Minecraft: Story Mode - A Telltale Games Series - Season 1 Recenzja gry
Recenzja gry Minecraft: Story Mode - najbardziej interaktywny serial twórców The Walking Dead
Romans twórców The Walking Dead z klockowym uniwersum wielu graczom wydawał się skokiem na kasę, ale specjaliści od interaktywnych seriali udowodnili, że za decyzją postawienia właśnie na tę markę stał całkiem niezły pomysł.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- przyjemna, pełna akcji i przygód fabuła;
- sporo minigier regularnie urozmaicających zabawę;
- porządne wykorzystanie elementów minecraftowego uniwersum;
- nawiązująca do materiału źródłowego, ale przy tym znacznie czytelniejsza oprawa wizualna.
- początkowo główni bohaterowie są mocno nijacy;
- mały spadek formy w drugim epizodzie;
- wybory nadal nie mają większego wpływu na nic.
Debiut kolejnej gry przygodowej studia Telltale Games przypadł mi do gustu, zapowiadając się na jedną z odważniejszych produkcji w dorobku tego mocno zachowawczego studia. Niestety, wydana wkrótce kontynuacja skutecznie ostudziła mój entuzjazm. Odcinek trzeci zdołał następnie zrehabilitować serię i przywrócić moje zainteresowanie tym tytułem, zaś czwarty zapewnił godny finał całej opowieści. Pytanie jednak brzmiało: co w takim razie z wchodzącym również w skład zestawu piątym, skoro wątki zostały już domknięte? Niedawna zapowiedź trzech sprzedawanych oddzielnie epizodów zrodziła obawy, że posłuży on jako forma reklamy DLC, przerwany w dramatycznym momencie początek nowej historii, mający zmotywować graczy do dopłaty za ciąg dalszy. Obawy te teoretycznie się potwierdziły, ale w praktyce wcale nie jest tak źle, jak mogło się wydawać.
Minecraft: Story Mode stanowi dokładnie to, czego się spodziewano – przeniesienie standardowych dla produkcji Telltale Games mechanizmów i pomysłów do wypełnionego przez sześciany świata wykreowanego przez Markusa „Notcha” Perssona. Jednocześnie typowe dla twórców The Wolf Among Us i Tales from the Borderlands trudne wybory moralne oraz spora dawka brutalności zostały odpowiednio utemperowane, by gra nadawała się również dla młodszych odbiorców, wśród których znajdziemy większość osób zafascynowanych Minecraftem.
Po raz pierwszy w historii autorzy The Walking Dead zdecydowali się pozwolić graczowi na wybór wyglądu protagonisty spośród kilku różniących się kolorem skóry oraz płcią (a w związku z tym również głosem) wariantów. Decyzja ta nie ma jednak większego znaczenia i moja Jesse postępowała tak samo jak jej wybrany później na próbę męski odpowiednik. Bohaterkę bądź bohatera poznajemy, gdy razem z paczką znajomych przygotowują się do zawodów budowniczych. Cały zespół został dobrany tak, by typowemu fanowi Minecrafta łatwo było się z którąś z postaci utożsamiać – odpowiadają one bowiem różnym archetypom najczęściej spotykanych w sześciennym uniwersum graczy, na dodatek grupka tryska entuzjazmem i zachwyca się wszystkim wokół niczym ktoś, kto po raz pierwszy odkrywa świat zrodzony w umyśle „Notcha”. Takie rozwiązanie jest zrozumiałe, choć ma też pewien negatywny efekt uboczny – przez pierwsze godziny zabawy postaciom brakuje wyrazistych charakterów, w związku z czym trudno mi było zacząć z nimi sympatyzować i zatęskniłem za doskonałymi kreacjami Bigby’ego czy Clementine z innych dzieł Telltale Games. Na szczęście w miarę rozwoju gry Jesse i spółka zyskują na pewności siebie, stając się nieco bardziej interesującym towarzystwem. Nadal daleko im do najbardziej charyzmatycznych wirtualnych bohaterów, ale przynajmniej przestają razić nijakością.
Pierwsze chwile spędzone z tytułem upływają spokojnie, pozwalając bezstresowo zapoznać się z mechanizmami rządzącymi rozgrywką, poszczególnymi postaciami i uniwersum gry. Po kilkudziesięciu minutach przygoda rozkręca się już na całego – światu zaczyna grozić zagłada, a Jesse i jego/jej przyjaciele wyruszają w podróż w poszukiwaniu zaginionych bohaterów, którzy są ostatnią nadzieją na powstrzymanie zagrożenia. Podczas wędrówki grupa odwiedza najdalsze zakątki minecraftowej krainy – od typowych lasów i podziemi aż po Otchłań (Nether), End i Odległe Lądy. W przeciwieństwie do innych gier Telltale Games tym razem rozterki bohaterów trafiają na boczny tor, zepchnięte tam przez czysto przygodową opowieść o ratowaniu świata i drodze od zera do bohatera. Historia ta, choć skierowana do młodszych graczy, początkowo prosta i oparta na czarno-białych schematach, z czasem zyskuje odcienie szarości. Wspaniali herosi okazują się nie tak całkiem nieskazitelni, groźni złoczyńcy wcale nie aż tacy źli, a z pełnej przygód podróży nie każdy powraca. Wymyślona przez autorów Tales from the Borderlands intryga ma w sobie coś z tych z lepszych produkcji dla młodszej widowni, które nie wyróżniają się zanadto oryginalnością, starszego odbiorcy niczym nie zaskoczą, ale zrealizowano je na tyle sprawnie, że dzieciaki bawią się wyśmienicie, a dorośli bez większego zażenowania mogą spędzić z nimi przyjemne chwile.
