Wiedźmin 3: Dziki Gon - Edycja kompletna Recenzja gry
Recenzja gry Wiedźmin 3 na Nintendo Switch – Brzydki? Tak. Grywalny? Jak cholera!
Wiedźmin 3 Dziki Gon na Nintendo Switch to brzydkie kaczątko. CDPR zawiera tu z nami kompromis – my zaakceptujemy nieszczególnie urodziwy wygląd gry, a oni dostarczą nam najlepszego RPG-a na przenośną konsolkę. Warto się zgodzić.
Recenzja powstała na bazie wersji Switch.
- to ten sam Wiedźmin 3, który zdobył nagrody na wszystkich platformach;
- proste do opanowania sterowanie;
- pomimo lat i ograniczeń wciąż uwodzi i przykuwa do konsoli na DZIESIĄTKI godzin;
- wschody i zachody słońca nadal chwytają za serce;
- to jedyny multiplatformowy sandbox AAA obecnej generacji na Switchu.
- cięcia graficzne wynikłe z ograniczeń konsoli;
- spadki klatek, również w trakcie cut-scenek;
- niewyraźne, rozmazane otoczenie – szczególnie po podłączeniu do TV.
Nieprawdopodobnie układa się życie. Kiedy w 2015 roku wychodził Wiedźmin 3: Dziki Gon, nie pracowałem jeszcze w redakcji GOL-a. Czytałem pojawiające się w sieci (jak kolejne pytajniki na mapie) recenzje, ale przez myśl mi nie przeszło, że kiedyś dane mi będzie samemu oceniać złote dziecko CD Projektu RED. Oto więc jesteśmy, roku Pańskiego 2019, cztery lata po premierze oryginalnej wersji gry. Na rynku pojawia się Wiedźmin 3: Dziki Gon na konsolę Nintendo Switch, a ja otrzymuję zlecenie na Geralta.
Zlecenie wcale nie takie proste. O Wiedźminie napisano już chyba wszystko we wszystkich językach. Niemniej wydanie tej pozycji na przenośną konsolkę stanowi jakieś tam – małe, ale zawsze – wydarzenie. „Switcher” – jak szybko okrzyknięto przenośnego „Wieśka” – do niedawna był żartem i argumentem w scysjach fanów i przeciwników nowego sprzętu Nintendo. Ci drudzy mówili, że nie ma szans, aby Geralt trafił na hybrydowy system Nintendo, wskazując – nie bez racji – słabą specyfikację sprzętową. Tych pierwszych Witcher jakoś szczególnie nie zajmował, bo nie po to kupuje się konsolę od włoskiego hydraulika z Japonii, aby grać w multiplatformowe porty.
A jednak się udało! Wiedźmin 3: Dziki Gon, śladem Skyrima, wraz ze wszystkimi dodatkami trafia na konsolę Nintendo i – powiedzmy to od razu – okazuje się grywalny. Jasne, ten port to sztuka kompromisu. Ale sądzę, że to jednak kompromis jak najbardziej możliwy do zaakceptowania.
Nietrzeźwy impresjonizm
Przed wyruszeniem na szlak musicie jeszcze skoczyć do sklepu. Nie uruchomicie bowiem digitalowej wersji Wiedźmina 3 na Switchu bez karty pamięci. Gra potrzebuje minimum 28 gigabajtów, których nie uzyskacie, kasując inne tytuły i zbierane przez lata screenshoty… Tak, ja próbowałem. Bądźcie mądrzejsi i do wydatku ponad 200 złotych dopiszcie jeszcze z 50 na kartę microSD. Albo po prostu kupcie grę w formie fizycznej – wtedy większość danych będzie zapisana na kartridżu.
Pierwsze wrażenie jest naprawdę dobre. Konsola odtwarza znane nam intro i przenosi do równie znanego menu gry. Już wówczas wydajemy z siebie okrzyk „wow”, bo odpowiedzialne za konwersję studio Saber dokonało tu istnego cudu. Nie, grafika nie jest ostra jak żyleta, ale – prawdę mówiąc – spodziewałem się, że będzie znacznie gorzej. Tymczasem to, co widzimy, to stary dobry „Wiedźmak”, tyle że ze zdrowo przyciętą oprawą: zmniejszoną rozdzielczością, ograniczonym stopniem renderowania i mniejszym zakresem rysowania obiektów.
