Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Pathfinder: Kingmaker Recenzja gry

Recenzja gry 11 października 2018, 15:05

Recenzja gry Pathfinder: Kingmaker – Baldur's Gate spotyka Sim City

Dobry władca spór rozstrzygnie, miasto postawi, a potem smoka własnoręcznie ubije. I tak to będzie wyglądało w Pathfinder: Kingmaker debiutującego Owlcat Games. To niezłe RPG z kilkoma poważnymi „ale”.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  1. angażująca warstwa strategiczna...
  2. ...która ładnie przeplata się z fabułą...
  3. ...posiadającą mocne momenty;
  4. stwarzające spore pole do popisu miłośnikom zróżnicowanych buildów postaci zmodyfikowane zasady Dungeons & Dragons;
  5. przyjemna grafika i muzyka;
  6. sympatyczni bohaterowie;
  7. tona sprzętu i możliwości taktycznych...
  8. ...z których musimy korzystać, bo wyzwania są naprawdę zróżnicowane;
  9. czuć miłość do starej szkoły RPG.
MINUSY:
  1. niekiedy przesadzony poziom trudności;
  2. błędy techniczne;
  3. męcząca chwilami eksploracja ze względu na zbyt wolną wędrówkę po mapie świata;
  4. momentami za dużo gadania;
  5. koszmarny, infantylny prolog;
  6. w przeciwieństwie do konkurencji – brak błysku, pazura, wyrazistości.

Pillars of Eternity 2 i Divinity: Original Sin 2 zyskały spory rozgłos i pokazały, że moc w powracającym do łask gatunku RPG jest wciąż silna. Z jednej strony hołdowały tradycjom, z drugiej rozbudowywały formułę o nowe, często szalone idee, mocno powiązane z tym, co już znamy. Pathfinder: Kingmaker idzie trochę inną drogą. Na poziomie rozgrywki jest do bólu klasycznym kuzynem Baldur’s Gate, lekko tylko unowocześnionym. Wraz z drużyną śmiałków przemierzamy bezdroża, zbieramy łupy, plądrujemy podziemia, walczymy z potworami i rozwijamy bohaterów. Jednocześnie dość szybko zostajemy władcą krainy.

W przeciwieństwie do innych pozycji RPG funkcja ta nie ogranicza się jednak do minigry czy kilku dodatkowych zadań, które wykonujemy po powrocie do bazy wypadowej. Tym razem dostajemy w bonusie regularną produkcję strategiczną, płynnie przeplatającą się z warstwą fabularną. I byłby to miks naprawdę niezwykły, gdyby nie pewien brak wyrazistości i sporo błędów.

Tu na razie jest ściernisko...

Gra o tron

Kingmaker został oparty na klasycznej kampanii do papierowej gry fabularnej Pathfinder. Wcielamy się w śmiałka, który musi udowodnić, że jest godzien, by objąć w posiadanie prowincję w Stolen Lands – dzikiej krainie, którą trzeba poddać kolonizacji. Po rozprawieniu się z posłańcami tajemniczego wroga oraz oczyszczeniu okolicy z ludzi samozwańczego włodarza zyskujemy tytuł barona i wtedy zaczyna się właściwa gra. Z biegiem czasu okazuje się, że we wszystko wmieszane są siły potężniejsze niż władza i pieniądze (przynajmniej w RPG tak to działa...).

Mamy więc do czynienia z miksem kryminału, przygody, intrygi politycznej i walki o dominację w regionie. W tle jawi się z kolei wielka magia i jeszcze bardziej przytłaczające tajemnice. Momentami gra przypominała też western ze względu na pionierski charakter opowieści – oraz dlatego, że do końca kampanii moja postać biegała w kapeluszu, mimo iż trafiały się mocniejsze nakrycia głowy.

Historia opowiedziana w komputerowym Pathfinderze jest całkiem przyzwoita, ma naprawdę porywające momenty – tu i tam faktycznie widać wpływ Chrisa Avellone’a, który pracował przy tym projekcie. Akcja potrafi się zagęścić, kilka jej zwrotów jest zaskakujących, zdarzają się też naprawdę ciekawe subtelności i zabawa odcieniami szarości – w końcu to w sporej mierze rozgrywka polityczna. Nie brak też jednak fragmentów zupełnie przeciętnych, a całości brakuje szaleństwa Divinity: Original Sin 2 czy impetu Pillars of Eternity 2.

