Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 2 sierpnia 2004, 11:47

autor: Bolesław Wójtowicz

Syberia II - recenzja gry

Niezwykle klimatyczna recenzja drugiej części jednej z najlepszych gier przygodowych ostatniego czasu - "Syberii II".

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

To już chyba moje ostatnie słowa... Nie wiem, ile jeszcze zdołam napisać, gdyż kres mojej podróży jest już coraz bliższy, zarówno tej ziemskiej, jak i duchowej... Zapewne, gdy będziecie czytać te słowa, ja już... Nieważne... Wierzę w to, iż starczy mi jeszcze sił, że zdołam na tyle mocno trzymać pióro w dłoni, by opowiedzieć wam tę historię. Czy będzie długa? Nie wiem... A czy długie jest jedno ludzkie życie?

Kiedy poznałem Kate Walker, początkowo wydawało mi się, że to jeszcze jedna, brutalna i agresywna, prawniczka zza Wielkiej Wody. Zazwyczaj ludzie stamtąd, których miałem okazję spotkać, wydawali mi się być nieokrzesanymi, twardo stąpającymi po ziemi prostakami, za nic mającymi ludzkie marzenia i pragnienia. Oni, zaślepieni dążeniem do zrobienia kariery i pieniędzy, potrafili zdeptać wszystko, co stanęło im na drodze. Kate jest jednak inna... Z czasem opowiedziała mi swoje przygody, których dane było jej zaznać, by mnie wreszcie odnaleźć, opisała słowami jak uporczywie szukała mnie w Valadilene, w Barrockstadt... Zdecydowała się nawet na to, by powędrować moimi śladami aż do Rosji, do zapomnianego przez Boga i ludzi Komkolzgradu... Aż wreszcie mnie odnalazła... Co nią kierowało, czy aby na pewno tylko zlecenie z jej kancelarii prawniczej? Chyba nie... Zresztą, po co ja o tym piszę, marnując papier i siły, pewnie większość z was o tym już wie, gdyż historia ta jakiś czas temu stała się tematem wielu opowiadań i artykułów w prasie...

Podpisując wówczas umowę w Aralbad, byłem święcie przekonany, że na tym koniec, że Kate Walker powróci szczęśliwie do swojego wspaniałego, amerykańskiego świata, będzie żyła tam długo, bogato i szczęśliwie, opowiadając wnukom, iż kiedyś miała okazję spotkać szaleńca, który wierzył w to, że gdzieś jeszcze żyją mamuty. Wszak osiągnęła wszystko to, po co została wysłana, a szefowie, naciskani przez jej matkę, uporczywie domagali się, by wracała do kancelarii. A jednak stało się inaczej... Jej bieg za pędzącym już pociągiem, był jednocześnie pogonią... za dzieciństwem, za tlącymi się jeszcze w niej dziecięcymi, niespełnionymi marzeniami.

Kiedy zasiadła przede mną w przedziale, poprosiłem ją, by zabrała mnie na Syberię, tam, gdzie wśród niebieskiej trawy żyją jeszcze ostatnie mamuty. Wiedziałem, że sam nie jestem w stanie tego dokonać, nawet przy nieocenionej pomocy Oscara... Czas poczynił straszliwe spustoszenia w moim organizmie, a podróż, która nas czekała, była niezwykle trudna i wyczerpująca... Widziałem w jej oczach wahanie, duchową rozterkę, obawę, że jednak jestem tylko oszalałym staruszkiem, który dąży do zguby własnej i innych... Na szczęście, to była tylko chwila, sekunda zawahania przed podjęciem życiowej decyzji... A potem ta obietnica, słowa, na które tak długo czekałem: Zabiorę cię, Hans, pojedziemy na Syberię...

Nasza podróż rozpoczęła się w mieście Romansbourg, ostatniej, jak twierdzili niektórzy, ludzkiej osadzie przed syberyjskimi pustkowiami. Ponieważ nasze zapasy węgla uległy wyczerpaniu, a wędrówka, która nas czekała dopiero miała się zacząć, Kate postanowiła trochę rozejrzeć się po miasteczku. Gdyby mogła przewidzieć, z czym będzie się to wiązać, pewnie zostałaby w pociągu. A tak... Z drugiej strony, gdyby nie moja choroba... W każdym razie, oprócz samego miasteczka, dane nam było zwiedzić również nieodległy klasztor i bliżej poznać się z jego patriarchą, niezbyt sympatycznym bożym sługą... Nasza ucieczka stamtąd była nad wyraz spektakularna.

