Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 14 czerwca 2006, 09:17

autor: Krzysztof Gonciarz

Sensible Soccer 2006 - recenzja gry

W piątek „widzieliśmy orła cień”, a dziś nasi walczą o swoje mundialowe być albo nie być. My tymczasem przejęliśmy kontrolę nad kadrą, grając w Sensible Soccer 2006.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Nie jest dobrze. Zamiast fiesty i biało-czerwonego szaleństwa do białego (czerwonego?) rana, mieliśmy w piątek smutny powrót do domów w godzinach wieczornych, wypełniony ironicznymi spojrzeniami tych, którzy nie zdecydowali się na przywdzianie barw bojowych i teraz udają, że cała sprawa ich nie dotyczy. Mało tego, napędzana przez media (<szyderczy śmiech>) atmosfera skandalu i hańby stopniowo przyczynia się tylko do wzrostu społecznego przygnębienia, i tak niemałego po samej porażce. Nic to, jednak. Dziś mecz ostatniej szansy, nowy film produkcji polsko-niemieckiej pt. „Kod Pawła Janasa”. A my z tej okazji wzięliśmy na tapetę remake gry, której oryginalna edycja z łatwością sięga pamięcią do sukcesów polskiej kadry w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Sensible Soccer, chłopaki. No, było coś takiego kiedyś.

Nasze orły w wersji „bez licencji”. Mimo to, Dodak, Klis i Frenkiwsko w składzie.

Małą profankę czuć w przypadku takich inicjatyw na kilometr. Że ktoś próbuje zbić kasę na wspomnieniach i tradycji. Rozumowanie takie jest w tym przypadku bezzasadne, a to z kilku powodów. Przede wszystkim – pokolenie wychowane na Sensi nie stanowi już dziś istotnej części rynku, w jaki wymierzone są tego typu produkty. Inną sprawą jest sama postać owej reedycji, dla formalności uzupełnionej w tytule o człon „2006”. Jeden rzut oka i jeden wolny, a przekonujemy się, że konformistyczna komercja ominęła Codemasters szerokim łukiem. To, co dostajemy jako SS naszych czasów, to adaptacja pozostająca w zaskakująco dużej zgodności z oryginałem – co paradoksalnie okazuje się być zarówno jej największą zaletą, jak i najbardziej dotkliwą wadą.

Zabawnie musi wyglądać pierwszy kontakt z tego typu wybrykiem natury dla gracza, który przygodę z wirtualnymi sportami rozpoczął w czasach FIFY i PES-a. Nomen omen, cały ten ambaras obsługujemy za pomocą trzech (nie licząc strzałek, heh) przycisków – jeden odpowiedzialny za podanie, drugi za strzał bądź wślizg, trzeci za przyspieszenie sprintu. Nie znajdziemy tu ani odbioru „bez faulu” (dokonywanego po prostu poprzez wbiegnięcie na zawodnika będącego przy piłce), ani zmiany kontrolowanego piłkarza, która mniej lub bardziej szczęśliwie dokonuje się automatycznie. Nie wspomnę nawet o osobnych kontrolkach do gry w powietrzu. Z miejsca trzeba więc zapomnieć o wszystkim, co ewolucja gier sportowych wykształciła przez ostatnią dekadę i cofnąć się do mechaniki czasów dominacji Amigi.

Polska-Ekwador. Nic nie zwiastuje katastrofy.