W środku na pewno czeka dobra impreza

Najwyraźniej rozłąka z Obsidianem wyszła Chrisowi Avellone’owi na dobre. Od kiedy opuścił studio z Irvine, zaczął się angażować w wiele projektów – robił to już zresztą wcześniej. Zaznaczył swoją obecność między innymi w Divinity: Original Sin II, strategicznym Into the Breach, a teraz pomaga Techlandowi tworzyć Dying Light II.

Bohaterowie potrzebni od zaraz

Trochę boli sam początek gry – jest dość infantylny i przypomina nieszczęsny prolog do Neverwinter Nights. Tam startowaliśmy w akademii bohaterów, a po chwili treningu wpadali agresorzy. Tutaj spotkałem się z deja vu, tyle że tym razem akcja miała miejsce w pałacu. Znów w rozmowach nazywano gracza „bohaterem”, nim cokolwiek zdziałał. Niezbyt to subtelne.

Na szczęście nawet te momenty zrekompensowały dobrze napisane postacie. Choć nawiązują one do typowych archetypów wprost z podręczników do D&D, potrafią zaskoczyć rozbudowaną biografią czy ciekawym portretem psychologicznym – w obu nacisk często położony jest na sprawy niekoniecznie charakterystyczne dla gier RPG. Nawet praworządni bohaterowie mają tu coś interesującego do zaprezentowania. Moimi faworytami okazali się pesymistyczny krasnolud, który wie, że wszyscy zginiemy, oraz była paladynka, która wystąpiła z zakonu. Pikanterii dodają też więzi między niektórymi postaciami.

Następnym razem po prostu zatrudnimy wiedźmina.

Gracz oczywiście może się w takie relacje wmieszać, a konsekwencje bywają bardzo różne. Wszystko to odbywa się podczas całkiem niezłych dialogów. Widać, że scenarzyści włożyli mnóstwo serca w warstwę tekstową, wiele rozmów naprawdę przyjemnie się czyta. Problem w tym, że czasem ściana literek może przygnieść swoim ciężarem. Twórcy Pathfindera nie wyciągnęli bowiem nauki z lekcji, które odrobili pisarze ze studiów Obsidian i Larian – w grach tych deweloperów rozmów też było dużo, ale w wyważonych dawkach. Warto się jednak przebić przez ten nadmiar.

Zwłaszcza jeśli stęskniliście się za odrobinę bardziej przyziemnymi klimatami, rodem z pierwszego Baldur’s Gate. Więcej tu przygód i starć w małej skali, dziejących się w lasach, starych ruinach i miastach. To bardzo przyjemne skojarzenie w czasach, gdy wszystko musi być wielkie i widowiskowe. Choć i takie wydarzenia w którymś momencie też stają się naszym udziałem.

Nawet potwory z podziemi mają słabość do dobrych makiet

Myśl globalnie...

Zabawa zyskuje na skali dzięki warstwie strategicznej. To już nie jest uboga minigierka małpująca mobilne produkcje, jak w przypadku pierwszego Pillars of Eternity. To pełnoprawny moduł rozgrywki, prostszy niż regularne gry ekonomiczne czy city-buildery, niemniej sycący i angażujący. Złożonością przypomina planszówki pokroju Cywilizacji.

Zajmujemy prowincje, którymi możemy zarządzać. Wyznaczamy doradców (towarzyszy z drużyny i kilku innych NPC) do poszczególnych zagadnień, dzięki czemu zyskujemy premie przy rozwiązywaniu problemów. Decydujemy o charakterze prowincji – miasto w każdej z nich może stać się twierdzą, placówką handlową lub ośrodkiem religijnym. Musimy odpowiednio żonglować tymi opcjami, by nasze ziemie prawidłowo się rozwijały.