Pierwsze chwile w Kaer Morhen i Białym Sadzie oceniam więc jak najbardziej pozytywnie. To ten sam Wiedźmin, z tymi samymi cut-scenkami, animacjami, dialogami, gwintem i otwartym światem. Zachody słońca wciąż są ładne! Promienie odbijają się od jelców, głowic i brzeszczotów mieczy na naszych plecach, wiatr porusza drzewami, a NPC krzątają się w wioskach. Wszystko po staremu i jeśli nie graliście jeszcze w Wiedźmina 3, a przy tym nie potrzebujecie 50-calowego ekranu lub 4K w 60 klatkach na sekundę, to nawet się nie zastanawiajcie – dzieło CD Projektu RED w wersji na Switcha wystarczy Wam do Bożego Narodzenia.
Kilkaset godzin zabawy na małym kartridżu
Wiedźmin na Switcha oprócz podstawki posiada również dodatki Serca z kamienia oraz Krew i wino. Po wciśnięciu „New Game” gra pozwala nam wybrać: możemy rozpocząć rozgrywkę od początku lub od razu zająć się poszczególnymi DLC. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby z marszu skoczyć na wino do bajkowego królestwa Toussaint. Jest też „New Game+” dla tych, którym frajdę sprawia uczenie się gier na pamięć. Niestety, Nintendo wciąż nie oferuje osiągnięć, więc jeśli lubicie być wynagradzani za zapał i poświęcony danej pozycji czas, rozczarujecie się.
Zrobienie dla Was screenshota z walki było wyzwaniem. Niemal każdy obrazek był rozmazany i nieczytelny.
Ale – no właśnie – upchnięcie jednego z najlepszych RPG w historii gier na kawałku plastiku ma swoją cenę. Po paru godzinach eksploracji w Toussaint poczułem się tak, jakbym przed grą wypił dobry litr wódki. Ograniczony rendering robi swoje, więc świat jest rozmazany, zamglony i przypomina malarstwo impresjonistów. Dużo czasu zajmie Wam przyzwyczajenie się do ruchu, jeszcze więcej do walki – postacie są malutkie, napisy nad ich głowami nieostre, a przymglona głębia otoczenia potęguje wrażenie, jakbyśmy przed rozprawieniem się ze zbójami zdrowo Geralta upili.
Prawdziwym szokiem okazuje się jednak uruchomienie Wiedźmina 3 na telewizorze. Grając w ten sposób, wytrzymałem 2 godziny, a to i tak z poświęcenia dla recenzji. Widać bowiem wówczas wszelkie kompromisy – od zubożonych tekstur, przez niski framerate, rozmazane otoczenie i postacie, na doczytywaniu elementów kończąc (i to nie tylko tych dalekich, bliskie również się doczytują). Zdecydowanie lepiej czułem się, grając na samym tablecie niż na wersji stacjonarnej. Niewielki ekran konsolki ratuje sytuację – po pierwsze, łatwiej jest pogodzić się z kompromisami, trzymając w ręku małe urządzenie niezdolne pomieścić pełnowymiarowego RTX-a, a po drugie nasze oko nie rejestruje wówczas tylu bohomazów i doczytywania tekstur, które widać na większym ekranie.
Lej lej lej w tramwaju
Dobrze, wiemy już, że Witcher 3 na Switchu nie jest, mówiąc delikatnie, najpiękniejszy. Jednak krytykowanie grafiki potraktujcie jako recenzencki obowiązek – wszyscy w końcu wiedzieliśmy, jak będzie wyglądać gra na tej platformie. Dla pewności powtórzę: spodziewałem się, że będzie gorzej. Tymczasem wady Wiedźmina na Switchu wynikają z cech samej konsolki – ciężko czepiać się loadingów (te występują często, zwłaszcza przed cut-scenkami, choć na szczęście nie są za długie) czy choćby chrupiącej animacji, która potrafi klatkować zarówno w trakcie samej gry, walki czy dialogów, jak również podczas scenek przerywnikowych.