Mechanika gry jest, podobnie jak sterowanie, zarazem prosta i dość specyficzna. Nie zdziw się, jeśli twoje pierwsze próby pokonania bramkarza przeciwnika skończą się wyjściem piłki na aut boczny. Gra nie myśli za nas w kwestii celowania, wszystko musimy realizować samemu. Po wciśnięciu przycisku odpowiedzialnego za strzał (domyślnie ‘X’) możemy jeszcze sterować lotem piłki, nadając jej rotację w lewo lub prawo. Wielbiciele oryginału mogą się więc poczuć jak w domu. Podania są już łatwiejsze do wykonania, gdyż piłka zostaje automatycznie skierowana z odpowiednią siłą i w odpowiednim kierunku do jednego z naszych partnerów z drużyny. Odbioru dokonujemy albo za pomocą wślizgu, decydując się na realne szanse zobaczenia żółtej kartki, albo też wbiegając na przeciwnika. W sytuacjach podbramkowych, gdy spora liczba graczy walczy o piłkę, przybiera to dość zabawne rozmiary potyczki rugbistów – no bo jak inaczej nazwać 6-7 jednocześnie leżących na ziemi piłkarzy, którzy na zmianę wbiegają na siebie, chcąc odebrać sobie ten kulisty kawałek supernowoczesnego tworzywa sztucznego.

Trzonem rozgrywki miał tu być w zamierzeniu tryb „Preset Competition”, w którym to znajdziemy całą masę różnych różniastych rozgrywek (puchary, ligi, rozgrywki międzynarodowe na różnym szczeblu), a za wygranie każdego trofeum otrzymujemy coś z puli licznych unlockables. Te ostatnie to głównie gadżety, które wykorzystać możemy przy tworzeniu własnej drużyny – fryzury, ciuchy, itp. Żadnej orgii spodziewać się nie należy, wspominając choćby to, co oferowała w tym względzie taka FIFA Street 2.

24. minuta. Ani się obejrzeliśmy, piłka w naszej siatce. O co chodzi?

Największy ból w związku z SS2K6 leży w braku multiplayera przez sieć. Jedynym sposobem na zabawę w kilka osób jest zaproszenie znajomych na piwo (no, są jeszcze inne napoje do wyboru). Jeśli się dadzą, grać można nawet w 4 osoby jednocześnie. Jeśli nie, pozostaje zabawa z komputerem. Niepojęte jest to, że Codemistrzowie tak bezsensownie porzucili jedyną szansę tej produkcji na sukces. To mogło być naprawdę coś, gdyby całe community Sensi, grające weń do dziś (niektórzy to nie mają co robić :-) ), zainteresowało się przejściem na nowe realia. A tak, nic, nic tu nie ma.

W 68. minucie gry, trener decyduje się na pierwszą zmianę.

W prostocie często tkwi sekret cechy z angielskiego oznaczanej jako ‘addictiveness’, która bez wątpienia obficie naznaczyła protoplastę naszego dzisiejszego dania, najbardziej kultową *pojedynczą* (FIFA i PES funkcjonują bardziej jako regularnie rozwijane serie) piłkę nożną w historii gier wideo. Wszyscy wiemy, że ten pierwiastek geniuszu nie miał prawa zostać przeniesiony i na tę edycję. Choć na upartego stwierdzić można, że rozgrywka jest na swój sposób podobna, to, do kapci babci, minęło jakieś 10 lat! Można było odrobinkę to wszystko doprawić, dołożyć zagrania ździebko bardziej zaawansowane, grę w tempo, większą różnorodność strzałów itp – zachowując przy tym oczywiście generalny aksjomat prostoty. Pozostaje niedosyt na tyle duży, że zdolny podważyć sens wydawania remake’u w tej właśnie postaci. Jeśli jedyną realną zmianą w gameplay’u jest oprawa graficzna (no chyba że ten Sprint pod Spacją robi taką różnicę, nie wiem), o co tyle krzyku? To już lepiej pograć w oryginał.

Właśnie, oprawa. Jak widać, postanowiono pójść w biedną odmianę cell-shadingu. Efekty lepiej wyglądają niestety na screenach aniżeli w rzeczywistości. Mordki zdeformowanych piłkarzy są wprawdzie dość sympatyczne, ale wtórność wszelkich wstawek w rodzaju „radość ze zdobytej bramki” i tak powoduje, że szybko decydujemy się na ich przewijanie, a więc i buźkom nie przyglądamy się zbyt intensywnie. Podobieństwo piłkarzy do ich krwawo-kościstych pierwowzorów nie było nawet celem developerów, choć generalne parametry takie jak wzrost, kolor włosów czy zarost zostały zachowane. Dobrze, że chociaż tyle. Wiadomym jest jednak, że nie o takie szczegóły chodzi w tego typu produkcjach – nie godzi się więc akurat tutaj wbijać ostrza krytyki. Jeszcze z technicznych spraw, warto odnotować brak licencji na nazwiska zawodników i nazwy klubów, ale to akurat jest w dzisiejszych realiach rynkowych chyba oczywiste.

