FIFA 21 Recenzja gry
Recenzja gry FIFA 21 - EA, znowu to zrobiliście
Nowa FIFA bawi i irytuje tak samo jak jej poprzednie edycje. Co prawda doszło do paru zauważalnych zmian, ale kolejna dekada dla serii z pewnością nie zaczyna się od przełomu.
W polskim środowisku internetowym od kilku lat funkcjonuje (głównie za sprawą popularnych youtuberów) pojęcie „cykl życia FIF-y”. Na czym rzeczony cykl polega? W okresie wakacyjnym jesteśmy zasypywani przez Electronic Arts informacjami na temat najnowszej części najpopularniejszej gry piłkarskiej na świecie, często wiążącymi się z mało wiarygodnymi zapewnieniami o innowacyjności nadchodzącej odsłony serii. Następnie kupujemy ów tytuł w nadziei na wspaniałą rozrywkę i z miesiąca na miesiąc coraz bardziej przekonujemy się o jego niedoskonałościach. Dalej jest już tylko narzekanie i twarde deklaracje typu: „Nie ma szans. Nie będzie następnego razu. Żegnaj ozięble, FIF-o”. A potem znowu przychodzi lato i pojawia się zwodnicza nadzieja.
Czy dwudziesta ósma część serii (Boże, brzmi to co najmniej tak, jakbyśmy mówili o jakimś typowym jRPG) zapisze się w pamięci graczy jako produkcja wysokojakościowa, a co najważniejsze – przełomowa? No niestety, nie jest to „ten” rok i wszelcy sceptycy po raz kolejny będą mieli prawo wytykać EA zachowawczość oraz lenistwo. Byłbym jednak bardzo niesprawiedliwy, gdybym powiedział, że zmian nie ma. Bo są, a część z nich ma nawet bezpośredni wpływ na rozgrywkę i odczucia w trakcie niej, ale to w mojej opinii trochę za mało, aby nazwać FIF-ę 21 pełnoprawnym produktem. To raczej mocno odświeżona i bogata w niuanse poprzedniczka.
DLACZEGO TAKA OCENA?
„Siódemka” to w tym przypadku ocena o podwójnym wydźwięku. Z jednej strony przypomina o tym, że trochę nie wypada dyskwalifikować FIF-y 21 tylko za to, że w pewnym stopniu powiela schematy wypracowane przez Electronic Arts w ciągu kilku ostatnich lat. Bo nadal mówimy o porządnej grze piłkarskiej potrafiącej porwać na wiele miesięcy. Z drugiej wskazuje na pewien deweloperski marazm i brak umiejętności uczenia się na własnych błędach. Wystarczył mi ponad tydzień spędzony z grą, abym znowu zaczął narzekać. A to na niedokładność podań w niektórych meczach, a to na przycinające menu główne. Co roku można znaleźć parę tych samych mankamentów, a twórcy zawsze reagują połowicznie – część mechanizmów naprawiają, ale doprowadzają do popsucia się kolejnych kół zębatych. A więc tak, EA, znowu to zrobiliście. Kolejna FIFA Wam się udała i nie udała zarazem.
Utylizacja i recykling
- to nadal godny reprezentant gatunku;
- umożliwienie kontroli nad zawodnikami bez piłki – więcej opcji rozgrywania akcji;
- parę zmian jeszcze bardziej rozwijających tryb menedżerski;
- pełne wsparcie dla gry ze znajomymi;
- likwidacja pewnych irytujących zdarzeń losowych na boisku – w tym naprawa systemu fizycznych starć zawodników;
- satysfakcjonujący tryb manualnego uderzania piłki głową.
- zabawa ze sztuczną inteligencją to wciąż koszmarna nuda;
- nowy rodzaj dryblingu to kolejny krok w stronę odrealnienia FIF-y;
- w tej kwestii nic się zmieniło – gra nadal bardziej przypomina tenis stołowy niż futbol;
- posucha w trybie Volta;
- masa zbędnych elementów kosmetycznych w module FIFA Ultimate Team.
