Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Dreamfall Chapters Recenzja gry

Recenzja gry 22 czerwca 2016, 15:20

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Dreamfall Chapters – koniec wyboistej podróży

Najdłuższa podróż dobiegła końca. W niezłym, choć bardzo nierównym stylu. To skierowane przede wszystkim do fanów magnum opus Ragnara Tørnquista, człowieka, który nie chciał się poddać.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  1. świetna historia, która nareszcie doczekała się zakończenia;
  2. nieźle napisane dialogi;
  3. rezygnacja z elementów zręcznościowych.
MINUSY:
  1. gra technologicznie zatrzymała się niemalże na poziomie z 2006 roku;
  2. szczątkowy i wymagający mnóstwa biegania z miejsca na miejsce gameplay;
  3. w większości iluzoryczne wybory;
  4. optymalizacja leży i kwiczy.

Blisko szesnaście lat temu gatunek przygodówek wzbogacił się o jednego z najwybitniejszych przedstawicieli. Gra Najdłuższa podróż autorstwa norweskiego studia FunCom dosłownie wbijała w fotel rozmachem, pomysłem, a nade wszystko znakomitą fabułą przedstawiającą przygody charyzmatycznej April Ryan w dwóch równoległych światach: industrialnym Stark i magicznej Arkadii. Pamiętam fascynację tym tytułem, kolejne godziny spędzane nad zagadkami i kołaczącą się myśl, aby tylko nie ulec pokusie zerknięcia do jakiejś solucji. To była moja przygoda. Bardzo osobista przygoda. Pamiętam świetny polski dubbing ze znakomitą Edytą Olszówką w roli April i Jarosławem Boberkiem użyczającym głosu Krukowi. Pamiętam też zakończenie, które pozostawiało ogromny niedosyt, nieoczekiwanie ucinając całą historię. I pamiętam lata oczekiwania na kontynuację. Zupełnie inną, porzucającą przygodówkowy schemat dwuwymiarowego „wskaż i kliknij” na rzecz trójwymiarowego środowiska i rozgrywki zwróconej w kierunku prostszych rozwiązań, ale za to mocno skupiającej się na filmowości. Sterowanie, uproszczenie interakcji ze światem – zmiany te idealnie wpisywały się w konsolową obyczajowość. Sam zresztą przechodziłem grę Dreamfall: The Longest Journey na pierwszym, klasycznym Xboksie i pomimo tych modyfikacji, z początku wydających się zbyt kontrowersyjnymi, ostatecznie uległem urokowi zarówno fabuły, jak i nowej głównej bohaterki, czyli Zoë Castillo. Kiedy więc po wielu kolejnych latach okazało się, że dzięki wsparciu kickstarterowej społeczności Ragnar Tornquist będzie mógł ukończyć dzieło swego życia, byłem wręcz wniebowzięty. Mój stan nie zmienił się także po premierze pierwszego epizodu Dreamfall Chapters choć niestety wraz z debiutem kolejnych części emocje zaczęły opadać, miejscami wręcz ustępując nudzie i zobojętnieniu.

Śnić czy nie śnić? Oto jest pytanie.

Dreamfall Chapters zgodnie z obecnie panującymi trendami zostało podzielone na pięć odcinków ukazujących się w pewnych odstępach czasowych. Dzięki takiej decyzji studio było odciążone i mogło sobie pozwolić na dopieszczenie kolejnych części, a wyposzczeni gracze mieli szansę wcześniej zagłębić się w ulubiony świat. Jednocześnie zbliżało to dzieło Norwegów do popularnych przygodówek Telltale Games, ponieważ do gry wprowadzono system wyborów moralnych. Co jakiś czas w trakcie dialogów można wybrać jedną z dwóch propozycji zmieniających równowagę w świecie i zazwyczaj w następnym odcinku poczuć wpływ naszej decyzji na opowiadaną historię. Nie będzie więc dla Was niczym zaskakującym, gdy powiem, że system ten, owszem, jakoś działa, ale w większości dotyczy spraw zupełnie pobocznych, zmiany jakiegoś fragmentu dialogu i tym podobnych drobiazgów. Nie wpływa to w żaden sposób na rdzeń samej opowieści, która konsekwentnie od początku do końca okazuje się całkowicie liniowa.

Oberża The Rooster and Kitten to główne miejsce spotkań spiskowców.

To nie jest to, o czym pomyśleliście, kiedy spojrzeliście na ten obrazek.

Liniowa narracja jest bowiem niezbędna, by utrzymać w ryzach fabułę – najważniejszy element składowy gry. To ona stanowi o atrakcyjności Dreamfall Chapters, czyniąc zeń wręcz interaktywny film ze szczątkowymi elementami gameplayu. Wzorem poprzedniczki nowa odsłona nie proponuje skomplikowanych zagadek. Jest raczej podporządkowana ciągłości narracji, ale niestety robi to w sposób nie do końca umiejętny. Gra w wielu miejscach traci tempo. Szczególnie jest to widoczne w epizodach drugim i trzecim, kiedy źle przemyślane questy wymuszają bieganie w kółko po dość rozległych lokacjach. Poznawanie futurystycznego miasta zlokalizowanego we Wschodniej Europie było interesujące w pierwszym epizodzie. Wszechobecne patrole uzbrojonych sił Eye, latające boty, chińska przystań i targ wydawały się ciekawe, ale do czasu – kiedy trzeba było przez te wszystkie lokacje przebiec trzy czy pięć razy. Kiedy gonimy tam po raz pięćdziesiąty piąty może odechcieć się wszystkiego. To jednak jeszcze nic w porównaniu z Markurią. Fantastyczne miasto w magicznej krainie jest nie tylko zupełnie zwyczajne. Jest po prostu brzydkie, nijakie, pozbawione tożsamości. Ciekawiej prezentowały się jego fragmenty w Dreamfallu: Najdłuższej podróży, kiedy oszczędzono nam oglądania go w całości. Norwedzy byli chyba tego świadomi, bowiem niemal przez cały czas akcja dzieje się w nocy i jedynie przez bardzo krótki moment możemy oglądać Markurię w pełnym świetle. Dla twórców Chapters technologia zatrzymała się na poziomie tej sprzed dziesięciu lat. Niezbyt ładne i puste lokacje ratują trochę efekty postprocesowe. Animacja postaci nie zmieniła się ani na jotę od czasu wydania poprzedniego Dreamfalla. Biegamy drewniakami i wszędzie wokół obserwujemy samych drewniaków. Doskonale rozumiem, że mamy do czynienia z dziełem niewielkiego studia, na dodatek takim, które bez pomocy fanów nigdy by nie powstało, ale minęło dziesięć lat, a zwieńczenie trylogii używa tych samych, spatynowanych animacji. Mogę z całym przekonaniem napisać, że nie dodano kompletnie, ale to kompletnie nic nowego w tej kwestii.

