Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 7 kwietnia 2008, 13:58

autor: Katarzyna Michałowska

Sherlock Holmes kontra Arsene Lupin - recenzja gry

Sherlock Holmes – detektyw legenda, którego inteligencji, przebiegłości i dedukcji nie umknie żaden fakt. Któż odważyłby się z nim zmierzyć? Kto by pomyślał, że w ogóle istnieje ktoś taki? A jednak.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Sherlock Holmes – detektyw legenda, którego inteligencji, przebiegłości i dedukcji nie umknie żaden zastanawiający fakt. Któż odważyłby się z nim zmierzyć? Nawet biedny Lestrade – jakby nie było inspektor Scotland Yardu – kładzie uszy po sobie i potulnie wykonuje jego polecenia. Czy znajdzie się umysł zdolny dorównać geniuszowi Holmesa? Kto by pomyślał, że w ogóle istnieje ktoś taki? A jednak.

Arsene Lupin – mistrz kamuflażu, miłośnik niekonwencjonalnych metod działania, brzydzący się przemocą dżentelmen włamywacz wyzywa słynnego detektywa na emocjonujący pojedynek. Kto będzie górą? Co zwycięży? Niebywałe umiejętności „zawodowe” Arsene’a czy przenikliwy, niesłychanie logiczny pomyślunek Sherlocka?

Kiedy w Londynie robi się głośno o wyczynach Lupina, Holmes otrzymuje od niego zagadkowy list. Odwołując się do dawnych konfliktów między Anglią i Francją, a nawet do stereotypów i kompleksów we wzajemnym postrzeganiu się tychże narodów, Arsene sugeruje, że ku chwale swego kraju a pognębieniu ojczyzny Sherlocka w ciągu kilku najbliższych nocy skradnie pięć symboli angielskiego dostojeństwa. W ten sprytny sposób prowokuje detektywa do włączenia się w jego grę i nie jest to wcale tylko chęć udowodnienia, kto tu jest lepszy. Jak zwykle w finale dowiadujemy się, że prawda nie była taka oczywista, jak się na początku wydawało i bynajmniej nie chodziło tu o żadną rywalizację. Jednak zanim to nastąpi, będziemy się świetnie bawić, podziwiając pomysłowość i widowiskowe akcje włamywacza, zwiedzając zabytki i najbardziej znane miejsca Londynu, rozwiązując dziesiątki przeciekawych zagadek a nawet uzupełniając mimochodem swą wiedzę historyczną. I oczywiście zastanawiając się przez cały ten czas, kiedy wreszcie Holmesowi uda się dotrzeć na miejsce przestępstwa wcześniej niż o pięć minut za późno i dopaść grającego mu na nosie złodziejaszka. No, nie takiego drobnego (choć postury raczej wątłej), w końcu ukradł nawet Rosetta Stone, nie mówiąc o całusie królowej.

Wytęż wzrok i zgadnij, która z postaci w tej spelunie jest słynnym detektywem...

Muszę przyznać, że skonfrontowanie tych dwu barwnych postaci to niebywała gratka dla miłośników przygodówek. Rzadko zdarza się, że podziwiamy przeciwników słynnego detektywa, jeszcze rzadziej, że pomysł utarcia nosa Holmesowi zaczyna nam się podobać.

Sherlock jest jak zawsze nieco nonszalancki, sarkastyczny i pełen pobłażliwości dla wpadek Watsona. Każda jego uwaga jest trafna i istotna, z czego oczywiście nie od razu zdajemy sobie sprawę. Czasem, dopiero będąc trzy rozdziały dalej, przypominamy sobie jakieś mimochodem rzucone zdanko, by doznać małego oświecenia: aaa, to o TO chodziło! Bardzo fajnie grało mi się po raz drugi (w polską wersję po angielskiej), kiedy już byłam mądra, wszystko wiedziałam i z przyjemnością wyłapywałam właśnie takie smaczki.

Z nieco mniejszą rejestrowałam wpadki spolszczenia, które nie są, co prawda, jakieś horrendalne, jednakowoż, niestety, są. Pomijam bzdurki typu liczba worków cementu w jednym z raportów detektywa, która w trakcie tłumaczenia nieoczekiwanie zmalała z dwu do jednego (szczęśliwie nie była to kwestia istotna dla śledztwa), zmianę w jednej z rymowanek, w wyniku której w wersji polskiej do dokonywanych obliczeń należy dodać cztery, a w angielskiej trzy (szczęśliwie zagadka i tak daje się rozwiązać) czy bałagan z nazwiskiem pani Flemming, która raz czy dwa pojawia się też jako Flemmings zamiast swojskiej Flemmingowej. Zresztą podobne zamieszanie jest z nazwiskami strażników w Tower, naliczyłam co najmniej trzech czy czterech, których nazwiska podano raz tak a raz tak, choć tu należy ekipie lokalizacyjnej przyznać, że po prostu dokładnie powieliła błąd oryginału. Jednak są to w sumie bzdurki i trzeba być czepialską (jak ja) i grać kolejno w obie wersje (jak ja), by zwrócić na to uwagę. Natomiast treść jednej ze wskazówek Lupina, dotyczącej odnalezienia konkretnego obrazu, jest tak inna od pierwotnej, że przez moment zastanawiałam się, czy aby na pewno o ten sam moment w grze chodzi. I tu wypada współczuć polskim graczom, którzy raczej nie wpadną na to, by na podstawie wierszyka o tym, że nic nie widać, nie ma nieba, ziemi, nocy, dnia, mgła zakrywa wszystko, szukać obrazka z zieloną mordą w czerwonej obwódce, prawda? Tymczasem angielscy gracze otrzymują informację o czerwonym wokół zielonego i o tym, że zzieleniejesz z zazdrości. Subtelna różnica... ale w końcu od czego mamy poradniki?

