Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 16 lipca 2008, 09:36

autor: Katarzyna Michałowska

Tony Tough 2: A Rake's Progress - recenzja gry

Miłe złego początki, czyli trudne dojrzewanie Tony'ego Tougha. Do roli detektywa, rzecz jasna...

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Tony Tough wyrósł na detektywa. No, może nie na miarę Sherlocka Holmesa, niemniej spełnił swe dziecięce marzenie, a to zawsze coś. Skąd wiadomo, że nasz Tony od małoletniego grzdyla nie chciał robić nic innego jak tylko rozwiązywać zagadki, tropić przestępców i pakować ich za kratki? Z Tony Tough 2: A Rake's Progress, oczywiście, będącej kolejną częścią przygód sympatycznego bohatera, po wydanej przed sześcioma laty i ciepło przyjętej przez graczy Tony Tough i Noc Pieczonych śCIEM. Tony Tough 2 stanowi tak naprawdę prequel Nocy Pieczonych śCIEM, a tym samym cofa nas do czasów sielskiego (w miarę) i anielskiego (he, he, he) dziecięctwa trzynastoletniego Tony'ego.

Niesforny ten urwipołeć hasa sobie beztrosko po zabitej dechami (komisariat, drogeria, kościół, szkoła, szpital, zakład pogrzebowy i trzy – no... może ciutek więcej – chałupy na krzyż) mieścinie Waszyngton w stanie Nowy Meksyk, liczącej cale 21 sztuk mieszkańców. Od niedawna 21, bowiem pewna ekscentryczna staruszka (notabene, ciotka gosposi Tony'ego) zmarła dopiero co w tajemniczych okolicznościach. Oczywiście malec podekscytowany jest owym wydarzeniem, podobnie jak włamaniem do sklepiku wspomnianej Florence Cook, a także tajemniczym zniknięciem burmistrza, nie mówiąc o UFO, które od pamiętnego lądowania w 1947 w pobliskim Roswell jest głównym tematem rozmów, spekulacji, fantazji i wielką fascynacją Tony'ego i jego przyjaciela Seymoura.

Dawno, dawno temu, kiedy tak jak ty byłem małą dziewczynką...

A skoro tyle zagadkowych spraw czeka na rozwikłanie, Tony nie ustaje w rozwijaniu swej pasji i umiejętności śledczych, w czym wybitnie pomagają mu: platynowa peruczka kupiona za z trudem zarobione i wycyganione w przeróżny sposób moniaki, fałszywe miętówki wykombinowane sprytnie z kredy, magnetyczna smycz i parę innych gadżetów, w tym podręcznik prawdziwego detektywa oraz – rzecz jasna – dociekliwy umysł, bujna wyobraźnia, niezmącony upór w zadawaniu wszystkim dziesiątek pytań i ogólnie pojęta upierdliwość.

Szczerze mówiąc, większość mieszkańców tego sennego, wręcz wymarłego miasteczka (opera zamknięta z powodu braku zainteresowań kulturalnych tubylców, stacja benzynowa zamknięta z powodu braku turystów, sklepik z różnymi różnościami zamknięty z powodu zgonu właścicielki, bar – zamknięty z powodu poniedziałku) ma serdecznie dość naszego domorosłego detektywa dręczącego ich szeregiem zapytowań, uwag, dygresji i prób opowiadania dowcipów.

Z przykrością muszę wyznać, że w pewnym momencie i ja poczułam pewien przesyt nieustającym ględzeniem Tony'ego, który po pierwsze: non stop zbacza z tematu, po drugie: przemawia w stylu „stary-maleńki”, co na dłuższą metę jest średnio strawne, po trzecie: co chwilę wzywa na świadków kosmiczne mumie, po czwarte: w polskiej wersji robi to bardzo skrzeczącym i niewątpliwie damskim głosem, mającym udawać głos małolata. W niemieckiej edycji głównego bohatera także podkłada kobieta, ale... ta i brzmi świetnie, i jest (aktorsko) świetna. Wciąż pamiętam boskie „Ich bin zu Hauuuseee”, obwieszczane przez Tony'ego po powrocie ze szkoły, w porównaniu z którym nasze „wróciłem” wypada nijako i w ogóle nie robi wrażenia.

