyny – bywa to faktycznie pomocne. Elementy wieloosobowe powiązane są również z segmentem endgame’u. Twórcy przygotowali kooperacyjne starcia z potężnymi bossami i możliwość wykonywania prostych misji oraz organizowania większych oddziałów graczy. Przedłuża to żywotność gry, a angażowanie się w takie aktywności pozwala zdobyć najcenniejsze materiały wykorzystywane następnie do produkcji najpotężniejszych elementów wyposażenia i skellów.

A gdy już zasłużysz, wejdziesz do robota

Pora teraz na faktyczne gwiazdy tej gry, którym muszę poświęcić fragment recenzji. Obok eksploracji prawdziwą siłą i sercem Xenoblade Chronicles X są mechy, czyli skelle – egzoszkielety, którymi przemierzamy swobodnie świat i wykorzystujemy ich siłę w walce. W obu tych przypadkach zdobycie skella otwiera przed nami całkowicie nowe możliwości. Nagle i tak niezwykle swobodna eksploracja zyskuje zupełnie nowy wymiar, co okazuje się nie tylko wręcz magiczne, ale i doprowadziło mnie w pierwszym momencie do autentycznego opadu szczęki – chodzi konkretnie o chwilę, gdy zdobywamy moduł lotniczy. Wzbicie się w powietrze i odkrywanie nieznanych lokacji Miry, zdających się piąć nieskończenie w górę, wprawiło mnie w osłupienie. Każdy lot mechem wzbudzał we mnie ekscytację, a w głowie mimowolnie pojawiały się myśli, że właśnie obcuję z grą, o której marzyłem od dziecka. Sterowanie mechami jest tak przyjemne, że nawet bezcelowe loty sprawiały mi masę radości i często w ten sposób odkrywałem jakieś sekrety lub ukryte skarby. To jest w ogóle fenomenalne –oto po spędzeniu z grą kilkudziesięciu godzin nagle dociera do nas, że ta absurdalna skala świata, o której już wielokrotnie pisałem, została dostosowana właśnie do grania mechem.

Loty mechem za każdym razem zapierają wdech w piersi.Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition, Nintendo, 2025.

Eksploracja to jedno. Skelle to przede wszystkim potężne narzędzia bojowe, pozwalające stanąć do walki z niesłychanie groźnymi, ogromnymi istotami, które parę godzin wcześniej jedynie majestatycznie przemierzały krajobraz i strach było się do nich zbliżyć – po zdobyciu skella nagle można rzucić im wyzwanie. Same mechy da się także konfigurować, zmieniać ich kolorystykę, zbroję i wyposażenie, szukając optymalnych buildów do walki. Również ich ekwipunek można rozwijać za pomocą ulepszeń, by stworzyć prawdziwe narzędzie zagłady. Ogrom możliwości pozwala zatopić się w tym wszystkim na kilkadziesiąt lub nawet setki godzin. Zwłaszcza gdy zaczniemy się bawić w polowanie na części, by stworzyć najmocniejsze skelle dostępne w grze. Ja się w tym dosłownie zakochałem i przepadłem bez reszty.

Matko Bosko Xenowsko, ile tutaj nowości!

Prawdę mówiąc, nie przypominam sobie remastera, który bardziej zasługiwałby na miano edycji definitywnej. W przygotowanie nowej wersji Xenoblade Chronicles X włożono masę serca. Na liście zmian znajdziemy mnóstwo udoskonaleń „quality of life”. Dzięki nim gra już na poziomie obsługi jest znacznie przyjemniejsza – cele misji są lepiej oznaczane, a interfejs został poważnie przebudowany i odchudzony w imię przejrzystości. Zrezygnowano z kilku upierdliwych mechanik, jak nabijanie poziomu dla dywizji naszej kolonii, co w oryginale nie dawało współmiernych korzyści za wykonany grind i włożony wysiłek – tutaj skarby z tej funkcji dostępne są od razu do zebrania w świecie gry. Dodano możliwość swobodnego zmieniania czasu i składu drużyny niezależnie od miejsca. Popracowano nad balansem rozgrywki, a to wszystko ledwie kropla w morzu modyfikacji. Poprawiono także grafikę, a w szczególności szkaradne twarze postaci, którym nadano estetykę anime, uzyskując styl spójniejszy z resztą gier z serii – uwierzcie, że to ogromna zmiana, bo facjaty w oryginalnym wydaniu były dość dyskusyjne. Dodatkowo bardzo ucieszyła mnie możliwość zmiany dubbingu na japońskie głosy, gdyż potwornie mi tego brakowało w oryginalnym wydaniu.