Niestety, w tymże miasteczku naraziliśmy się również pewnym ludziom, którzy ogarnięci żądzą pieniądza, postanowili... Zresztą, nieważne, i tak nie zdołali osiągnąć tego, co sobie założyli. W każdym razie muszę dodać, że w trakcie naszej wędrówki, Kate kilkukrotnie musiała mnie ratować, a to wyrywając z łap opryszków, a to wyzwalając od chorób i innych nieszczęść duchowych. Z tego też powodu zmuszona była w niektórych sytuacjach zmierzyć się z ogromnym niebezpieczeństwem, na które zostało narażone jej życie... Bałem się o nią stale, mimo iż wiedziałem, że dziewczyna jest na tyle sprytna i dzielna, że poradzi sobie w każdej sytuacji. Wysportowana i gibka, doskonale dawała sobie radę z wchodzeniem na ogromne skały, skakaniem nad przepaścią, a nawet wówczas, gdy musiała walczyć twarzą w twarz z opryszkiem, dybiącym nie tylko na nasze życie...

Właśnie, sprytna dziewczyna... I niezwykle inteligentna. Kiedy miałem tylko okazję, by z nią chwilkę porozmawiać, opowiadała mi szczegółowo o wszystkim, z czym zmuszona była się zmierzyć. Zwłaszcza o sytuacjach, w których musiała się wykazać intelektem i przenikliwością. Skromność kazała jej twierdzić, że w czasie całej naszej podróży nie było takiego momentu, by nie wiedziała co ma robić. Owszem, od czasu do czasu napotykała na jakieś zagadki i łamigłówki, ale wystarczyła chwilka pomyślunku, skojarzenia faktów, przypomnienia sobie tego, co wcześniej widziała, udania się w jedno lub drugie miejsce, i po chwili było po problemie. Uważała nawet, że więcej kłopotów miała jeszcze w Europie czy w Komkolzgradzie, szukając dróg, które doprowadziłyby ją do mnie, niż teraz, u kresu tej podróży.

Gdy zapragnąłem, by opisała mi jedno z tych zadań przed którego rozwiązaniem stanąć jej przyszło, opowiedziała mi, jak... wróciła do Valadilene. Widząc moją zdziwioną minę, wszak znajdowaliśmy się tysiące kilometrów od tego alpejskiego miasteczka, roześmiała się i przypomniała mi pewien fakt, gdy leżałem pogrążony w letargu w jaskini Yukolów... Wówczas ona, przy pomocy czarów pewnej szamanki i owoców Drzewa Śmiechu, zdołała przenieść się do krainy mojego dzieciństwa, by tam... Za dużo piszę? Zbyt wiele zdradzam? Wiem... Co prawda nigdy nie należałem do specjalnie rozmownych, ale trzymając pióro w dłoni zawsze staję się nad wyraz gadatliwy... Racja, powinienem oszczędzać siły, zwłaszcza, że czeka mnie jeszcze... Ale teraz... Co jeszcze pozostało w mej pamięci? Obrazy...

Romansbourg. Był zaledwie przystankiem przed wielką syberyjską pustką. Ostatnim miejscem, gdzie tak zwana cywilizacja, odcisnęła swoje piętno. Zamieszkałe przez całkiem sporą liczbę ludzi miasteczko, pełne zaniedbanych budynków, zniszczonej infrastruktury, połamanych płotów, dziurawych dróg i kałuż, nie sprawiało sympatycznego wrażenia, i kiedy stamtąd się już wyjeżdżało, człowiek odczuwał ogromną ulgę. Oczywiście, o ile w swoją podróż udawał się w zdecydowanie lepszych okolicznościach, niż dane było mnie to uczynić... Później, gdy szczęśliwie opuściliśmy cywilizowane rzekomo rejony, było już zdecydowanie lepiej.