I tak ku swemu wielkiemu zaskoczeniu zmuszona jestem skonstatować, że lepiej bawiłam się po niemiecku (mimo że z oczywistych względów nie dane mi było wyłapać absolutnie wszystkich smaczków i niuansów) niż po naszemu, choć tym razem żadna cięta riposta smarkacza już mi nie umknęła. Niestety... nie podniosło to jakoś wybitnie mojego poziomu endorfin, a szkoda... Choć skłamałabym, twierdząc, że nie roześmiałam się ani razu.

Jednak przegadanie gry przez męczącego Tony'ego ze średnio trafnie dobranym głosikiem nie jest jej największym mankamentem. Jestem święcie przekonana, że znakomita większość graczy przede wszystkim wścieknie się z powodu czasu jej trwania. Tony Tough 2: A Rake's Progress jest naprawdę bardzo króciutką pozycją, na upartego do przejścia w jeden wieczór. Czas zabawy wydłużają jedynie genialne pomysły malca na wybrnięcie z tarapatów, w które pakuje się prawie non stop, począwszy od zostania w kozie z powodu dokonania małej eksplozyjki na lekcji chemii, poprzez konieczność nagłego ewakuowania się ze szpitala, po ostateczne wylądowanie w klasycznej pace.

Coś czuję, że zaraz wyprodukuję radosne BUM!

W związku z ową niczym nieskrępowaną fantazją Tony'ego musimy przestawić się na bycie nastoletnim urwisem (no, chyba że akurat tak się miło składa, że właśnie nim jesteśmy), by wpaść na jego tok myślenia, a w konsekwencji na rozwiązania zagadek (polegających głównie na odkryciu, co z czym lub z kim). Jeśli przy tym uprzemy się obadać wszystkie interaktywne obiekty i napotkane postacie oraz spróbować przeprowadzić z nimi wszelkie możliwe akcje (w nadziei na zabawne komentarze, a te, rzeczywiście, nawet się trafiają), dodatkowo wydłużymy sobie przyjemność obcowania z grą, której poza irytującym głosem i gadulstwem Tony'ego oraz śmiesznie krótkim czasem rozgrywki już specjalnie nic więcej nie można zarzucić.

No, może jeszcze, że jak to w 3D – klikamy sobie, gdzie chcemy w celu udania się, gdzie chcemy, po czym trzy razy na pięć udajemy się dokładnie tam, gdzie nie chcemy. Program wykazuje też niefajną skłonność do znikania z ekranu, co doprowadziło mnie do rozpaczy w momencie, kiedy właśnie zdołałam pokonać jedną (szczęśliwie jedyną na całą grę) czasówkę. I to już chyba naprawdę koniec mojego narzekania na Tony Tough 2: A Rake's Progress. Z czystym sumieniem oddam się teraz chwaleniu, bo przecież nie ma tak, żeby w sumie całkiem fajna gra była całkiem niefajna, nieprawdaż?

A zatem Tony wyposażony jest w ciekawą grafikę w pełnym trójwymiarze, sprytnie przedstawioną kreską stylizowaną na komiksy z lat pięćdziesiątych, dzięki czemu prawie nie daje się odczuć, że znajdujemy się w tak nielubianym przez przygodówkowiczów 3D, tym bardziej, że program oferuje widok trzecioosobowy. Równocześnie lokacje stwarzają wrażenie sporej przestrzeni i generalnie nie są przeładowane obiektami, z których dwie trzecie do niczego się nie przyda, ale przecież należy je sprawdzić. Prezentowane są z różnych ujęć kamery, co z jednej strony umożliwia przyjrzenie się tym samym miejscom z kilku perspektyw, z drugiej czasem dezorientuje i łapiemy się na tym, że chyba zgubiliśmy kierunek, w którym chcieliśmy się przemieścić.

Postacie składają się z dużej głowy, sporego tułowia i krótkich nóżek obutych w małe buciki, co podkreśla komiczny charakter gry. Szczególnie polecam uwadze dostojny chód szeryfa oraz sposób poruszania się Tony'ego, który zabawnie i chodzi, i biega, i drapie się po głowie, wytrzeszcza małe oczki ukryte za wielkimi szkłami okularów, zwiesza ramiona w geście rezygnacji i podciąga opadające porcięta.

