autor: Bolesław Wójtowicz
The Black Mirror - Wersja PL
Doskonała gra przygodowa, jaką bez wątpienia jest „The Black Mirror” doczekała się w naszym kraju lokalizacji wręcz skandalicznej. Dlatego zdecydowaliśmy się na opublikowanie swoistego uzupełnienia wcześniejszej recenzji.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Kilka słów tytułem wstępu...
Prawdę mówiąc rzadko zdarza mi się pisać najpierw o samej grze, a potem dopiero o jej rodzimym wydaniu, zwłaszcza czyniąc to w osobnych artykułach. Zazwyczaj jest tak, że o ile gra ma swoją premierę równocześnie u nas jak i na Zachodzie, wówczas w recenzji dodaje się niewielki akapit poświęcony dokonaniom polskiego wydawcy. Można go wówczas pochwalić, zganić, ewentualnie stwierdzić, że „na temat wersji PL lepiej w ogóle się nie wypowiadać...”. Ale w przypadku The Black Mirror sytuacja wyglądała nieco inaczej...
Tak się złożyło, że najpierw stałem się szczęśliwym posiadaczem tej gry w jej wersji oryginalnej, a mianowicie w języku czeskim. Ponieważ mowa ta nie jest mi całkowicie obcą, grę ukończyłem, uznałem za znakomitą i czekałem na jej wydanie zrozumiałe dla zdecydowanie szerszego kręgu ludzkiej populacji, czyli po angielsku. Trochę to trwało, ale wreszcie pojawiła się, już nie jako Posel Smrti, ale właśnie The Black Mirror. Gra wciąż zachwycała mnie swoją fabułą, zagadkami i klimatem. Zdecydowanie dłużej należało poczekać, aż pojawi się ktoś odważny, kto zdecyduje się zaryzykować wydanie tej przygodówki dla odbiorcy rozumiejącego tylko i wyłącznie polską mowę. Ale pod koniec 2004 roku mało znana (pod tą nazwą) firma Onimedia podała do publicznej wiadomości, że oto podjęła wyzwanie i wyda sztandarowy produkt Unknown Identity w języku polskim. I oto, po zaledwie nieco więcej niż dwóch miesiącach, gra leży przede mną i prosi o zainstalowanie. Przyjrzyjmy się więc i sprawdźmy, czego dokonali tłumacze...
Zaczynają się schody...
Instalacja dwóch płyt trochę trwała, ale po chwili pojawiła się na pulpicie ikona i mogłem zabrać się za grę. Click and go... and out... Mignął czarny ekran i oto znów powitał mnie znajomy widok pulpitu. Ups... Spróbujmy jeszcze raz... Efekt taki sam. Próba ponownego uruchomienia komputera nic nie dała. Może więc gra nie lubi się z systemem Windows XP? Wszak nie byłaby pierwszą. Zainstalowałem więc ją na Millenium, ale sytuacja nie uległa zmianie. Houston, chyba mamy problem...
Na szczęście istnieje Forum Gry-OnLine, skąd dowiedziałem się, że nie jestem jedyną osobą, która miała tego rodzaju kłopoty, albowiem zdecydowana większość posiadaczy kart nVidia musiała podjąć decyzję o zmianie sterowników, by móc marzyć o dalszej grze. Dziwne... Z ciekawości ponownie zainstalowałem wersję angielskojęzyczną i bez najmniejszych oporów gra ruszyła... No cóż, pozostało mi poszukać jakichś starszych sterowników i dopiero wówczas mogłem dowiedzieć się, jakich to przygód doznał Samuel Gordon w zamku The Black Mirror...
Wiedząc, że firma Onimedia miała raptem dwa miesiące na prace nad wersją polskojęzyczną, mogłem domyślić się, że zdecydują się na jedyne, zresztą zdecydowanie najlepsze wyjście w tej sytuacji, czyli opracowanie tak zwanej wersji kinowej – aktorzy mówią po angielsku, a poniżej pojawiają się napisy po polsku. Ten rodzaj przygotowania wersji językowej zrozumiałej dla mieszkańców kraju pomiędzy Bugiem i Wisłą z reguły uważam za najdoskonalszy, gdyż jak dotąd nie dochowaliśmy się w miarę licznej grupy na tyle wybitnych aktorów, którzy radziliby sobie w grach komputerowych. Może powinni tego zacząć uczyć w szkołach aktorskich? Dobrze, dość tych dywagacji, zajmijmy się grą, zwłaszcza że oto wreszcie pojawiły się polskie napisy tytułowego menu...
