Shadow Vault - recenzja gry
Połowa XX wieku, nikt nie podejrzewa istnienia istot pozaziemskich. Obcy statek atakuje naszą planetę, co w konsekwencji doprowadza do wybuchu zakrojonego na szeroką skalę konfliktu. Wykorzystane zostają arsenały atomowe poszczególnych mocarstw.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Shadow Vault przypomina kiepski prezent przygotowany z myślą o niezbyt lubianym koledze. Na pierwszy rzut oka odnosi się wrażenie, iż jest to udany produkt, któremu niewiele zdaje się brakować do najlepszych. Po bliższym zapoznaniu okazuje się jednak być kompletnym niewypałem, którego jedynym przeznaczeniem jest możliwie jak najszybsze dotarcie na okoliczny śmietnik. Opisywany tytuł jeszcze przed oficjalną premierą dawał nadzieję na udaną rozgrywkę. Starannie wyselekcjonowane przez producentów screeny przywoływały słuszne skojarzenia z cenioną przez wielu graczy serią Fallout. Niestety, okazało się, iż jakość produktu, który przyszło mi zrecenzować stoi na bardzo niskim poziomie. Szczegóły w poniższym tekście.
Poprzedzające właściwą zabawę intro daje pewien przedsmak okropieństw czyhających na nas we właściwej grze. Widzimy kiczowato wykonany statek kosmiczny, na pokładzie którego znajduje się istota wyglądem przypominająca bestie znane z niskobudżetowych produkcji science-fiction. Obcy statek atakuje naszą planetę, co w konsekwencji doprowadza do wybuchu zakrojonego na szeroką skalę konfliktu. Z racji tego, iż mamy połowę XX wieku (pierwszy lot na Księżyc jeszcze się nie odbył) nikt nie podejrzewa „interwencji” z kosmosu. Wybucha kolejna wojna, w wyniku której wykorzystane zostają arsenały atomowe poszczególnych mocarstw. Dalszego ciągu wydarzeń nie muszę chyba dopowiadać. Dość powiedzieć, iż nuklearną zagładę zdołali przeżyć jedynie nieliczni. Nie można jednocześnie zapomnieć o wspomnianym wcześniej przedstawicielu obcej rasy. Okazuje się, iż istot tych jest znacznie więcej.
Najeźdźcy bez większych problemów zaczynają przejmować kontrolę nad wyniszczoną planetą. Ocaleli mieszkańcy globu zawiązują jednak sojusz, który ma na celu powstrzymać dalsze działania obcych istot będących tak naprawdę ludźmi przeniesionymi z odległej przyszłości. My wcielamy się oczywiście w postać jednego z obrońców zielonej planety – generała Drawa. Przyznam szczerze, iż wątek fabularny gry nie wydał mi się zbyt ciekawy. Być może jest to zasługa niezbyt dobrze przyjętej reinkarnacji popularnego Terminatora, z którego Shadow Vault czerpał pomysły pełnymi garściami. Osobiście jestem zwolennikiem bardziej „realistycznych” rozwiązań, motyw inwazji rasy powracającej z przyszłości niespecjalnie do mnie przemówił.
W trakcie właściwej rozgrywki na sam scenariusz nie zwraca się jednak szczególnej uwagi, gdyż fabuła odgrywa w tym momencie co najwyżej szczątkową rolę. To samo tyczy się też zresztą elementów role-playing, o których szerzej powiem nieco później. Wyobraźcie sobie jednak, iż w tej grze pozbawiono nas możliwości kreacji oraz szczegółowego rozwoju własnej postaci. Sądzę, iż dla bardziej wymagających rolplejowców jest to wystarczający powód do tego, aby grę tę całkowicie zignorować. Co więcej, Shadow Vault jest w dużym stopniu liniowy. Cała zabawa podzielona została na około dwadzieścia poziomów(!!!), które rozgrywa się w ustalonej przez producentów kolejności. Każde zadanie poprzedzone jest niezbyt długim briefingiem, z którego przeważnie nie dowiadujemy się najważniejszych rzeczy – przewidywanego zagrożenia ze strony wroga oraz wykazu czynności wymaganych do zaliczenia całego etapu. Na szczęście w trakcie właściwej zabawy gra na bieżąco informuje o aktualnych postępach, a w niektórych sytuacjach wskazuje wręcz miejsca, do których wypadałoby się udać.
Każdy porządny RPG powinien cechować się sporą ilością questów, do wykonania których będzie można przystąpić. Shadow Vault wypada na tym tle dość przeciętnie. Większość zadań zdobywa się w pełni zautomatyzowany sposób, najczęściej w wyniku odbycia krótkiej rozmowy, znalezienia przedmiotu czy odkrycia określonego miejsca na planszy. Same zadania nie są zbyt skomplikowane. Najczęściej trzeba oczyścić okolicę z wrogich jednostek, odszukać ważną osobę, zbadać określony obiekt czy też utrzymać dane miejsce przez wyznaczoną ilość czasu. Szkoda, iż questy są zazwyczaj kiepsko opisane, przez co mniej doświadczeni gracz mogą mieć problemy z ich zaliczaniem.
