autor: Borys Zajączkowski
Ski Resort Tycoon II - recenzja gry
Ski Resort Tycoon 2 to kolejna strategia ekonomiczna z cyklu „zbuduj i zarządzaj”. Tym razem producent postanowił odświeżyć, użyty już wcześniej, pomysł budowy ośrodka sportów zimowych.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Tak się jakoś nieszczęśliwie składa, że od lat nie udało mi się pojeździć na nartach. Wciąż noszę w sobie przeświadczenie, że umiem to robić, ale na poparcie tej tezy mam jedyne oklepane porzekadło, które głosi, że w zasadzie wszystko jest jak jazda na rowerze – tego się nie zapomina. W tym roku już zapewne tego też nie sprawdzę... no, ale od czego mam komputer. Minimalny to i badziewny substystut przypięcia się do dwóch desek i rzucenia w źleb, którym na nogach zejść się nie da, ale na bezrybiu i rak ryba. Nie przepadam jednak za grami zręcznościowymi i już z tego tylko powodu symulatory jazdy na nartach odpadają w przedbiegach. Lubię zaś gry strategiczne, wśród nich tycoony, aczkolwiek też z drobnym zastrzeżeniem. Otóż już w „SimCity 2000” wygrałem się tak, że w zasadzie ciągle mi wystarczy – tylko jednego troszku mi brakowało... Oglądałem z lotu ptaka stworzone przez siebie imperia przemysłowe, linie kolejowe, parki zabaw oraz milionowe metropolie i żal mi nie-powiem-co ściskał, że nie mogę się po tych dziełach przespacerować. Kilka lub kilkanaście godzin spędzonych na zarabianiu ciężkich acz wirtualnych pieniędzy, inwestowaniu ich i zarabianiu jeszcze cięższych i równie wirtualnych pieniędzy, a wszystko po to, by nacieszyć oczy widokiem zestawień, statystyk i wykresów monotonicznie rosnących funkcji; by nad ranem zapisać dzieło nieprzespanej nocy na dysku i ewentualnie pochwalić się nim przed kumplem (no, fajne, ładne, ale przestań mnie już męczyć). Tymczasem druga część „Ski Resort Tycoona” daje tę unikalną możliwość, by po swoim imperium się nie tylko przespacerować, ale nawet przypiąć się do deski i przejechać się po trasach oferowanych zwiedzającym. Koniec końców nie powinno dziać się tak, by manager ośrodka turystycznego brzydził się skorzystać z własnych toalet lub bał się zjechać z górki, na którą zaprasza tłumy narciarzy.
Jak bardzo bym jednak nie tęsknił za białym szaleństwem i jak bardzo spacery po moim imperium nie przypadłyby mi do gustu, „Ski Resort Tycoon II” nie zdobył mojego serca. Pierwsze, co przyprawiło mnie o niepokój to grafika. Nadzbyt kolorowe menu, wielkie, kreskówkowe fonty. Czyste formy i podstawowa paleta dobre są na etapie przedszkolnym. Powróciło do mnie wspomnienie innego, skąd inąd uznanego tycoona – „Theme Parku” – też utrzymanego w cokolwiek bajkowej konwencji. Rzecz w tym, że przypuszczam, iż nie jestem odosobniony w swoich oczekiwaniach, by gry polegające na zarabianiu pieniędzy, a tym samym skupiające się na czynnościach stosunkowo poważnych, posiadały dopracowaną i elegancką a nie humorystyczną oprawę graficzną. Również o wiele lepiej przegląda się wykresy podane w czytelnej formie, za pomocą niewielu, mało krzykliwych kolorów, niż czegoś w rodzaju diodek na deseczce. Może to już mój wiek daje się we znaki i niechby już grafika była sobie kreskówkowa – ale nie musi to oznaczać, że ma być brzydka. A w „Ski Resort Tycoon II” brzydkie jest prawie wszystko, chociaż w prawie wszystkim widać staranie i chęć bycia ładnym. Nawet jeśli poszczególne domki i obiekty użyteczności publicznej prezentują się wcale miło dla oka, to gdy je postawić w terenie, w otoczeniu brzydkich i podobnych do siebie jak krople wody choinek, również stają się brzydkie. Całość zaś tajemnym sposobem przywodzi na myśl klasyczne gry w rozdzielczości 320x200x256 i wrażenia tego nie zmienia fakt, że SRTII obsługuje tryby do 1024x768 włącznie. Z resztą nie ma sensu na tym polu szaleć, gdyż gra chodzi paskudnie wolno na dowolnym komputerze. Nie to, żeby się nie dało grać, lecz każde przeskrolowanie widoku lub wieczorna zmiana oświetlenia powoduje niemiłe przeskoki. Również spacerowy tryb 3D w wysokiej rozdzielczości okazuje się wymagać dużo więcej niż 10 tys. w 3D Marku.