Należy powiedzieć sobie jedną rzecz. Rozgrywka w FIF-ie nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu i deweloperzy z Electronic Arts niemal co roku potrafią dostarczyć grę, przy której można bawić się setki, a czasem i tysiące godzin. „Dwudziestka” nie zajęła jednak zaszczytnego miejsca w sercach miłośników serii – narzekano na naprawdę wiele gameplayowych aspektów. A to na popsuty system zderzeń zawodników oraz szereg losowych błędów przez nich popełnianych, a to na całkowite zdeprecjonowanie roli strzałów z dystansu, a co za tym idzie – wymuszanie na graczach wchodzenia z piłką do bramki, a przynajmniej w obręb szesnastki.
„Elektronicy” nie zdobyli się na zaprojektowanie systemu rozgrywki od nowa, bo jeżeli się tak nad tym zastanowić, nie było to w zasadzie konieczne (choć na pewno mile widziane). Podjęli oni stosunkowo racjonalną decyzję, aby wyeliminować najbardziej dokuczliwe błędy i dorzucić gratis parę rzeczy. Dzięki temu piłkarze nie wywracają się i nie wyginają na wszystkie strony niczym koza z Goat Simulatora, tylko potrafią wejść w fizyczne starcie z odpowiednim wyczuciem, wyraźnie czując grunt pod nogami. Choć nie martwcie się, dobrze znane „wylewy” nagle nie wyparowały, o czym przekonałem się na własnej skórze, gdy jeden z rosłych środkowych obrońców wbił się z impetem nosorożca w mojego bramkarza. Ten wpadł z piłką do bramki, przez co straciłem tak bardzo upragnione trzy punkty.
Ponadto raz na jakiś czas można sobie kopnąć z trzydziestu metrów z nadzieją na spektakularną bramkę, a i uderzenia z główki znowu nabrały sensu. To zasługa tego, że są one w pełni manualne, więc nawet tycie wychylenie gałki analogowej ma wpływ na kierunek lotu futbolówki.
ZNÓW BRAKUJE TWARZY
Przyzwyczaiłem się do tego, że EA potrafi bardzo dokładnie odwzorować twarze największych piłkarskich gwiazd, ale zawsze znajdzie się paru nieszczęśliwców, którzy będą mieć problem z rozpoznaniem własnych fizjonomii. Tym razem duży zawód spotkał mnie, jako fana klubu Chelsea FC, bowiem co najmniej dwójka bardzo ważnych zawodników The Blues, Fikayo Tomori oraz Reece James, wygląda pokracznie – tak jakby ośmiolatek wziął się za edycję postaci w Simsach. Trochę to niepoważne, trochę to śmieszne, ale czy jestem tym zaskoczony? Jasne, że nie.
Szybko i wściekle
Zmianom uległ także system dryblingu, ale w tym przypadku muszę postawić mały minusik. Jestem bowiem z tego obozu, który nie do końca docenia fakt, że FIFA z roku na rok staje się coraz szybsza i prędkością akcji przypomina czasem koszykówkę, a w skrajnych sytuacjach nawet ping-ponga. I choć, jak to ładnie EA nazwało, „Agile Dribbling” daje parę nowych możliwości w budowaniu przewagi w pojedynkach sam na sam, to wydaje się on kolejnym krokiem serii w stronę dynamicznej zręcznościówki.
Odpowiecie zapewne, że nie ma to być przecież symulator. W takim razie dlaczego EA zawsze twierdzi, jakoby wprowadzane zmiany miały przybliżyć graczom boiskowe doświadczenia? Dochodzi tu do pewnej sprzeczności. Poza tym muszę dodać, że ten system kontroli piłki prezentuje się przezabawnie, szczególnie w przypadku najbardziej utalentowanych technicznie zawodników – przekładają oni piłkę z nogi na nogę z prędkością światła. Defensorom współczuję potencjalnych oczopląsów.
Istnieje jeszcze jedna nowa funkcja (a w zasadzie więcej niż jedna, ale każda z nich o tym samym charakterze), która w moim odczuciu prezentuje się najciekawiej ze wszystkich świeżych rzeczy przygotowanych przez amerykańskich deweloperów. Od tego roku możemy bowiem budować ataki pozycyjne w tak nieprzewidywalny sposób jak nigdy dotąd. A to dlatego, że dzięki paru skomplikowanym konfiguracjom klawiszowym da się sterować zawodnikami bez piłki.