Wszystkie menusy dostosowane zostały do designu pierwowzoru. Podobnie zresztą jak uboga oprawa dźwiękowa, ograniczająca się do paru melodyjek na krzyż oraz przeciągłego odgłosu stadionowego szumu. Gra sprawia z tego tytułu wrażenie trochę głuchej. Przynajmniej w momencie, gdy zdobywamy jakiś puchar, prosi się o *jakikolwiek* dźwięk inny od dobiegającego z trybun „szzzzzzzzzz”, drażniąco jednostajnego w dodatku.

80. minuta. Po stracie drugiej bramki, kibice przed telewizorami zaczynają przełączać kanały, szukając czegoś weselszego.

Nie jestem na bieżąco ze sceną gierek freeware, ale bawiąc się Sensible Soccer 2006 odnosiłem nieodparte wrażenie, że można by gdzieś znaleźć porównywalną produkcję udostępnianą w Internecie za darmo. Nie jest to opinia jednoznacznie równająca dzieło Codemasters z ziemią, gdyż bardzo umiejętnie wpasowuje się ono w zarezerwowaną dla gier (quasi)sportowych niszę „posiadówy na jeden mecz”. Miło jest sobie to włączyć raz na jakiś czas i pograć te 10 minut, nie więcej. W gruncie rzeczy nie jest to gra zła, ale zamiar stworzenia „remake’u” został tu potraktowany zbyt dosłownie. Śmiesznie w sumie, bo gdyby sytuacja była dokładnie odwrotna, prawdopodobnie krytykować by wypadało odejście od oryginału. Hehe. No cóż. Nie. Szarga. Się. Świętości. I tyle. A teraz zmykamy kibicować. Pol-ska (Cza, cza, cza!), Pol-ska (Cza, cza, cza!)!!

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

WADY:

  • brak multiplayera po sieci (!!!);
  • archaiczność;
  • średniactwo w każdym względzie.

ZALETY:

  • wierność w stosunku do oryginału (dla fanów);
  • oryginalność na tle dzisiejszej konkurencji;
  • dobra zabawa na szybką przerwę od pracy.
Recenzja gry EA Sports FC 25 - byłoby bardzo dobrze, gdyby nie te bugi
Recenzja gry EA Sports FC 25 - byłoby bardzo dobrze, gdyby nie te bugi

Recenzja gry

EA Sports FC 25 dopracowuje sprawdzoną formułę, nie psuje zbyt wiele z tego, co dobrze działało, i dokłada od siebie kilka naprawdę fajnych nowości. Szkoda tylko, że stan techniczny wciąż pozostawia sporo do życzenia.

Recenzja gry TopSpin 2K25 - Iga Świątek nie udźwignie sama całej tej produkcji
Recenzja gry TopSpin 2K25 - Iga Świątek nie udźwignie sama całej tej produkcji

Recenzja gry

Wielki był mój smutek spowodowany tym, że po premierze Top Spina 4 w 2011 roku nie doczekałem się nigdy Top Spina 5 (a czekałem całe 13 lat). Dzisiaj zaś dostałem TopSpin 2K25 i… sam nie wiem, co o nim myśleć.

Recenzja EA Sports FC 24 - nowa nazwa i (prawie) nowa gra
Recenzja EA Sports FC 24 - nowa nazwa i (prawie) nowa gra

Recenzja gry

EA Sports FC 24 to duchowy spadkobierca serii FIFA, który na każdym kroku stara się podkreślać swoją odmienność od poprzednich odsłon serii. Nie jest to jednak rewolucja, EA Sports nie wywróciło gry do góry nogami – i dobrze.