Jak już wspomniałem, składający się z pięciu epizodów sezon posiada dość nietypową strukturę. Cała historia opowiedziana zostaje od początku do końca w ramach pierwszych czterech odcinków, na końcu których otrzymujemy solidne i satysfakcjonujące zakończenie. Większość z nich trzyma poziom, jedynie drugi wyróżnia się in minus, głównie z powodu bycia wyraźnie krótszym od reszty. Piąty natomiast kładzie grunt pod zapowiedziane niedawno trzy dodatkowo płatne, bonusowe rozdziały. Na szczęście wbrew obawom nie jest to jawny skok na kasę – Order Up!, bo tak zatytułowany został finałowy odcinek, prezentuje oddzielną, zamkniętą opowieść, na końcu której dopiero pojawia się pomost łączący grę z DLC. Obyło się przy tym bez sztucznego podkręcania dramaturgii i pozostawiania bohaterów w sytuacji bez wyjścia, byle tylko zachęcić jak najwięcej osób do zakupu dalszego ciągu.
Jeśli chodzi o samą rozgrywkę, to jest to najbardziej interaktywna gra Telltale Games, odkąd studio skupiło się wyłącznie na taśmowej produkcji growych seriali. Esencja zabawy pozostała niezmieniona – większość czasu w Minecrafcie: Story Mode spędza się na prowadzeniu dialogów i podejmowaniu decyzji. Te ostatnie, z jednym wyjątkiem mogącym wpłynąć na połowę drugiego epizodu, są w sumie nieistotne i pozbawione jakichkolwiek poważniejszych konsekwencji, ale do tego już chyba wszyscy w grach rzeczonego studia dawno się przyzwyczaili, a poza tym przesunięcie środka ciężkości z rozterek bohaterów na akcję i przygodę sprawiło, że nie razi to aż tak bardzo.
Oprawa wizualna przypomina oryginał, ale została też nieco podrasowana, co najlepiej widać po twarzach postaci.
nacznie większą atrakcję stanowi całkiem spora paleta minigier, które wzbogaciły sekwencje polegające na jak najszybszym wciskaniu wyświetlanych na ekranie przycisków. Wprowadzono prosty, stylizowany na oryginalnego Minecrafta system walki (są nawet serca symbolizujące zdrowie sterowanej postaci), w którym musimy atakować wrogów, gdy znajdą się odpowiednio blisko. Fani oryginału docenią crafting przedmiotów wykorzystujący dobrze znane receptury. Kilkakrotnie bierzemy też udział w sekwencjach pościgowych przypominających mobilne gry z gatunku endless runner. A pomiędzy to wszystko wciśnięto kilka prostych zagadek logicznych. Żadna z tych atrakcji nie jest ani nazbyt trudna, ani szczególnie wybitna, ale wszystkie razem sprawiły, że po raz pierwszy od dawna faktycznie czułem, że produkcja Telltale Games jest grą z prawdziwego zdarzenia, a nie interaktywnym serialem. Oby ten eksperyment został uznany za udany i pracownicy amerykańskiego studia utrzymali taki kierunek rozwoju przy swoich kolejnych tytułach.
Telltale Games upchnęło w swojej grze tyle różnych elementów z minecraftowej mitologii, ile tylko się dało.
Również w przypadku oprawy wizualnej muszę pohamować standardowe narzekania na mocno przestarzały silnik graficzny i coraz bardziej widoczne próby maskowania tego komiksowymi filtrami. Nie, żeby zaszła tu jakaś rewolucja – tej wedle zapowiedzi możemy spodziewać się dopiero wraz z Batmanem. Story Mode używa tego samego leciwego kawałka kodu, ale w tym wypadku celem nie było uczynienie gry ładną, tylko maksymalnie zbliżoną do oryginalnego Minecrafta. I to się powiodło – od pierwszej do ostatniej chwili nie ma wątpliwości, w jakim uniwersum się znaleźliśmy. Nie obyło się przy tym bez kilku zmian, ale te wyszły grze na dobre – świat w produkcji Telltale Games jest bardziej czytelny niż w oryginale, a twarze postaci zyskały nieco szczegółów, by móc oddawać emocje. Amerykanie postarali się też zawrzeć w grze jak najwięcej elementów z Minecrafta – nie tylko odwiedzamy wspomniane już ikoniczne lokacje jak Nether czy End, spotykamy też na naszej drodze całą gamę rozpoznawalnych istot – od creeperów przez endermanów aż po Ender Dragona. Fani będą zachwyceni.
Choć daleko mi do bycia wielkim miłośnikiem minecraftowego uniwersum, przy Story Mode bawiłem się całkiem nieźle – znacznie lepiej niż chociażby przy wcześniejszym Game of Thrones tych samych autorów, rozgrywającym się przecież w znacznie bliższych mi klimatach. Lekka, ale nie infantylna historia, odpowiednia zarówno dla dzieci, jak i „dużych dzieci”, wyciśnięcie, ile się dało, z materiału źródłowego oraz znacznie większa niż zazwyczaj dawka interaktywności sprawiają, że Minecraft: Story Mode to według mnie najlepsza gra Telltale Games od lat. Nie jest to wprawdzie jeszcze poziom zeszłorocznego Life is Strange, które zdeklasowało całą konkurencję na polu interaktywnych seriali, ale w porównaniu chociażby z adaptacją Gry o tron czy pierwszym epizodem Michonne zwyżka formy wydaje się wyraźnie zauważalna. Szkoda tylko, że wybory moralne to nadal jedynie iluzja, ale w tej materii już dawno straciłem nadzieję na rewolucję.