Może mieć to szczególny wpływ na grę online, choć ja, stosując podobne zagrania, bardziej kompromitowałem się przed przeciwnikami, a poważne zagrożenie stwarzałem jedynie własnej formacji defensywnej. Ale ja to ja. O przydatności tych opcji dowiemy się w najbliższej przyszłości, kiedy to na YouTubie będą już dostępne filmiki z najbardziej efektywnymi schematami konstruowania akcji. Podobnych „innowacji” znajdziecie jeszcze trochę na oficjalnej stronie EA – ja postanowiłem dać Wam znać tylko o tych, które rzeczywiście są zauważalne. Daleko im do rewolucji, choć na pewno stanowią małą ewolucję.
Na szczęście drobne usprawnienia nie zniknęły wraz z oficjalną premierą gry. A umówmy się, że w przypadku tej serii nie jest to normą. Piłkę nadal kopie się tak samo, a wypracowane przeze mnie automatyzmy, polegające chociażby na szybkiej wymianie futbolówki w środku pola, nie przeterminowały się w ciągu jednego tygodnia. Chociaż nigdy nie wiadomo, czy feeling rozgrywki nie zmieni się wraz z losowym patchem za dwa czy trzy miesiące – bywało i tak.
Po nieco dłuższej przygodzie z FIF-ą 21 można jednak wyciągnąć parę innych wniosków, które wcale nie były takie oczywiste po intensywnych, acz stosunkowo krótkich wieczornych sesjach. Przede wszystkim na samym początku myślałem, że tracę mnóstwo bramek z powodu moich żałosnych umiejętności i braku cierpliwości przy kontroli formacji defensywnej. Co wydaje się dość naturalne, z godziny na godzinę coraz łatwiej odbierało mi się piłkę oponentom, a także lepiej ustawiałem swoich zawodników w obrębie pola karnego i poza nim. I choć czułem wyraźny postęp w mojej grze, licznik straconych goli mówił sam za siebie. Wyniki po 5:5, 6:3, a nawet mój ulubiony, czyli 7:5 (spotkanie przeze mnie wygrane, choć w pierwszej połowie bramki nie zdobył nikt), są tu na porządku dziennym, co przypomina bardziej futsal niż normalną piłkę nożną. Co prawda da się przyzwyczaić do tak szalonego przebiegu spotkań, ale mały zgrzyt związany ze zderzeniem FIF-y 21 z rzeczywistością nadal pozostaje.
Zbudujemy razem stadion
Skoro już wszyscy wiemy, jak się kopie, pora przyjrzeć się trybom gry, w których możemy sprawdzić swoje umiejętności. Niemal w każdym z nich panuje względna cisza, szczególnie w Volcie (czyli dodanym w FIF-ie 20 odpowiedniku FIF-y Street) oraz w legendarnym już FIFA Ultimate Team, czyli prawdziwej żyle złota, na której siedzą „Elektronicy”. Co prawda cieszę się niezmiernie, że w obydwu przypadkach umożliwiono nieco bardziej rozwiniętą (a do tego nagradzaną cyfrowymi błyskotkami wszelkiej maści) grę ze znajomymi. Bo choć nie miałem jak na razie przyjemności rywalizowania z przyjaciółmi o punkty rankingowe, a także wspólnego zakładania siatek na ulicznych boiskach Rio de Janeiro, to każdy przejaw wsparcia dla kumpelskiej gry wieloosobowej przyjmuję z uśmiechem na ustach.
Szkoda jednak komentować resztę poczynań twórców w kontekście tych dwóch trybów, choć zrobię to z czystej konsumenckiej powinności. Bo troszkę smuci fakt, że jeszcze kilka lat temu cieszyliśmy się dość rozbudowaną historią z Alexem Hunterem w roli głównej, zaś w tym roku jedyny wątek fabularny znalazł się w Volcie, a ukończyć się go da w niecałe… dwie godziny. Na pocieszenie powiem, że można w nim zbić pionę z Thierrym Henrym czy Ricardo Kaką, czyli żyjącymi legendami piłki nożnej. Oczywiście nadal możemy radować się dynamiczną rozgrywką z botami czy innymi graczami, odblokowując przy tym markowe dresy w wersji cyfrowej, ale co dalej? EA odpuściło sobie rozwijanie Volty w tym roku i to jego grzech ciężki, bo kolejny raz popadnie ona w zapomnienie.