Naciskam więc przycisk „Nowa gra” i oczom moim ukazuje się tytułowe intro. Ups, mamy pierwszą wpadkę... Już? Szybko... Jedna, druga, trzecia, jeszcze jedna... Rety, przerażające! „Nie łatwo” zamiast „niełatwo”, „niewiem” zamiast „nie wiem”, „włożyłem wiele starań” tam gdzie powinno powiedzieć się „dołożyłem wielu starań”... Brak przecinków, zdania powtórzone, brak znaków zapytania... I to tylko w początkowej części gry. Strach się bać, co będzie dalej...
Nie jestem żadnym wybitnym językoznawcą, popełniam tak jak każdy błędy stylistyczne i gramatyczne, chociaż ortograficzne raczej mi się nie zdarzają. Ot, po prostu, szanuję nasz rodzimy język i staram się operować nim jak najlepiej. Ale o ile moje wpadki, nawet w tym tekście, są w jakiś tam sposób usprawiedliwione, o tyle tego, czego dokonali tłumacze zatrudnieni przy omawianej grze, wytłumaczyć nie sposób...
Pomyślicie, że na początku gry przydarzyło się kilka wpadek, a ten już się czepia... Chcecie kolejnych przykładów? Proszę bardzo...
Z błędów ortograficznych najbardziej zapadł mi w pamięć „ołtaż” (w kraju, gdzie słowa tego używa się nader często), oraz zwrot „robi, co mu karze”. Wymieniać dalej? Chyba nie ma potrzeby... Już to wystarczy, by skompromitować towarzystwo zatrudnione przy tłumaczeniu, czy może raczej korekcie. Chociaż nie przypuszczam, by taka w ogóle była. Dodajmy więc jeszcze tylko kilka wpadek innego rodzaju: pan palacz został określony mianem „kotłowniczy”, zwykłą lodówkę ochrzczono mianem „chłodnika”, wielu nazw nie przetłumaczono pozostawiając angielskie opisy, czasem słychać, że postać mówi jedno, a napis poniżej zdaje się twierdzić coś zupełnie innego, tam gdzie bardziej pasowałoby „wróć”, jest komenda „do tyłu”, mnóstwo powtórzeń w jednym zdaniu, tak jakby autorzy nie umieli się zdecydować na to, której wersji użyć...
Jeśli chciałbym wymienić wszystkie wpadki, jakie zaserwowały nam osoby odpowiedzialne za przygotowanie polskiej wersji językowej, obawiam się, że ten tekst musiałby mieć kilka stron więcej. Niestety, tyle tego było...
Same więc minusy? Żadnych plusów? Hm, zastanówmy się chwilę... Dziesięć minut, dwadzieścia minut... Mam! Za plusa (bardzo, bardzo malutkiego) można uznać to, że tłumacze starali się zachować styl wypowiedzi prezentowany przez osoby z wyższych sfer, a takie wszak występują w tej grze w zdecydowanej większości. Mamy więc „żywię nadzieję” zamiast „mam nadzieję”, chociaż zdarzyło się, że w jednym ze zdań te zwroty pojawiły się jednocześnie... Prawdę powiedziawszy długo zastanawiałem się, czy za plusa nie uznać też tego, że ta gra została w ogóle wydana w naszej wersji językowej. Wszak lengłydż nie jest jeszcze u nas tak popularny, jak byśmy tego chcieli. Ale jeśli mają być gry przygotowywane w taki sposób, jak uczyniła to Onimedia, to może lepiej dać sobie spokój? Po co psuć dobrą grę fatalną jej lokalizacją? Ci, którzy lepiej władają mową Szekspira i Byrona mogą cieszyć się z faktu, iż jest możliwość wyłączenia polskich napisów całkowicie. A co z pozostałymi? Mieć, czy nie mieć? Oto jest odwieczne pytanie...
Kurtyna!
Mógłbym jeszcze długo znęcać się nad osobami odpowiedzialnymi za „polską wersję kinową” (na szczęście nie użyto przymiotnika „profesjonalną”), ale czy to coś zmieni? To wszak nie pierwsza i, obawiam się, że także nie ostatnia, znakomita gra, która została popsuta przez jej fatalne tłumaczenie. Ktoś powie: facet, dałeś 19,99 więc czego się spodziewałeś?! To może należało dodać te 5 czy 10 złotych do ceny egzemplarza z przeznaczeniem ich na korektę? Albo opóźnić premierę o kilka dni i przeczytać jeszcze raz tekst? Dobry korektor z tymi 200 stronami poradziłby sobie w dwa, góra trzy dni...
No cóż, pozostaje nam cieszyć się tym, co mamy, rozkoszując się znakomitą grą przygodową, a na te wpadki tłumaczy i osób odpowiedzialnych za wydanie gry na naszym rynku wystarczy przymknąć oczy lub, jak kto woli, opuścić kurtynę milczenia... Wówczas The Black Mirror okaże się jedną z lepszych przygód naszego życia. Wtedy uznamy, że chyba jednak warto mieć...
Bolesław „Void” Wójtowicz