Dreamfall Chapters Recenzja gry
autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Dreamfall: Chapters - najdłuższa podróż trwa!
Po ośmiu latach oczekiwania wreszcie jest! Kontynuacja jednej z najlepiej opowiedzianych historii w branży gier komputerowych, opowieść o równoległych światach, trafia na ekrany naszych monitorów w formie epizodycznej. Oto pierwszy odcinek...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Jak zwykle w przypadku gier podzielonych na mniejsze epizody, wstrzymujemy się od wystawienia końcowej oceny. Notę przyznamy dopiero po zakończeniu publikowania kolejnych odcinków.
- powrót niesamowitej historii i świetnych postaci na nasze ekrany;
- klimat, dialogi, muzyka.
- wysoki próg wejścia;
- brak przełomowych wydarzeń;
- optymalizacja.
Długo kazali nam Norwedzy z Ragnarem Tornquistem na czele czekać na dalszy ciąg sagi o równoległych światach Stark i Arcadii. Po jednej z najważniejszych przygodówek drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku (która na naszym rynku ukazała się niemalże na przełomie tysiącleci) i interesującej hybrydzie z 2006 roku fani serii, w tym i ja, zostali pozostawieni sami sobie, z mnóstwem pytań i domysłów co będzie dalej.
Norweskie studio przygotowało tak naprawdę coś więcej, niż tylko proste gry przygodowe polegające na rozmowach i używaniu przedmiotów, co bardzo rzadko udaje się na taką skalę: pełne zazębiających się intryg uniwersum, wypełnione niezmiernie interesującymi postaciami. W The Longest Journey i Dreamfall: The Longest Journey nie tyle się grało, co przeżywało historię, traktowało się te tytuły jak dobre książki i nawet jeżeli w drugiej z gier pojawiło się kilka nietrafionych pomysłów w postaci uproszczonej walki czy zagadek, nie miało to większego znaczenia. Zabawa pochłaniała mnie całkowicie i te osiem lat wyczekiwania na kontynuację było prawdziwą torturą.
Dreamfall: Chapters nie miałoby szans powstać, gdyby nie ofiarność właśnie takich osób jak ja, po uszy zakochanych w opowiadanej przez Norwegów historii o Równowadze. Dzięki ponad dwudziestu tysiącom darczyńców i wsparciu Norweskiego Instytutu Filmowego, Ragnar Tornquist i jego ekipa z Red Thread Games raz jeszcze zabierają nas do fantastycznego świata 2220 roku. Można się spierać, czy podzielenie gry na pięć epizodów było dobrym pomysłem, ale na ten temat chyba lepiej będzie porozmawiać dopiero po ukazaniu się piątego odcinka.
Pierwszy epizod Dreamfall: Chapters, zatytułowany dosyć obrazowo Reborn, rozpoczyna się rok po wydarzeniach z poprzedniej części, w której główna bohaterka zapadła w śpiączkę skutkiem podłączenia do Konsoli. Podczas gdy ciało Zoe śni w szpitalu, tak naprawdę przebywa ona w wymiarze Storytime, w którym zaczynają się i kończą wszystkie opowieści. Podzielona na trzy rozdziały i wieńczące pierwszy epizod interludium fabuła dosyć szybko przenosi się w inne miejsce, gdzie wcielamy się w skazanego na śmierć za zdradę Kiana Alvane, którego pamiętamy jako jednego z trójki głównych bohaterów Dreamfall: The Longest Journey.
Jeżeli przeczytaliście powyższe akapity i nie bardzo macie pojęcie, o co w Dreamfall: Chapters chodzi, to czujcie się całkowicie rozgrzeszeni. Ze względu na zawiłą historię i brak w samej grze łopatologicznego tłumaczenia wcześniejszych wydarzeń, trzecia część ma bardzo wysoki próg wejścia. Więc albo godzicie się na to, że przez dłuższy czas będziecie błądzić jak dzieci we mgle z trudem kojarząc fakty, miejsca i postacie, albo odrobicie pracę domową i zaczniecie zabawę od ukończenia poprzedniczek, do czego gorąco zachęcam. Co więcej, dwie pierwsze części powinny odświeżyć sobie także osoby, które przed laty już je ukończyły, bo pamięć jest przecież dosyć ulotna.