Do tego wszystkiego dochodzi mało przyjemny efekt znikania kursora myszki, przez co raz po raz zmuszony byłem zapisywać stan gry na dysku, wychodzić z niej, uruchamiać powtórnie i wczytywać save’a. Nieco inaczej rzecz się ma w nocy. Gdy słońce zachodzi za górę, robi się ciemno, w domkach zapalają się światła, przy alejkach latarnie, wówczas robi się NASTRÓJ. I wtedy smutek wziąć może, że od całego tego nastroju dzieli nas grube szkło monitora. Bierze również smutek z tego powodu, że cała reszta grafiki w grze, w menu i w zestawieniach jest tak brzydka w porównaniu z nocnymi sceneriami... No, ale nastrój nastrojem, a zarabiać trzeba. Tymczasem w nocy budować praktycznie się nie da, bo jest za ciemno, żeby postawić jakikolwiek budynek dokładnie tam, gdzie to sobie zaplanowaliśmy.
Kolejne moje rozczarowanie związane jest z muzyką. Przywykłem już bowiem do tego, że wszelkiego rodzaju tycoony wnoszą wraz ze sobą na mój komputer spory wybór dobrej muzyki, przeważnie utrzymanej w klimatach bluesowych i jazzowych. Ale – jak głosi bodaj nagłupsze ze znanych mi porzekadeł – nie ma reguły bez wyjątków i tym wyjątkiem jest właśnie „Ski Resort Tycoon II”. Wprawdzie ścieżki dźwiękowe, które zawiera, są bardzo miłe dla ucha i słuchałoby się ich z nie lada przyjemnością, gdyby nie kilka drobiazgów... Ścieżek jest pięć, ich łączny czas trwania to 5 minut i 22 sekundy i wszystkie zostały zsamplowane z częstotliwością 22 kHz... Każda wprawdzie występuje w dwóch odmianach: normalnej i hifi, ale cóż z tego, gdy hifi różni się tym od normalnej, iż jest... stereo. Nieco lepiej od muzyki prezentuje się reszta udźwiękowienia gry, albowiem zarówno z budowanego ośrodka jak i ze stoków dobiega cała gama odgłosów – od pohukiwania sów nocą, przez nawoływania sprzedawców hot-dogów, na chropowatym szumie nart na śniegu skończywszy. Również sympatycznie odmienia się tło dźwiękowe przy zmianach cyklu dobowego. W nocy zamiast muzyki pojawiają się wspomniane pohukiwania sów, wycie wilków, ćwierkanie jakichś nocnych ptaków i skrzypienie świerszczy. Do świerszczy w zimie nie jestem szczególnie przekonany, ale dobrze nocnemu nastrojowi robią, nawet jeśli za oknem świat skuty lodem i przysypany metrem śniegu.
Jednakże wszystko to byłby pikuś, bo i pierwsze, i ostatnie wrażenie w każdej grze należy do jej grywalności, do wachlarzu opcji, które oferuje i wygody jej obsługi. Niestety ze wszystkim powyższym w przypadku drugiej części „Ski Resort Tycoona” jest tak sobie – wiele się to wszystko od części pierwszej nie różni i mogłoby być lepiej. Grywalność stoi na poziomie właściwym większości tycoonów – ośrodek rowija się miło, ludziki przychodzą, płacą, jeżdżą na nartach, kupują jedzenie i idą robić siusiu. Problem w tym, że została grywalność bardzo ograniczona jeszcze na etapie projektu przez nieszczęśliwy i zwykle nie sprawdzający się pomysł, by budowa wszystkiego była uzależniona od istnienia innych budynków. Tym samym nie ma możliwości swobodnego wyboru charakteru swojego ośrodka i bezwzględnie w każdym kurorcie, choćby i pięciogwiazdkowym, znaleźć się musi przenośna plastikowa toaleta, budka z hot-dogami, czy najprostszy generator prądu. Nie tylko niepotrzebnie zabiera to czas i pieniądze, ale również miejsce. Już znacznie lepszym – choć równie nierzeczywistym – rozwiązaniem problemu rozwoju jest prowadzenie badań i opracowywanie nowych konstrukcji i technik, lecz w SRTII nie istnieje nic na kształt projektowania czy badań.