Świetnym przykładem może być końcówka pierwszego etapu. Gra mówi, iż powinniśmy zgromadzić ocalałych ludzi przy jednej z okolicznych restauracji. Nie wspomina już natomiast o tym, iż powinny to być wszystkie osoby (także te, które bronią sąsiednich domów), a misja zaliczona zostanie dopiero wtedy, gdy cała grupa wejdzie do określonego budynku. Takich sytuacji jest oczywiście znacznie więcej. Doczepić muszę się również do rozmów z postaciami niezależnymi a konkretnie całkowitym pozbawieniu nas tej możliwości. Napotykanym osobom zdarza się coś powiedzieć, aczkolwiek najczęściej nie mamy wpływu na przebieg takiej rozmowy.
System rozwoju postaci, tak jak już wspomniałem, praktycznie nie istnieje. Otrzymujemy co najwyżej informacje odnośnie tego, iż dany bohater zdołał awansować na wyższy poziom doświadczenia, nie możemy natomiast modyfikować jego współczynników. Jedynym wyjątkiem są dodatkowe zdolności, które można nabywać w trakcie zabawy. Warto odnotować, iż zamiast tradycyjnej waluty operujemy punktami prestiżu, które zdobywa się głównie za wykonywanie zadań (obowiązkowych lub pobocznych). Zawalenie kilku ważniejszych subquestów może więc nieco utrudnić rozgrywkę, gdyż nie będzie można dostatecznie rozwinąć swoich postaci. Za punkty prestiżu nabywa się również elementy wyposażenia. Zdziwiło mnie to, iż autorzy pozbawili poszczególne postaci pełnoprawnej listy przedmiotów. To kolejne denerwujące uproszczenie Shadow Vaulta. Obawiam się, iż nie spodoba się ono nawet tym, którzy na co dzień gustują w mniej wymagających RPG-ach. To jeszcze nie koniec dziwacznych rozwiązań. Co powiecie na jeden wspólny „surowiec” (zapasy), dzięki któremu można jednocześnie odnawiać limit apteczek i wykorzystanej amunicji? Żenada – to jedyne słowo, które w tym momencie ciśnie mi się na usta.
Generał Draw nie jest jedyną postacią, nad którą mamy okazję objąć kontrolę. W trakcie zabawy można dowodzić znacznie większymi grupami, w skład których mogą wchodzić żołnierze, medycy, skauci a nawet tragarze (uzupełniają stan zapasów wyznaczonych przez nas postaci). Pomimo tego zróżnicowania w trakcie gry trudno jest się z tymi postaciami utożsamiać, zaledwie kilka osób obdarzono bowiem imionami. Na miejsce poległych wojaków najczęściej pojawią się nowi. W efekcie dochodzi do sytuacji, w których opiekujemy się jedynie 2-3 najważniejszymi postaciami, a całą resztę bez żadnych obaw wystawiamy na ogień wroga.
Tyle chociaż dobrze, iż autorzy zadbali o odpowiedni zestaw umiejętności dla każdej z tych osób. Logiczne jest to, iż tylko medyk może leczyć pozostałych członków drużyny, a usytuowany na tyłach snajper, z typowym dla siebie spokojem ducha, eliminuje dalej rozstawionych przeciwników. Warto również dodać, iż w kilku miejscach możemy przejąć kontrolę nad różnorodnymi maszynami, jak na przykład mobilnymi działkami maszynowymi. Odniosłem jednak wrażenie, iż siła ognia tych jednostek nie została należycie zrównoważona. W niektórych sytuacjach wydają się one niepokonane, w innych potrafią z kolei srodze zawieść.
Cała zabawa przebiega w systemie turowym. W przeciwieństwie do Fallouta i wielu innych tego typu produkcji nie udostępniono możliwości przejścia do czasu rzeczywistego. O ile w przypadku toczenia kolejnych pojedynków jest to w pełni zrozumiałe, o tyle w sytuacji badania lokacji, które są w pełni bezpieczne takie rozwiązanie może jedynie irytować. Dodatkowym utrudnieniem jest brak możliwości jednoczesnego poruszania kilkoma postaciami. Każda osoba wykonuje swoje ruchy oddzielnie. Przemieszczenie sporej wielkości drużyny na drugi koniec planszy trwa przez to stanowczo zbyt długo.