Największą radochę sprawiała mi rozbudowa osad i podejmowanie decyzji polityczno-ekonomicznych związanych z dodatkowymi zadaniami. To pierwsze było bardzo proste, ale przyjemne. Stawiamy kolejne konstrukcje w odpowiednim miejscu na wyznaczonej siatce, by pozyskiwać premie wynikające z sąsiedztwa poszczególnych budynków. W drugim przypadku decydujemy na przykład o tym, z kim zawrzemy umowę handlową czy jak postąpimy w odniesieniu do niektórych lokacji. Nawet tutaj pojawiają się dylematy moralnesplądrować zrujnowaną świątynię i zyskać środki na podbicie następnej prowincji czy może przeznaczyć odpowiednią sumę na odbudowę i zadbać o nastroje na już posiadanych ziemiach? Warto przypomnieć, że na podległy nam region może połasić się któryś z naszych konkurentów.

A dzik jest dziki, dzik jest zły...

Odniosłem wrażenie, że twórcy przenieśli filozofię Mount & Blade na grunt RPG. Zadania strategiczne płynnie przeplatają się tu z fabułą, a nasze działania polityczne wpływają na historię i reakcje postaci, z którymi pracujemy. Jeśli jednak chcemy przejść grę metodą „na Baldura”, możemy włączyć tryb automatyczny i nie zaprzątać sobie głowy takimi rzeczami jak dobro poddanych.

...działaj lokalnie

Kingmaker to przede wszystkim rasowe RPG z całym dobrodziejstwem inwentarza. Akcję obserwujemy w rzucie izometrycznym, mocno przypominającym estetykę Infinity Engine’u – tyle że w trójwymiarze. Gra bazuje na zmodyfikowanych zasadach Dungeons & Dragons. Na samym początku wybieramy klasę, rasę i płeć postaci, ustalamy jej współczynniki i zdolności. Trochę tego jest i można tworzyć mieszanki profesji oraz próbować odblokować jedną z klas specjalnych. Od tej strony Pathfinder naprawdę cieszy.

Nikt nie powiedział, że sielanka będzie trwać wiecznie.

Gra oferuje ogrom możliwości związanych z ekwipunkiem, zdolnościami, czarami, miksturami i ogólnie konfiguracją postaci. I wierzcie mi, będziecie musieli korzystać z nich wszystkich.

W trakcie przygód kierujemy maksymalnie sześcioosobową drużyną. Jak bogowie gatunku przykazali, kolejnych towarzyszy dołączamy po drodze. Powoli, systematycznie zdobywamy coraz lepsze łupy, z czasem trafiając na naprawdę potężne artefakty, które sieją zagładę wśród wrogów. Dla nich warto wykonywać te wszystkie dodatkowe zadania – oj, warto. A mocny sprzęt będzie naprawdę potrzebny. Jeśli gramy na wyższym poziomie trudności niż Story lub Easy Mode, musimy być gotowi na srogie baty.

Pathfinder nie wybacza błędów, karze za złą taktykę, czasami wręcz przesadza z progiem wejścia. Jest trochę jak pierwsze Baldur’s Gate. Przeciwnicy dysponują różnym stopniem odporności i szarża z byle jakim ekwipunkiem i bez pomysłu na starcie kończy się wczytaniem ostatniego zapisu gry. Dlatego pamiętajcie, czego się podejmujecie, gdy odpalacie Kingmakera. Czasami miałem wrażenie, że twórcy przesadzili, że spotkania z niektórymi przeciwnikami są zwyczajnie za trudne i zbyt męczące. Choć rozumiem intencję dokręcania śruby, to jednak takie Divinity: Original Sin 2 robiło to zdecydowanie lepiej i ostatecznie oferowało więcej satysfakcji. Niemniej miłośnicy wyzwań, perfekcyjnych buildów i wielogodzinnych rozgrywek będą w siódmym niebie.

Polityka i polityka... Gdzie jest inwazja orków, kiedy jej najbardziej potrzebujemy?

Staliśmy nad przepaścią...

Dotąd było całkiem nieźle, prawda? Ponarzekałem tu i tam, ale z tekstu wyłaniał się w sumie pozytywny obraz całości. Bo faktycznie jest nieźle. Tylko że Owlcat Studios nie ustrzegło się po drodze wielu błędów. Nie psują radości tak zupełnie, jednak też nie pozwalają w pełni zanurzyć się w przygodzie.