Opowieści Kate o wspaniałościach syberyjskiej tajgi, o której ujrzeniu tak marzyłem, sprawiały, że zapierało mi dech w piersiach. Dominująca dookoła biel lasów i ogromnych, widniejących w oddali gór. Skrzypiący śnieg pod nogami, pokryty delikatną warstewką świeżego puchu, na którym zostawały ślady po przejściu. Sypiące się z nieba płatki, delikatnie rozwiewane przez wiatr, kołyszący drzewami. Śnieżne czapy spadające na przechodzących. Krystalicznie czysta woda w potokach, iskrząca się odblaskami światła, w której nurcie przemykają ryby. I jednocześnie ten świat żyje... Jego mieszkańcy stale dają znać o sobie, nawet chwilami czyniąc to w sposób niezwykle dosadny... Spotkanie Kate z niedźwiedziem mogło zaiste skończyć się o wiele gorzej... W mroźnych ostępach tajgi pojawiają się również wilki, zające, nad głowami latają przedziwne ptaki, a nawet... Przyjacielem panny Walker staje się, uwolniony z łap handlarzy, youki... Co to takiego? Trudno to coś opisać... Sądzę, że jest to mieszanka niedźwiedzia, foki i... psa? Możliwe. W każdym razie niezwykle sympatyczne jest to stworzonko... Bez jego pomocy w niektórych momentach bylibyśmy bezradni. Na koniec zostawiłem sobie coś, czego opisać nie jestem w stanie... Morze... Jestem już stary, dlatego też słów mi już nie staje, by ująć przy ich pomocy to piękno, które dane było mi ujrzeć... Załamujące się fale, lodowe góry, kry, po których biegają rozwrzeszczane pingwiny... i wyspa, ta na której teraz jesteśmy z Kate... Pełna przepięknej, niespotykanej roślinności, rozbrzmiewająca ptasim śpiewem, pokryta mamucimi kłami. Ja już wiem, jaką ona tajemnicę skrywa... Czy wy też zechcecie się dowiedzieć?

Ale nie tylko syberyjska tajga oczarowywała... Cały ten świat, który nas otacza, jest niezwykłej urody. Czyż można odmówić piękna owemu monastyrowi, położonemu na ogromnej skale, którego szczyty wieńczą majestatyczne, złote kopuły? Zagubiony gdzieś w bezkresie, pełen wspaniałych fresków i witraży, ogromnych ikon, szczycący się niezwykłymi krużgankami, przez których otwory przenikają delikatnie smugi światła, zachwyci niewątpliwie każdego, nawet będącego lekko na bakier z religią. Gdy wchodzisz w ten świat pełen ciszy i uniesienia, przepełniony modlitewnym skupieniem, gdzie ludzkie życie zda się być chwilą ledwie, wydaje ci się, że słyszysz wspaniałe brzmienie muzyki, w ślad za którą delikatnie sączy się w twoje serce kojący ton wyśpiewywany przez cerkiewny chór. Czujesz, że twoja dusza szybuje, że wędruje gdzieś ku górze, że przybliża się do doskonałości...

A cóż można ująć ogromnej, wspaniale rozświetlonej jaskini, zamieszkałej przez ostatnich przedstawicieli plemienia Yukolów... Cienie na ścianach zdających się być zbudowanymi ze szkła, odblaski pochodni rozświetlających mrok, mamucie kły... i one same, na wieki pogrążone w lodowym uścisku. Miejsce pełne magii i tragedii, pamięci o tym, co już odeszło. Tajemnice, skrywane przez setki lat w tej jaskini, przekazywane z pokolenia na pokolenie tylko wśród członków plemienia, zdawały się wciąż czekać na ich odkrycie... Spędziliśmy z Kate w tej kryjówce ostatnie chwile, przed wyruszeniem ku kresowi tej podróży, tu również otrzymałem od najlepszego przyjaciela dar życia... Najwspanialszy dar...

Wędrując tam miałem nieodparte wrażenie, że ciągle słyszę muzykę, która wypełnia moją duszę. Muzykę przecudowną, delikatną i subtelną, genialnie budującą nastrój w tych magicznych miejscach, wyśnionych i wymarzonych przez kilkuletniego chłopca. Delikatne smyczki wplecione w kołyszący szum wiatru, anielskie chóry, niespokojne tony bębnów i trąb, śpiewy... Ja to wszystko słyszałem, wierzcie mi, to naprawdę nie są majaczenia starca. Tę muzykę już po kres swoich dni będę słyszał... Ciągle w moich uszach pobrzmiewają dźwięki tego świata – wycie wichru w tajdze, skrzypienie śniegu pod butami Kate, zgrzyt lokomotywy toczącej się po torze, plusk wody w strumyku, bębniący deszcz o pokład, szalejący wiatr podczas sztormu, ryk mamutów... Nie sposób, wierzcie mi, nie ma takiej ludzkiej możliwości, by opisać każdy dźwięk. I do tego ten głos Kate... Kojący, delikatny, opanowany... Inni, których musiałem, chociaż nie zawsze chciałem słuchać, tak jak na przykład mówiący z okropnym rosyjskim akcentem mieszkańcy Romansbourga, czy Youkole, gwarzący dostojnie w swoim dziwnym narzeczu, nie zapadli mi tak w pamięć, jak właśnie głos Kate... Zresztą, za chwilę... Mam taką nadzieję...