Niech nikogo nie zwiedzie ten wyraz skupienia na obliczu...

Niemniej należy przyznać, że oprócz tej jednej rozbieżności, poważniejszych wpadek brak. Wypowiedzi, które czytamy w dole ekranu, dobrze oddają mentorski styl Holmesa i kwiecisto-czarujący Arsene’a. Pozostanie przy polskiej wersji kinowej (podobnie jak we wcześniejszych odsłonach) jest ze wszech miar słuszne. Przyzwyczailiśmy się już do angielskich lektorów i szkoda byłoby w przypadku tak na wskroś angielskiej gry cokolwiek zmieniać. Odniosłam nawet wrażenie, że role Sherlocka i Watsona, odtwarzają dokładnie ci sami aktorzy co w Przebudzeniu. A już z całą pewnością każdy grający w poprzednią część rozpozna tę samą charakterystyczną kreskę, świetnie oddającą architekturę XIX-wiecznego Londynu. Podobnie jak w Przebudzeniu rozpoczynamy kolejną przygodę z Holmesem, zmierzając na Baker Street 221b i mijając znajome uliczki, karmiącego gołębie pijaczynę i policjanta goniącego jakiegoś ulicznika.

To wprowadza w znajomy klimat, a wszystkich, którym dokuczliwe ciemności dały się ostatnio (Przebudzenie) we znaki, od razu uspokajam, że tym razem nie będziemy ciągani po żadnych kazamatach. Cała akcja gry rozgrywa się na terenie Londynu, w bardzo różnorodnych i atrakcyjnych miejscach, jak National Gallery, British Museum czy Twierdza Tower. Większość z nich jest jasna i przestronna, a w przypadku ekspozycji w Galerii Narodowej czy wystroju Pałacu Buckingham czasem wręcz pstrokata bądź przesłodzona. Generalnie jest to wcale sympatyczna grafika, nawet garnitur Watsona nie wydaje się tak topornie ciosany jak poprzednio i tylko soczysta zieleń łodyg i jaskrawość płatków kwiatów gryzie się ze stonowanymi wnętrzami i wygląda nienaturalnie – a dałabym sobie rękę uciąć, że królewskich komnat raczej nie zdobią plastikowe bukiety.

Zmaganiom obu panów towarzyszy niemilknąca ani na moment muzyka, która co prawda zmienia się, jednak zważywszy na fakt, że jest to przede wszystkim muzyka skrzypcowa (czasami dołącza fortepian czy insza orkiestra), mniej zagorzali melomani mogą mieć po pewnym czasie mały problem. Nie odmawiając jej tworzenia stosownego nastroju i jak najbardziej odpowiedniego brzmienia dla gry z wielbicielem skrzypiec w roli głównej, gorąco polecam ściszenie melodii w opcjach z równoczesnym podkręceniem odgłosów. Zostaniemy wówczas mile zaskoczeni tym, że na Baker Street słychać rżenie konia, poszczekiwanie psów, gwizdek policjanta i nawet gwar rozmów. Fajny motyw, choć odrobinkę zabawny, zważywszy, że na ulicy w zasadzie nie ma żywej duszy. No... prawie nie ma. Pamiętam bowiem moment, kiedy jako Watson udałam się na poszukiwanie dorożki. Ta stacjonowała na rogu, a siedzący w górze woźnica co chwilę zamachiwał się biczykiem na konia, ten szarpał głową i przestępował z nogi na nogę, pojazd naturalnie się kołysał, a stojący obok pies merdał ogonem i obwąchiwał chodnik. Liście drzew falowały, gołębie gruchały, dziobiąc ziarno, a policjant wygrażał palcem złapanemu wreszcie łobuziakowi. Tak się zapatrzyłam na ten obrazek, że zapomniałam, po co w zasadzie wyszłam z kamienicy... Ta dbałość o szczegóły i koloryt epoki jest naprawdę godna pochwały. Aż dziwne, że równocześnie wszyscy policjanci wyglądają jak odbity przez kalkę Rufles, a wszyscy strażnicy w Tower jak ich szef (z wyjątkiem jednego, który ma czarne wąsy). Dyrektor Galerii jest łudząco podobny do stróża w Muzeum Narodowym, podobnie jak jego asystent do tamtejszego architekta. Specjalnie przyjrzałam się nawet rozmawiającym w okolicach księgarni Barnesa kobietom. Odróżniały je jedynie kolory strojów. Szkoda, że tak jak zadbano o uszczegółowienie lokacji, tak nie postarano się o większe zróżnicowanie postaci drugoplanowych, tym bardziej że wcale nie ma ich aż tak wiele.