Oto banda trojga – stosunki panujące pomiędzy rebeliantami zależą od wyborów moralnych Kiana Alvane.

Na szczęście pozbyto się elementów zręcznościowych, w których tak samo drewniane postacie okładały się po głowach kijami czy co tam było pod ręką. Tyle że dekadę temu wszystko to aż tak bardzo nie raziło. Mocap nie był normą. Był dobrem ekskluzywnym dla najlepszych, tych o najbardziej zasobnych portfelach. Dzisiaj, no cóż… pod względem zastosowanej technologii produkcja nie ma się właściwie czym pochwalić. Co gorsza, gra jest bardzo słabo zoptymalizowana i nawet na bardzo wydajnym sprzęcie nie jest w stanie utrzymać idealnej płynności. W tej samej lokacji w jednej chwili może być sześćdziesiąt klatek na sekundę, by już za moment framerate zaczynał szaleć i spadał do trzydziestu klatek. Tego, jak bardzo takie wahania przeszkadzają w zabawie, nie muszę chyba podkreślać.

Każde pytanie poprzedza potok myśli głównego bohatera. Realizacja na piątkę z plusem.

Z premedytacją najpierw wylałem wszystkie swoje żale dotyczące nowego dzieła Tornquista. Zrobiłem to po to, by nie zostawiać czytelnika z wrażeniem, że oto na horyzoncie pojawiła się jeszcze jedna nic nie warta kaszanka. Na szczęście tak nie jest. Gdyby z Dreamfall Chapters wyrzucić drugi oraz trzeci epizod i jakoś zgrabnie połączyć ze sobą pierwszy z czwartym i piątym, mielibyśmy do czynienia z dziełem fascynującym, pozbawionym najnudniejszych elementów bezsensownego biegania po lokacjach, które u mnie wywoływały wręcz senność. Znakomitym filmem interaktywnym, w którym poznajemy losy grupki rebeliantów sprzeciwiających się panującemu w dwóch światach porządkowi. Zarówno bowiem postacie (nie wszystkie), jak i dialogi zostały wymyślone i napisane w sposób wyśmienity. Fabuła okazuje się intrygująca i trzyma w napięciu do samego finału. Pod warunkiem jednak, że zna się poprzednie dwie części, do których Chapters nawiązuje często i chętnie. Sam przed ukończeniem wszystkich epizodów przypomniałem sobie dogłębnie poprzednią odsłonę cyklu, dzięki czemu mogłem zrozumieć wszelkie niuanse fabularne. Szczególnie te z piątego rozdziału, kiedy w finale gracz w końcu odkrywa niemalże wszystkie tajemnice. Niemalże, ponieważ nowy Dreamfall pozostawia otwartą furtkę dla ewentualnej kontynuacji.

Wydaje mi się, że aby docenić Dreamfall Chapters, pomimo wspomnianych potknięć, trzeba śledzić losy April Ryan, a później Zoë Castillo i Kiana Alvane od samego początku. Trzeba zżyć się emocjonalnie z bohaterami tej przepięknej epopei, polubić ich i otaczające ich światy. Bez takiego podejścia nie pozostaje bowiem nic innego, jak tylko gra pełna archaicznych rozwiązań rodem z innej epoki, dość słabo zrealizowana pod względem technicznym, na dodatek miejscami nudna jak flaki z olejem. Osobom niezakochanym w Najdłuższej podróży polecam zwrócić uwagę na Life is Strange lub niemal dowolną propozycję Telltale Games, a zaręczam, że wydadzą się im one zdecydowanie ciekawsze.

Każda opowieść ma swoich "bad guys". Vamona i Sahyę cechują wyjątkowo paskudne charaktery.

Dla fanów, w tym dla mnie, najdłuższa podróż dobiegła właśnie końca. Równowaga została przywrócona, yin i yang splotły się ze sobą w nierozerwalnym uścisku. Opowieść przetrwała szesnaście lat – kilka epok w branży elektronicznej rozrywki. To naprawdę musiało być coś wyjątkowego.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja gry Dreamfall: Chapters - najdłuższa podróż trwa!
Recenzja gry Dreamfall: Chapters - najdłuższa podróż trwa!

Recenzja gry

Po ośmiu latach oczekiwania wreszcie jest! Kontynuacja jednej z najlepiej opowiedzianych historii w branży gier komputerowych, opowieść o równoległych światach, trafia na ekrany naszych monitorów w formie epizodycznej. Oto pierwszy odcinek...

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.