Tym, co bolało mnie najbardziej, jest sztucznie wydłużone tempo rozgrywki. Przede wszystkim przez... system podróży. Gdy korzystamy z mapy świata, odkrywamy wytyczone szlaki, po których możemy wędrować. Co jakiś czas zatrzymujemy się na popas. Odnajdujemy kolejne punkty i co pewien mały odcinek musimy zdecydować, w którą stronę podążymy dalej. Jest to niewygodne i bardzo nas spowalnia. A wierzcie mi, z mapy świata korzysta się naprawdę często, więc trzeba uzbroić się w cierpliwość. Odniosłem wrażenie, że bohaterowie mogliby też odrobinę szybciej biegać po lokacjach.

A może zwyczajnie brakuje tu trybu przyspieszenia czasu, który zlikwidowałby wszystkie te bolączki – tak jak w Pillars of Eternity 2: Deadfire?

Nie mogłem się powstrzymać.

Gra niepozbawiona jest też innych błędów. O kiepskim początku i okazjonalnych dłużyznach w dialogach już wspominałem. Gorsze jednak są wszechobecne bugi. Pierwszy raz w życiu po wczytaniu zapisu zeżarło mi cały ekwipunek z plecaka. Na szczęście miało to miejsce jeszcze w prologu. Kilka razy musiałem odpalać grę od nowa, bo przy awansowaniu bohaterów z menu znikła lista zaklęć i zdolności, które mogłem wybrać. Kłopoty ze sztuczną inteligencją i wskazywaniem ścieżek przez postacie to klasyka w tego typu produkcjach i Pathfinder też ich nie uniknął.

Co ciekawe, sam silnik działa całkiem stabilnie i mimo że czasem liczba klatek spadała, to jednak nie odnotowałem problemów z wyświetlaniem grafiki i nie bywałem wyrzucany do pulpitu. A takie rzeczy zdarzały się w niejednej bardziej dopracowanej produkcji.

...ale zrobiliśmy duży krok naprzód

Na szczęście pod względem estetycznym gra daje radę. Jedyne, do czego można się przyczepić, to generyczne projekty lokacji, postaci i potworów, ale wynika ona raczej z faktu, że Owlcat Games tworzyło swoją grę jak list miłosny pod adresem klasycznego Dungeons & Dragons. Całość jest natomiast po prostu... ładna. Lokacje cieszą oko, postacie noszą efektowne ubrania, a zbroje są dobrze animowane.

Podczas wędrówki przez gęstwinę towarzyszyło mi przyjemne uczucie uczestniczenia w przygodzie fantasy. Coś, czego mogliście doświadczyć w pierwszych aktach kinowego Władcy Pierścieni, zaraz po wyruszeniu z Shire. Owszem, jest dramatycznie, gdzieś tam czai się wielkie zagrożenie, ale jednocześnie gra zapewnia poczucie przestrzeni, miejsce na oddech. Ta beztroska i atmosfera nieskrępowanej przygody oraz tajemnicy wiodą nas ponownie do skojarzeń z pierwszym Baldur’s Gate.

A tu nagle... WUNSZ!

Muzykę nagrano z przytupem. Kompozycje nie grzeszą oryginalnością, ale i tu słychać pasję, zaangażowanie i znajomość klasycznych soundtracków. Mamy przyjemny, wpadający w ucho motyw przewodni w menu, jest trochę bojowych marszów i łagodniejszych, bardziej nostalgicznych nut.

Wielka szkoda, że twórcy nie zdecydowali się na pełne udźwiękowienie dialogów, ale byłoby to kosztowne przedsięwzięcie, biorąc pod uwagę ściany tekstu wyprodukowane przez scenarzystów. Niemniej głosy, które słyszymy, zostały – z małymi wyjątkami – całkiem porządnie dobrane. Ponownie brakuje tu pazura, ale też żaden z aktorów nie popsuł klimatu.

Tyle zostało z magicznej bariery z Gothica.