Reborn w dużej mierze przypomina „dwójkę”. Akcję obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby, niczym w jakiejś grze akcji, ale na razie, twórcy nie zaserwowali jeszcze żadnych potyczek. Niewykluczone, że w przyszłości coś takiego się pojawi. Interesujące wydarzenia opisywane są w podręcznym dzienniku. W każdej chwili możemy podejrzeć wytyczne dotyczące tego, co powinniśmy zrobić; zagadki są niezbyt skomplikowane i, może poza jedną, przechodzi się je właściwie z marszu, bez zastanowienia. Nie w tym leży jednak siła serii.
Najmocniejszą stroną poprzedniczek była fabuła, długie i interesujące dialogi oraz charyzmatyczne postacie, z którymi bez trudu można się utożsamić. Po pięciu godzinach spędzonych z Chapters trudno jeszcze ocenić całość. W Reborn twórcy dopiero rozkładają planszę, na którą z mozołem stawiają pierwsze figury. Gracz jest świadomy intrygi, sterowana postać już niekoniecznie. Dopiero w kolejnych epizodach figury zaczną się przesuwać i niewykluczone, że wątek fabularny stanie się bardziej przystępny dla osób dopiero zaczynających swoją przygodę z sagą.
Red Threat uległo nowej modzie i podobnie jak Telltale Games postanowiło przygotować grę, w której wybory moralne wpływają na rozwój fabuły. Trudno na razie określić, jak mocno będą one rzutowały na późniejsze wydarzenia, ale już w samym Reborn, w zależności od pierwszego tego typu wyboru, zobaczymy dwa różne modele Zoe. Co więcej, jeszcze przed kliknięciem na jedną z dwóch możliwości możemy podejrzeć procentowy udział w wyborze odpowiedzi innych graczy. Także w trakcie rozmów z postaciami niezależnymi i podczas wybierania jednej z kilku możliwych opcji otrzymujemy na ekranie informację, że została ona zapamiętana przez postać NPC.
W utrzymanym w kamienicznych klimatach mieście szarość budynków kontrastuje z krzykliwymi reklamami.
Większość wydarzeń w grze ma miejsce w środkowej Europie, w jednym z miast należących do potężnego Europolis. Należą do niego m.in. Praga, Berlin i Warszawa. Niezmiernie interesująca z naszego punktu widzenia jest wielość odniesień do Polski i słów, które są wplatane w angielskie zdania tworzące miejski slang. Usłyszymy wypowiadane przez anglojęzycznych aktorów bardziej strawne wulgaryzmy, ale też takie zwroty jak ziomal. Ulubionym daniem będą pierogi, a polska wódka na polskim weselu uderzy do głowy pewnemu dziennikarzowi. Najwyraźniej rzeczywistość 2220 roku pod wieloma względami niewiele będzie się różnić od dzisiejszej. Warto może jeszcze wspomnieć, że jednym z najważniejszych polityków przyszłości w tym rejonie będzie Lea Umińska z partii socjaldemokratycznej, dla której jako wolontariuszka pracuje Zoe.
Dreamfall: Chapters powstaje na silniku Unity. Gra nie posiada oszałamiającej grafiki i jak na dzisiejsze standardy mieści się ona gdzieś na średnim poziomie stanów średnich. Nie da się także pochwalić optymalizacji, która jest po prostu bardzo słaba. Na domowym pececie wyposażonym w kartę GeForce 660Ti Reborn co prawda nie klatkuje, ale sprawia wrażenie dosyć ociężałego. Zakładam jednak, że w przyszłości zarówno ten epizod, jak i następne zostaną poprawione. Opisane powyżej wady są jednak mało lub nic nieznaczące w obliczu faktu, że jako gracz mogę cieszyć się z kontynuacji swojej ulubionej historii spośród tych oferowanych przez branżę gier. Reborn jest zaledwie wstępem do, mam nadzieję, wielowątkowej opowieści, będącej kolejnym rozdziałem epickiej sagi. Z niecierpliwością oczekuję epizodu drugiego.