Swoje awatary tworzymy sami.Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition, Nintendo, 2025.

<br>Warto wspomnieć o nowej zawartości, która prezentuje kapitalną jakość. W nowym wydaniu dodano trzech nowych członków drużyny do zwerbowania, a każda z tych postaci posiada interesujący wątek fabularny. Jedna z nich powiązana jest z nowym mechem, który zawiera unikalny moduł lotniczy zmieniający go w statek powietrzny. To co jednak przygotowali twórcy po ukończeniu zawartości z Wii U przerosło moje oczekiwania, ale niestety nie mogę zdradzać szczegółów na temat. Musicie mi jedynie zaufać, że nawet weterani znający już grę powinni koniecznie zapoznać się z tą treścią fantastycznie uzupełniającą fabułę – ciężko uwierzyć, że jest to nowość przygotowana dopiero dla edycji definitywnej.

PLUSY:
  1. Mechy i moduł lotniczy;
  2. planeta Mira i jej kontynenty jako niesamowicie urzekający, przeogromny świat;
  3. uzależniająca, dynamiczna i niczym nieograniczona eksploracja;
  4. przejrzystszy interfejs oraz całe multum poprawek i ulepszeń typu QoL;
  5. nowa zawartość fabularna to coś, na co fani oryginalnej gry czekali od 10 lat;
  6. delikatne szlify graficzne i mocno poprawione twarze postaci;
  7. gigantyczna skala, mnóstwo zawartości, wręcz niewyobrażalna swoboda;
  8. wysoki poziom techniczny – gra wyciska dosłownie wszystkie soki ze Switcha;
  9. segment endgame’u i elementy wieloosobowe;
  10. rozbudowane opcje tworzenia najróżniejszych buildów i drużyny;
  11. szybsza i intensywniejsza walka względem oryginału.
MINUSY:
  1. nowy balans i poprawki trochę za bardzo obniżyły poziom trudności;
  2. Switch często potrzebuje sporo czasu, aby doczytać niektóre elementy (postacie, modele pojazdów itp.);
  3. choć bardzo przyjemne, wykonywanie questów sprowadza się do prostego odhaczania kolejnych znaczników.

Switch nigdy nie pracował tak ciężko jak tu

Po tym, co zobaczyłem w Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition, jestem przekonany, że żadne inne studio nie okiełznało specyfikacji Switcha w takim stopniu jak Monolith Soft. Tytuł ten wygląda prześlicznie. Ja w szczególności byłem pod wrażeniem klarowności obrazu – nawet w trybie przenośnym produkcja ta zdaje się działać w natywnej rozdzielczości konsoli. Nie spotkałem się z problemami drastycznych spadków dynamicznej rozdzielczości, które były istną plagą w Xenoblade Chronicles 2.Gra przez większość czasu działa płynnie trzymając się pułapu 30 klatek na sekundę, choć w paru momentach można się natknąć na zrozumiałe przycięcia i stuttering, gdy przykładowo wymienimy całą drużynę i konsola musi w tle szybko wczytać cztery duże mechy naszych towarzyszy. To jednak sytuacje raczej sporadyczne. Niemniej twórcy nie są magikami i gdzieś musieli pójść na kompromis. Niestety, gra ma okropne problemy z doczytywaniem postaci i niektórych modeli 3D. Zdarzało mi się wielokrotnie, że przyszedłem oddać zadanie, a zleceniodawca zmaterializował się dopiero po paru sekundach od mojego dotarcia na miejsce – czasem jest naprawdę źle, ale nie jest to znów mocno uciążliwe, bo pośród tych NPC aż tak często nie biegamy. Występowanie tego problemu mnie nie dziwi z uwagi na prędkość, z jaką w tej grze się przemieszcza i podróżuje. Niemniej wielka szkoda, że tej mocy trochę zabrakło i psuje to nieco pozytywny odbiór wszystkich innych elementów.

Dziękuję, że mogłem być świadkiem tego wszystkiego

Patrząc trochę z boku, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Xenoblade Chronicles X to fascynujący przypadek w branży – powstanie tej gry jest w moich oczach wręcz istnym ewenementem. Tytuł ten pierwotnie zadebiutował w latach, gdy gatunek jRPG dopiero nieśmiało przymierzał się do wstania z kolan po mocnym potknięciu w okresie panowania siódmej generacji konsol. Tymczasem niezrażone studio Monolith Soft przygotowało autentycznie unikalną produkcję, porażającą skalą i wykonaniem. Pozycję wręcz niesłychanie ambitną, a jednocześnie wydaną na konsolę, której los był już praktycznie przesądzony – co siłą rzeczy bardzo wyhamowało potencjał tej niezwykle oryginalnej i ciekawej gry. Jeśli szukaliście podręcznikowego przykładu dzieła mocno wyprzedzającego swoje czasy, lepszego nie znajdziecie.