A co do wyżej wspomnianego FUT-a, to w zasadzie nie oczekiwałem jakichś większych zmian, bo i tak jest on bogaty w treść. Wyzwania budowania składów, mnóstwo różnych zadań, Squad Battles, Division Rivals czy mecze towarzyskie online – trochę tego jest. Electronic Arts postanowiło jednak pójść o krok dalej i wprowadziło szereg kosmetycznych, za przeproszeniem, pierdółek do wylosowania z paczek czy zdobycia w formie nagrody. Wszystkie one mają związek z personalizacją naszego klubu i stadionu.
Arcyważna kwestia – po tylu latach usunięto karty kondycji, dzięki czemu możemy grać mecze bez strachu o zmęczenie naszych zawodników. Skromny ruch twórców, a jak wiele znaczy.
I początkowo nawet podobał mi się ten dodatek – tutaj jakaś flaga na trybunach, gdzie indziej herb, no i mogę przecież odpalić wybrany hymn przez głośniki dostępne na obiekcie. I – co chyba najważniejsze – nie jestem do tego zmuszony, równie dobrze mogę użyć gotowego już stadionu swojego ulubionego klubu, nie przejmując się estetycznymi drobnostkami. No i co? No i fajnie – przynajmniej na papierze.
Moja opinia zmieniła się diametralnie, gdy otworzyłem jedną ze złotych paczek, zdobyciu której poświęciłem trochę czasu i trudu. Zwykle trafiają się w nich rzadcy zawodnicy czy nawet głupie kontrakty, ale tym razem pewne granice zostały przekroczone. Największą atrakcją owego pakietu okazały się bowiem… fajerwerki. Takie, które mogę sobie puścić przed meczem na moim obiekcie. W taki oto sposób szansa na zyskanie wartościowych piłkarzy znowu maleje, bo zamiast nich możemy otrzymać nic nieznaczące atrakcje. Po prostu rewelacja.
Zastanawiam się też, po co silić się na tak efekciarskie i na dłuższą metę mało istotne zmiany, skoro w tym samym czasie można było dopieścić grę od strony czysto technicznej. Na początku myślałem, że to wszystko wina wersji przedpremierowej, ale tytuł już oficjalnie wyszedł, a menu główne nadal działa z opóźnieniem (mikrosekundowym, niemniej odczuwalnym), nie wspominając o błędach pokroju chwilowej niemożności odszukania przeciwnika (bo raczej nie uwierzę w to, że serwery są puste) czy losowych ścinek ekranu zmuszających do zrestartowania konsoli. Naprawdę wystarczy mi moja frustracja związana z dostawaniem sromotnego łomotu na murawie. Dlaczego, drodzy deweloperzy, doprowadzacie mnie do rozpaczy także poza boiskiem?
A JAK RADZI SOBIE NOWY PES?
Nowy Pro Evolution Soccer postawił na uczciwość względem konsumenta. Konami zakomunikowało, że aktualnie intensywnie pracuje nad przyszłoroczną częścią gry, która ma powstać na silniku graficznym Unreal Engine. Stąd też niedawno wydana edycja, eFootball PES 2021 Season Update, funkcjonuje w formie płatnej aktualizacji składów. Plusem jest jednak to, że za tytuł ten zapłacimy o wiele mniej niż zwykle i otrzymamy przy tym masę upominków w postaci zawodników uzupełniających nasz skład w trybie myClub.