Co łaska, paniusiu, co łaska...

Za to przeróżnych łamigłówek jest w bród. Trudniejszych i prostszych, wymagających myślenia, kojarzenia faktów, spostrzegawczości, a nawet wiedzy historycznej, zwłaszcza na temat konfliktów angielsko-francuskich. Przede wszystkim Lupin pozostawia Sherlockowi niezliczone ilości karteczek, z mniej lub bardziej zagmatwanymi wierszowanymi podpowiedziami co do miejsca ukrycia kolejnych wskazówek. Jednak zajmujemy się nie tylko ich odszukiwaniem. Musimy także załatać podartą sieć, wykazać się orientacją w poczcie angielskich władców czy w Układzie Słonecznym, rozpoznać herby Rycerzy Okrągłego Stołu, a nawet skonstruować połączone latające balony oraz odczytać pismo klinowe (niestety, ta ostatnia łamigłówka nie dość, że trudna, to jeszcze plansza ze starożytnymi znaczkami momentami zasłania odszyfrowywany tekst).

Moją najulubieńszą zagadką jest bez wątpienia przypisywanie szafek strażnikom w Tower, co wymaga zebrania i przeanalizowania sporej ilości danych (spostrzeżeń Holmesa, listu jednego ze strażników, zeznania drugiego, harmonogramu ich zmian, układu szafek w szatni oraz pewnych charakterystycznych cech wyróżniających niektóre z nich). Świetna i satysfakcjonująca zabawa. Bardzo sympatycznym zadaniem jest też szykowanie papu dla pieska królewskiej towarzyszki. Taki żartobliwy akcent, dający chwilkę oddechu od poważnych działań detektywa. Rzecz jasna nie brak też ślipania z nosem i lupą przy ziemi w poszukiwaniu śladów oraz tradycyjnych dla serii quizów, choć (podobnie jak w Przebudzeniu) okrojonych każdorazowo do jednego pytania. Za to tym razem zupełnie nie przeprowadzamy żadnych badań czy eksperymentów w stylu Małego Chemika.

Łapaj złodzieja!

Warto nadmienić, że zamiast mrocznego nastroju i horrorowych okropieństw tym razem w grę wkradła się nutka filuterności. Towarzyszka królowej wysuwa zawoalowane sugestie co do rodzaju swych dowodów wdzięczności, a i sama monarchini okazuje się być przede wszystkim wrażliwą na męski urok kobietą. Trudno przy tym oprzeć się odczuciu, że autorzy, tworząc portrety obu pań, troszkę sobie z owych dam zakpili. Okazuje się, że kłótnia o domek dla lalek może niemal doprowadzić do zawiśnięcia na włosku losów Imperium Brytyjskiego.

Gra jest długa (jak na ostatnie tendencje do tworzenia przygodówek na jeden wieczór), dość trudna i bardzo wciągająca. Moim zdaniem to najlepsza część serii o perypetiach Sherlocka. W zasadzie trudno wręcz powiedzieć, co jest w niej najfajniejsze. Niebanalna, interesująca i zaciekawiająca fabuła, świetne i zróżnicowane zagadki, klimat, oprawa, dialogi czy jak zawsze charakterystyczne, sympatyczne i barwne postacie bohaterów, włączając w to samego Arsene'a Lupina? Uczciwie mówiąc, nie wiem, czy jest sens w to wnikać. Ważne, że wszystko tworzy bardzo udaną całość, w której jedynym zgrzytem jest sterowanie. Niestety wciąż w pełnym 3D i z widokiem pierwszoosobowym.

Na pociechę powiem, że w grze funkcjonuje spora liczba mapek i że zarówno po terenie Londynu jak i w konkretnych obiektach można (i należy) poruszać się dzięki planom, co wrażliwszym istotom pozwoli uniknąć objawów choroby lokomocyjnej. Żeby jeszcze nie trzeba było latać tam i z powrotem po schodach kamienicy Holmesa, to byłabym już niemal absolutnie szczęśliwa, co polecam uwadze szanownych autorów przy okazji tworzenia kolejnej części przygód wybitnego (jak sam o sobie mówi) detektywa.

Katarzyna „Kayleigh” Michałowska

PLUSY:

  • świetny pomysł postawienia naprzeciw siebie dwu niebanalnych osobowości;
  • umiejętne dawkowanie wrażeń, zwrotów akcji i zaskoczeń;
  • mnogość i różnorodność kapitalnych zagadek;
  • błyskotliwa postać Arsene'a Lupina i nie tylko;
  • jasne i przestronne scenerie;
  • stary dobry holmesowski klimat;
  • duża liczba mapek.

MINUSY:

  • jak ja nie lubię 3D;
  • coś nasi pokręcili z jedną zagadką;
  • sklonowani policjanci, strażnicy i paru innych pomniejszych bohaterów.
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.