Moim absolutnym faworytem jest jednak nauczyciel, gawędzący z kresowym zaśpiewem i dorównujący Tony'emu elokwencją (z tą różnicą, że on jest naprawdę śmieszny) oraz połykający samogłoski szeryf Biddle. Również Seymour, koleżka naszego urwisa ma miły chłopięcy głosik i nastoletni styl mówienia. Nie sposób też przegapić małżonki szeryfa, słusznej blond kobiety, która napada na nas już w menu, wyzywając od cholernych turystów i złorzecząc, że zawracamy jej głowę, zamiast coś kupić. Uczynienie z drogerii gburowatej Alexis menusów jest naprawdę świetnym pomysłem.

Kapitalnym posunięciem jest też konstrukcja całej rozgrywki, odbywającej się niejako dwutorowo. W tej części, w której gracz bierze czynny udział, czas płynie jak Pan Bóg przykazał, a my przeprowadzamy Tony'ego przez pełen wrażeń i wydarzeń poniedziałek. Natomiast podczas filmików twórcy po kawałeczku coraz bardziej uchylają rąbka tajemnicy, prezentując zajścia wcześniejsze i wyjaśniając pewne sytuacje. Nie ukrywam, że trzeba śledzić je dość uważnie, by nie pogubić się w tym, która ze scenek ostatecznie nastąpiła po której i pozbierać je w chronologiczną całość.

Waszyngton – miejsce, w którym Tony potrafi zmalować niejedno...

Gra przepełniona jest specyficznym, raczej czarnym humorem, który naprawdę może bawić, a mógłby jeszcze bardziej, gdyby sam Tony gadał trochę mniej. A tak w którymś momencie krótkiej przecież rozgrywki zaczynamy odczuwać pełne zrozumienie dla wszystkich postaci, które co rusz proszą go, żeby się wreszcie przymknął. Niemniej zdarzają się boskie dialogi, wśród których bryluje rozmowa telefoniczna z babcią czy telefonem zaufania. W ogóle w grze jest sporo akcji, które warto wykonać nie ze względu na ich niezbędność dla rozwoju fabuły, ale po prostu, by się pośmiać.

Muzyczka w stylu knajpianego pianina słyszalna jest tylko w menu i podczas ładowania kolejnych rozdziałów. Natomiast w trakcie rozgrywki możemy posłuchać co najwyżej odgłosów i to głównie kroków Tony'ego czy łopotu wiszących na kablach proporczyków. Trochę lepiej jest po zmroku, wówczas do naszych uszu dociera charakterystyczne cykanie świerszczy i sugestywna cisza nocy. Oczywiście nie brak dźwięków związanych z wykonywaniem konkretnych czynności, jak kopania łopatą, nalewania wody z kranu czy wybierania numeru telefonu. Zastanawiam się jednak, czy ten minimalizm nie jest zamierzony, świetnie bowiem podkreśla praktyczny brak życia w miasteczku i desperackie działania Tony'ego, by coś się w jego egzystencji zadziało.

I rzeczywiście, czy to z powodu naprawdę wielkiego talentu malca do pakowania się w kłopoty, czy z winy feralnego poniedziałku (I don’t like Mondays), czy może za przyczyną interwencji gracza – dzieje się i to całkiem sporo. Na tyle, że jeśli z góry nastawimy się psychicznie, iż będzie to szybka, ale krótka jazda bez trzymanki i pogodzimy z okrutnie skrzeczącym Tonym, to mamy szansę wcale fajnie i wesolutko się w jego towarzystwie pobawić.

Katarzyna „Kayleigh” Michałowska

PLUSY:

  1. zabawna i trochę nawet pokomplikowana historyjka;
  2. ciekawy sposób poprowadzenia narracji;
  3. czarny humor;
  4. dialogi na cztery nogi;
  5. kapitalny wygląd i rys postaci;
  6. sympatyczna, komiksowa grafika o przyjemnej kolorystyce;
  7. pomysły Tony'ego.

MINUSY:

  1. niemal zero planszowych zagadek logicznych, a konkretnie: jedna!
  2. nieustający słowotok Tony'ego;
  3. paskudny głosik Tony'ego;
  4. minimalizm muzyczny;
  5. posiadacze GeForce'ów 8 i 9 tys. raczej sobie nie pograją.
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.