Wachlarz oferowanych opcji jest stały i niezmienny nawet na drodze wyboru różnych gór, gdyż praktycznie wszystkie one wyglądają tak samo i oferują podobne możliwości rozwoju. Sytuacji nie zmienia nawet fakt istnienia edytora map, gdyż nie da się za jego pomocą wygenerować nic innego poza ośnieżoną górą, porośniętą tu i ówdzie lasem, który w trakcie rozgrywki trzeba wycinać. Tak czy siak trzeba zacząć od postawienia generatora, budowy wyciągu na oślej łączce, od budki z hot-dogami, plastikowej ubikacji, domku dla konserwatora... Nie ma tu miejsca na wielkie zróżnicowanie poszczególnych ośrodków i w zasadzie, żeby się w „Ski Resort Tycoona II” nagrać, wystarczy zbudować jeden kurort – każdy inny i tak będzie wyglądał i funkcjonował niemal identycznie. Poprzeczkę podnosi nieco istnienie kilku scenariuszy, w których poczynania gracza ogranicza odgórnie nadany im cel. Może to być budowa iluś-gwiazdkowego ośrodka w zadanym czasie lub skupienie się na ochronie odwiedzających przed grasującym po lasach yeti. Generalnie gra skupia się na kwestiach kosmetycznych i 90% namysłu gracza nad strategią dalszego rozwoju polega na podejmowaniu decyzji nie względem tego, co postawić, żeby się zwróciło, ale gdzie to ma stać, żeby ładnie się prezentowało i żeby później z przyjemnością można było po swoim kurorcie odbyć trójwymiarowy spacer. Oczywiście nieco upraszczam sprawę, gdyż odwiedzający ośrodek narciarze stanowią istotny element informacyjny – mają swoje potrzeby, narzekają lub chwalą, zostają lub wyjeżdżają i trzeba na bieżąco kontrolować ich myśli. Szczególnie myśli tych, nad głowami których pojawiają się smutne twarzyczki. Na szczęście nie trzeba w pamięci zliczać wszystkich uwag zasłyszanych od poszczególnych gości, gdyż tabele zebranych razem danych o stanie ośrodka i jego zasobach pozwalają stosunkowo łatwo określić to, czego brakuje najbardziej. Niestety chęć do budowy czegokolwiek odbiera często wspomniana już konieczność budowania rzeczy mało przydatnych i nie mieszczących się ani w koncepcji, ani w aktualnym zapotrzebowaniu. Inna rzecz, że wszystkie tabele, wykresy i zestawienia są tak brzydkie, że nie chce się do nich zaglądać.
Wygoda obsługi gry jest co najmniej średnia. Wielopoziomowe menu zmuszają do nieustannych poszukiwań, gdyż nawet po dłuższej grze zdarza się zapomnieć, co w jakiej grupie się znajduje. Z początku zdarzało mi się nawet, że zanim odnalazłem budynek, który zamierzałem postawić, zapadła noc. Fakt, że kino znajduje się w grupie „rozrywka” jest naturalny. To, że patrole medyczne to „usługi” jest do przyjęcia. Ale naprawdę trudno zapamiętać, że budynku działu marketingu szukać należy w „konserwacji”, czy uzdrowiska w „wygodach”. Wielopoziomowość wszystkich menu to nie tylko problemy z odnalezieniem tego, co nas w danej chwili interesuje, lecz również konieczność naklikania się myszą co niemiara. W skrajności, aby wybudować duży domek należy kliknąć myszką... przynajmniej 14 razy. Raz, aby otworzyć menu budowania. Dwa, aby wybrać podmenu budynków. Trzy, aby otworzyć grupę „zakwaterowanie”. Dziewięć razy, by dostać się do ikony dużego domku. Jeśli zechcemy go obrócić, to musimy kliknąć dodatkowe 1-3 razy. Na koniec jedno kliknięcie na zatwierdzenie wyboru i jedno na postawienie domku w terenie. Z czasem robi się to zwyczajnie nużące.
Narzekanie moje razem zebrawszy rysuje się obraz gry fatalnie niedopracowanej, a przecież noszącej nie tylko niemały potencjał, ale nawet bardzo atrakcyjnej tu i ówdzie. Z całą pewnością „Ski Resort Tycoon II” oferuje najmilszą mi znaną – pośród tycoonów – atmosferę rozgrywki. Obserwowanie wirtualnych ludzi, którzy oddają się urokom białego szaleństwa w granicach wybudowanego przez nas ośrodku jest zwyczajnie fajowe. Wygląd samego kurortu w nocnych godzinach każe skamleć z żalu, że nie jest nam dane znaleźć się w nim osobiście. Z tą potrzebą w pewnym stopniu pozwala się uporać możliwość swobodnego poruszania się w jego granicach w niebrzydkim trybie 3D. Jeśliby to nie był tycoon, lecz mały budowniczy dla dzieci, którego jedyną ambicją byłoby danie im możliwości postawienia miasteczka celem przespacerowania się po nim, wówczas nie byłoby źle i każde dziecko z pewnością godzinkę by się dobrze bawiło. Jednak jako tycoon „Ski Resort Tycoon II” wypada bardzo blado na tle licznej konkurencji, chociaż z początku zdaje się obiecywać znacznie więcej.
Shuck