W pamięci, jakby na filmowej taśmie, zachowam również to wszystko, co przeżyłem z Kate i to, o czym mi opowiedziała. Ucieczka wraz z nią z klasztoru przed szalonym patriarchą, jej pogoń za skradzionym pociągiem, katapultę, odkrycie w jaskini, sztorm... Wiele, wiele jest tych chwil, które jeszcze, o ile tylko życie na to pozwoli, odtworzę sobie w mej ułomnej pamięci... Myślę, że tam, dokąd za chwilę się udam, znajdę na to mnóstwo czasu... Pozostawię mojej drogiej przyjaciółce te kilka słów, by ktoś mógł opowiedzieć innym, że warto mieć marzenia i dążyć do nich przez całe życie. O, już słyszę ten dźwięk... Żegnaj, Kate...

Pamiętaj, co powiem ci na koniec:

Każdy z nas, dzieckiem będąc, stworzył swój własny świat, zbudowany z niespełnionych marzeń i pragnień, w których realizację wierzy po kres swoich dni. Świat idealny, trochę bajkowy, a trochę realny, taki w którym żyje się pięknie, a wszyscy są szczęśliwi i mili. Każde dziecko wierzy w to, że gdy tylko podrośnie, uczyni wszystko, by zbudować tę krainę wiecznej szczęśliwości. Upływ czasu sprawia, że zazwyczaj zaczynamy inaczej patrzyć na wszystko, co nas otacza, dostrzegamy rzeczy, których nie widzieliśmy oczami dziecka i staramy się dostosowywać nasze oczekiwania względem świata do danych nam możliwości. Mało kto z nas może powiedzieć, że zrealizował choć w pewnym stopniu to, co sobie założył będąc dzieckiem. Z reguły jest tak, że zaczynamy rozumieć jak nierealne były nasze dziecięce pragnienia...

Ja miałem tyle szczęścia, że dzięki uporowi i wytrwałości zdołałem osiągnąć to, o czym marzyłem i śniłem w dzieciństwie. Wiem, wymagało to ode mnie, a także moich najbliższych, całego ogromu poświęceń, a nawet rezygnacji ze świata realnego. Wyobcowany, niezrozumiany przez otoczenie, stałem się dziwakiem i odludkiem, opętanym w oczach innych przez obłąkańcze złudzenia. Ale ja wiedziałem do czego dążę, czego chcę... I na szczęście znalazł się ktoś, kto również uwierzył w moje marzenia, kto wyciągnął do mnie rękę. Pojawiłaś się ty, Kate Walker... Kosztowało to nas naprawdę wiele łez, potu i wyrzeczeń, by dotrzeć tu, do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło i gdzie wszystko się teraz zakończy... Odbyliśmy wspaniałą podróż, przeżyliśmy fascynujące chwile, cudowną, bajkową przygodę. Ale wszystko, co piękne, kiedyś musi się skończyć. Na szczęście, koniec tej wędrówki jest taki, o jakim marzyłem przez całe swoje życie...

Czas mija szybko, Kate. Ręka mi już drży i wzrok słabnie... Jeśli to już jest mój czas, to odejdę szczęśliwy, gdyż udało mi się osiągnąć to, czego większości z was nie będzie dane... Zrealizowałem swoje dziecięce marzenie... Ujrzałem mamuty... i odchodzę szczęśliwy... Do świata, w którego istnienie zawsze wierzyłem, do świata, którego tak długo szukałem...

Spróbujecie też go odnaleźć?

Bolesław „Void” Wójtowicz

PLUSY:

  • rewelacyjna grafika;
  • wspaniała oprawa dźwiękowa i muzyczna;
  • znakomita fabuła i klimat;
  • doskonale dobrany poziom trudności zagadek.

MINUSY:

  • nie ma absolutnie żadnych!
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.