Po odblokowaniu mecha najchętniej bym z niego nie wychodził.Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition, Nintendo, 2025.

To naprawdę produkcja, która ukazała się w niewłaściwym momencie i na niewłaściwym sprzęcie. Właśnie dlatego recenzowana edycja definitywna to tak niesłychanie ważna premiera, bo z pełnym przekonaniem uważam, iż to nie tylko jRPG jedyne w swoim rodzaju, ale i gra, z którą powinien się zapoznać każdy fan gatunku. To tytuł, którym wręcz obsesyjnie żyłem przez ostatnie tygodnie, nie mogąc się nim w pełni nacieszyć nawet po spędzeniu grubo ponad 100 godzin w jego świecie. Nie chcę opuszczać tego środowiska i wracać do codzienności – Mira nieustannie mnie wzywa, pojawiając się w moich snach, a ja dalej nie potrafię się jej oprzeć. Definitywna edycja to oddanie tej grze należytej sprawiedliwości za sprawą drugiej szansy i serdecznie polecam Wam skorzystać z okazji, by na własnej skórze doświadczyć fenomenu tego dzieła. W moim rankingu to obecnie ścisła czołówka nie tylko gier wydanych na Switcha, ale również w całym gatunku.

Sebastian Kasparek

Sebastian Kasparek

W GRYOnline najlepiej czuje się w dziale publicystyki, a czasem zajmuje się również recenzjami. Fan kultury wszelakiej, który sięga po dzieła zarówno z górnej, jak i z najniższej półki. Najbardziej lubi zanurzać się w grach niszowych i w produkcjach ciężkich do jednoznacznego zdefiniowania. Docenia analityczne i krytyczne podejście przy obcowaniu z tworami kultury. Preferuje gry unikalne, dziwne, szalone wizualnie i odważnie poruszające ciekawsze zagadnienia narracyjne. Uzależniony od produkcji wysokooktanowych, bijatyk, wielkich robotów i klimatów arcade. Miłośnik studia Grasshopper Manufacture. Lubi nadrabiać zapomniane „hidden gemy” sprzed lat, zwłaszcza z Japonii. Ciekawy gier i ludzi stojących za nimi. Silnie uzależniony od kina. Psychofan Madsa Mikkelsena i Takashiego Kitano. Kocha również mangi Inio Asano i estetykę Tsutomu Niheia. Na forum pisze pod ksywką Junkie.

więcej

Recenzja gry Assassin’s Creed: Shadows. Mogła być wielka, jest tylko ogromna
Recenzja gry Assassin’s Creed: Shadows. Mogła być wielka, jest tylko ogromna

Recenzja gry

AC Shadows jest przede wszystkim grą ogromną. Jej ogrom to cecha raczej neutralna, a wartościuje ją dodatnio lub ujemnie jej zawartość. A jakość tejże waha się w spektrum bardzo szerokim... Przez większość czasu jest po prostu taka sobie.

Recenzja gry Monster Hunter Wilds. Dobry sequel, ale zbyt bezpieczny, by zachwycić
Recenzja gry Monster Hunter Wilds. Dobry sequel, ale zbyt bezpieczny, by zachwycić

Recenzja gry

W końcu nadszedł, Monster Hunter Wilds! Czy nowa odsłona sprosta fenomenowi, który stworzyło na polskim rynku Monster Hunter World? Jest dobrze, czasami bardzo dobrze, ale trochę jednak zabrakło odwagi na coś więcej.

Avowed - recenzja gry po 40 godzinach. Kapitalne RPG, dzięki któremu odzyskałem zaufanie do Obsidianu
Avowed - recenzja gry po 40 godzinach. Kapitalne RPG, dzięki któremu odzyskałem zaufanie do Obsidianu

Recenzja gry

Do Avowed podchodziłem najpierw z dystansem, później z ostrożnym optymizmem, a teraz w końcu mogłem w niego na spokojnie zagrać. Okazuje się, że Obsidian dostarczył nam rozbudowane RPG nie tylko dla fanów Pillars of Eternity.