Trudna miłość do RPG

Ciężko ocenić Pathfindera. To naprawdę niezła, wciągająca gra, zapewniająca wiele godzin rozgrywki, wielką awanturę z licznymi sekretami. Oferuje duże możliwości rozwoju i zdradza ogromny potencjał dalszej rozbudowy marki. Ja po prostu fajnie się bawiłem. Trochę jak dziesięć czy piętnaście lat temu, kiedy na fali Baldur’s Gate, Fallouta i Icewind Dale zaczęły pojawiać się inne ambitne, choć nie zawsze dopieszczone produkcje.

Swoją drogą, to akurat dobrze świadczy o tym rodzaju gier, że zaczęły znowu powstawać pozycje zwyczajnie solidne, które nie muszą już bić się o tytuł odnowiciela gatunku. Oznacza to, że RPG znowu okrzepło i nie ma się co martwić, że ponownie przepadnie w pomroce dziejów. Niezbyt szybko w każdym razie.

Impreza jednak nie była dobra.

I taki jest Pathfinder. Wiele pracy włożono nie tylko w odtworzenie kampanii i klimatu settingu, ale też w tryb strategiczny. Niemniej przy całej złożoności rozgrywki zabrakło jakiegoś błysku szaleństwa i geniuszu, czegoś, co zaskoczyłoby gracza na poziomie mechaniki czy fabuły.

Nie o to zresztą chodziło twórcom z Owlcat Games. Kingmaker to produkt wprawdzie niepozbawiony błędów, w którym jednak deweloperzy ci dali wyraz swej miłości do klasycznych RPG stołowych i komputerowych. To dzieło atakujące nostalgią na każdym kroku, a jednocześnie nie tak staroświeckie, by uznać je za żerowanie na sentymencie. Widać, że autorzy kochają to, co robią, że uwielbiają ten gatunek. I to, mimo błędów, przekłada się na przyjemność płynącą z obcowania z niełatwą przecież grą.

Dlatego warto uzbroić się w kilkadziesiąt godzin wolnego czasu i dać tej przygodzie szansę. Zwłaszcza za kilka tygodni, gdy twórcy trochę Pathfindera połatają.

O AUTORZE

Pathfinder: Kingmaker to jedna z tych gier, którym nie znoszę wystawiać ocen liczbowych. Widać tu miłość, pasję i zaangażowanie ekipy. Ale widać też ewidentne błędy, przez które nie mogłem dać większej noty, niż dałem. A przecież to wielka produkcja stworzona przez niezależne studio, przy której spędziłem ponad czterdzieści pięć godzin – a tak mało tylko dlatego, że musiałem pomijać wiele aktywności i lokacji pobocznych. Umówmy się więc tak. Jeśli nie przeszkadzają Wam mankamenty techniczne i mapa, przy której nauczycie się nowych przekleństw, możecie podwyższyć ocenę nawet o cały punkt.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Pathfinder: Kingmaker otrzymaliśmy bezpłatnie od jej polskiego dystrybutora, firmy Techland.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Do 2023 roku szef działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

DalethTichy VIP 12 grudnia 2019

(PC) To co udało się twórcom z Owlcat Games poprzez dialogi i narrację jest zaprzepaszczone przez mechanikę gry.

5.0
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii

Recenzja gry

Po dziewięciu latach i bankructwie oryginalnych twórców, seria Mario & Luigi powraca z całkiem nową odsłoną. Brothership to godna kontynuacja serii, logicznie rozwijająca motywy poprzedniczek - lecz pokazuje także, że więcej to nie zawsze lepiej.

Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało
Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało

Recenzja gry

Dragon Age: The Veilguard robi wiele rzeczy, za które gracze pokochali gry BioWare – lecz zarazem przypomina, jak wiele w gatunku RPG da się wykonać znacznie lepiej.

Recenzja gry Starfield: Shattered Space - przeciętny dodatek, ale nie za taką cenę
Recenzja gry Starfield: Shattered Space - przeciętny dodatek, ale nie za taką cenę

Recenzja gry

Kiedy dowiedziałem się, że Bethesda nie planuje przekazać kodów do Shattered Space przed premierą, zacząłem zadawać sobie pytania. Czy stan techniczny jest zły? A może historia jest zwyczajnie nudna? Moje obawy były uzasadnione, choć tylko częściowo.