Trening czyni mistrza
Od zawsze uwielbiałem bawić się w FIF-ie nie tylko na cyfrowym boisku, ale i w zarządzanie drużyną, przeszukiwanie rynku transferowego czy wyławianie talentów ze szkółki juniorskiej – tryb menedżerski po prostu to umożliwia. W tym roku został on zaopatrzony w parę świeżutkich funkcji, które mocno przypadły mi do gustu. Jedna z nich to panel symulacji meczu, dzięki któremu mamy okazję poczuć się, jakbyśmy grali w Football Managera. Sztuczna inteligencja rozgrywa za nas spotkanie, a my możemy dokonywać zmian taktycznych i w dowolnej minucie przejąć sterowanie zespołem. Potrafi to oszczędzić trochę czasu, ale i sporo nerwów.
Małą wisienką (czy też truskawką – według pewnego eksperta sportowego) na torcie jest oddanie graczom całkowitej kontroli nad kalendarzem sezonowym. Możemy wybierać sobie dni, w których przeprowadzamy profilowane treningi, a także znaleźć miejsce na nieco regeneracji. Ponadto każdego zawodnika da się od tej części rozwijać w wybranym przez nas kierunku. Szybcy napastnicy mogą przykładowo stać się dyrygentami środka pola – wszystko zależy od naszego kaprysu.
Trudno się jednak zmusić do gry jednoosobowej, bo ta bywa katorgą. A winne są temu przeklęte boty. Albo poziomy trudności okazują się zbyt banalne i mało godnego oponenta rozgramiamy z kilkubramkową przewagą, albo wyzwanie jest nie tyle zbyt duże, co po prostu nużące. Odebranie piłki tym pasywnym nudziarzom często graniczy z cudem. Jakąś próbą odejścia od standardowego modelu pojedynków ze sztuczną inteligencją jest tak zwany tryb rywalizacji. Po jego włączeniu komputer stara się naśladować zachowanie profesjonalnych e-sportowców i rzeczywiście wykonuje wtedy takie ruchy, jakie nawet cyrkowcom się nie śniły. Gra się wówczas przyjemniej, ale zdecydowanie trudniej. No cóż, każdemu nie dogodzisz.
Aktualizacja 21.0
No i wypada sobie odpowiedzieć na bardzo ważne pytanie. Czy wszystkie powyższe elementy zebrane do kupy nie spisałyby się idealnie w formie sporego patcha poprawkowego, który przy okazji dodałby parę uatrakcyjniających rozgrywkę zmian? Bo z jednej strony w pełni rozumiem politykę EA, ale z drugiej mam dziwne wrażenie, że FIFA 21 to produkt tworzony na pół gwizdka – co prawda oferujący parę ciekawych nowości, ale nie takich, których implementacja wymagałaby całego roku ciężkiej pracy.
I być może ma to związek z przygotowywaniem next-genowej wersji gry, a może po prostu deweloperzy poszli na łatwiznę. Żadna z tych opcji nie neguje jednak faktu, że nowa FIFA to i tak dobra, satysfakcjonująca gra, która potrafi uświetnić niejedną imprezę, a nieco bardziej oddanych fanów wprowadzić w gamingowy trans. Wystarczy więc zabawy na następne kilkanaście miesięcy, ale potem wypadałoby wreszcie wspomniany cykl życia trochę przełamać. Aby w końcu pokładane w tej serii nadzieje spotkały się z prawdziwym potencjałem tego specyficznego podgatunku gier wideo.
O AUTORZE
Wszystko zaczęło się od rodzinnych turniejów w FIF-ę rozgrywanych wraz z kuzynami. To były jeszcze czasy mojej podstawówki. Potem pamiętam, że wystarczyły mi ubogie edycje „trzynastki”, „czternastki” i „piętnastki” na PlayStation 2. Od „siedemnastki” zaś zacząłem swoją pecetową przygodę z trybem FIFA Ultimate Team, który pochłonął mnie bez reszty, czego trochę żałuję. W tym roku wybrałem PES-a, aby chwilę odsapnąć i sprawdzić, czy mnie do siebie przekona. Na razie robi to lepiej od FIF-y 21.
Z grą spędziłem około 30 godzin, z czego połowę w wersji gry sprzed patcha premierowego.
ZASTRZEŻENIE
Kopię gry do recenzji otrzymaliśmy bezpośrednio od firmy Monday PR.