I jasne, po świecie krząta się trochę mniej ludzi (szczególnie pustawy wydaje się Novigrad), ale to wciąż najwyższa liga i jeden z najładniej wyglądających gier na konsolę Nintendo. A przecież mamy już na niej chociażby The Legend of Zelda: Breath of the Wild, Dragon Questa XI czy Xenoblade Chronicles. Wynik pojedynku między nimi nie byłby wcale taki oczywisty.
Porównanie graficzne wersji na Switcha z wersją na PC (ustawienia ultra/uber).
Jeśli więc potraficie zaakceptować ten kompromis, to spędzicie kilkadziesiąt godzin w absolutnie porywającym świecie Geralta, Ciri, Zoltana i Jaskra. „Switcher” jest po prostu znacznie brzydszym bratem bliźniakiem Witchera z dużych konsol. Nawet Płotka wciąż pozostaje durna i zacina się na nieistniejących przeszkodach. Sterowanie nią nigdy nie należało do najłatwiejszych (po Red Dead Redemption II ciężko w ogóle zaakceptować pewne archaiczne rozwiązania, takie jak gadające kukły NPC, model jazdy koniem czy umowne animacje postaci), ale jeśli boicie się, że na Switchu będzie jeszcze trudniej, to wyprowadzę Was z błędu. Szybko przyzwyczaicie się do sterowania i zapomnicie o problemie. Dla tych, którzy spędzili mnóstwo godzin z wersją na PS4, istnieje możliwość przełączenia się na alternatywny schemat kontrolera (odpowiadający przyciskom pada Sony). Miło.
Fun fact
Gdy dostałem kod „Switchera”, byłem w trakcie grania w Wiedźmina 3 na PC z poziomem grafiki ustawionym na „uber”. Zapytacie, jak duży był szok. Nie tak duży. Mały ekran potrafi ukryć bolesne braki sprzętu Nintendo i wkrótce z powodzeniem bawiłem się w najlepsze. Niestety, ale przy konwersji oberwało się również modelom postaci i ekwipunkowi. Zestawy zbroi nie robią już tak piorunującego wrażenia, a na wiedźmińskich mieczach trudniej zauważyć wszystkie ornamenty.
Gwint w autobusie
Największa bodaj zaleta tej gry to również część kompromisu – dostajecie brzydszego Wiedźmina, ale możecie zabrać go do szkoły, do pracy, na wycieczkę i w podróż. Z racji embargo nie próbowałem jeszcze uruchamiać „Switchera” w zatłoczonym autobusie, ale wyobrażam sobie, że wkrótce dzieciaki w szkołach zyskają nowe sposoby na lans. Walczyłem natomiast Geraltem w łóżku, prowadziłem dialogi w łazience i grałem w gwinta na balkonie. Miło jest zabierać swoje hobby tam, gdzie się chce, a konsolka Nintendo oraz port Wiedźmina 3 dają taką możliwość. I za to należą się brawa.
A – jeszcze jedno: gwint jak to gwint, wciąż daje radę i spędza się przy nim zdecydowanie zbyt dużo czasu. Przed Wrońcami cały czas stoją wyjątkowo gburowaci i wulgarni strażnicy. Vesemir nadal jest zbyt wolny i nie uchyla się przed gryfem. Biały Sad pozostaje pięknym miejscem, nawet mimo panującej wojny. A Wiedźmin 3: Dziki Gon to wciąż kapitalna gra, nawet jeśli z konieczności została trochę oszpecona.
O AUTORZE
Pierwszy raz Wiedźmina 3 przeszedłem na zwykłym PlayStation 4. Obecnie gram w niego ponownie na PC. Łącznie po szlakach, traktach i miastach stworzonych przez CDPR włóczyłem się już dobre 130 godzin. Z portem spędziłem kilka, głównie eksplorując i próbując zawiesić grę. Rozegrałem parę partyjek gwinta, spotkałem Regisa, odwiedziłem Skellige i powałęsałem się po pustawym Novigradzie.
ZASTRZEŻENIE
Grę Wiedźmin 3: Dziki Gon w wersji na konsolę Nintendo Switch dostaliśmy od jej twórców, firmy CD Projekt RED.