Na pocieszenie dodam, iż system rozdziału AP działa bez żadnych zarzutów. Ilość punktów akcji potrzebnych do wykonania najczęściej odpalanych czynności ustalona została na logicznym poziomie. W większości sytuacji musimy podejmować trafne decyzje, w przeciwnym bowiem przypadku niepotrzebnie wystawimy tylko swoich ludzi na ogień wroga. Korzystając z okazji warto również wspomnieć o patencie doskonale znanym z serii Heroes of Might & Magic. Poszczególne jednostki (nie wszystkie) można łączyć w grupy symbolizowane przez jedną postać (człowieka, zwierzę, maszynę itp.). Ilość istot wchodzących w skład grupy jest obrazowana za pomocą specjalnej ikonki. Rozwiązanie z pewnością przydatne, aczkolwiek wnosi nieco sztuczności do rozgrywki.
Na naszej drodze stają dość zróżnicowani przeciwnicy. Co ciekawe, w początkowej fazie gry są to głównie zmutowane stwory, które przywodzą na myśl słuszne skojarzenia z wielokrotnie wspominaną już serią Fallout. Szkoda tylko, iż same pojedynki nie są porywające. Ograniczają się one bowiem przeważnie do wycelowania w przeciwnika znajdującego się w polu rażenia aktualnej postaci. Oczywiście zachowano balans pomiędzy świetnymi zdolnościami snajpera a niezbyt wyszukanymi skillami medyka czy skauta. W wielu sytuacjach można również korzystać z granatów, które (podobnie jak amunicja do zwykłych broni) pobierają punkty zapasów.
Inteligencja komputerowych oponentów stoi na dość niskim poziomie. Niektórzy przeciwnicy zdają się nie zauważać podległych nam ludzi, zdarzają się również sytuacje, w których wybierają okrężną drogę narażając się tym na dodatkowy ostrzał ze strony drużyny gracza. Odniosłem również wrażenie, iż niektórzy oponenci dysponują zbyt dużą ilością punktów akcji. Zwiększa to automatycznie poziom trudności niektórych misji. Może bowiem dojść do sytuacji, w której w jednej turze przeciwnik nie tylko pojawi się w polu widzenia danej jednostki, ale i zdoła ją zaatakować.
Otoczenie jest dość zróżnicowane i całkiem nieźle wykonane. Oczywiście, można przyczepiać się do różnych drobiazgów, ale generalnie nie ma co narzekać. Dobrze, że autorzy zadbali o dużą liczbę miłych dla oka obiektów będących pozostałościami po wyniszczonej cywilizacji. W ramach ciekawostki warto dodać, iż przewidziano możliwość toczenia starć wewnątrz budynków. Gra załącza wtedy dodatkowy widok (podobny do pola bitwy z HoM&M). Do wyboru mamy dwie opcje – możemy „poprosić” komputer o pomoc (wszystkie ruchy planowane są automatycznie) bądź też samodzielnie spróbować rozprawić się z oponentami. W niektórych budynkach można odnaleźć sklepy, w których zakupi się wspomniane wcześniej elementy wyposażenia lub umiejętności dla podległych postaci.
Ciekawie zaprojektowane otoczenie jest tak naprawdę jedynym mocnym punktem oprawy wizualnej „Shadow Vault”. Projekty postaci wołają o pomstę do nieba, podobnie jak animacja ich ruchów. Te same zarzuty tyczą się również postaci przeciwników. Kiepsko wykonano ekrany statystyk i questów. Sam interfejs nie jest zresztą zbyt wygodny. Wiele czynności wykonuje się w dość dziwny sposób. Świetnym przykładem mogą być budynki. Aby móc cokolwiek zrobić, należy zaznaczyć jedną z jednostek a następnie przeciągnąć jej ikonę na odpowiednie pole. Niewiele lepiej wypadła oprawa dźwiękowa. Kwestii mówionych brak, muzyka początkowo może się podobać, ale po kilkudziesięciu minutach zabawy ma się ochotę ją całkowicie wyłączyć.
Shadow Vault to nieudany tytuł, który w najmniejszym nawet stopniu nie zadowoli miłośników klasycznej serii Fallout. Osoby spragnione rasowego RPG-a nie mają tu raczej czego szukać, gdyż elementy te ograniczono do minimum. Shadow Vault przypomina pod wieloma względami Silent Storma, aczkolwiek jest od niego znacznie prostszy. Podsumowując, kiepska gra, którą bez żadnych obaw można zignorować.
Jacek „Stranger” Hałas
PLUSY:
- wygląd otoczenia;
- niektóre postaci obdarzone zostały ciekawymi umiejętnościami;
- zróżnicowani przeciwnicy.
MINUSY:
- brzydkie modele postaci;
- kiepski wątek fabularny;
- mocno okrojone elementy RPG;
- liniowy przebieg rozgrywki;
- niedostateczne objaśnienie większości questów;
- brak pełnoprawnej listy przedmiotów;
- kiepskie AI wrogów;
- brak możliwości eksploracji otoczenia w czasie rzeczywistym.