Blackguards Recenzja gry
autor: Tomasz Chmielik
Recenzja gry Blackguards – turowy RPG w świecie Drakensang
Daedalic Enternainment zafundowało graczom nowy pomysł na uniwersum The Dark Eye. Po dwóch przygodówkach, niemieckie studio stworzyło klasyczną turową grę fabularną. Czy Blackguards mają szansę konkurować chociażby z The Banner Saga?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- interesująca fabuła;
- świetny system rozwoju postaci;
- dobrze przemyślana mechanika walki i interaktywne pola bitew.
- liczne błędy utrudniające wprowadzenie w życie skutecznej taktyki;
- brak możliwości zapisywania stanu gry podczas walk.
The Dark Eye, a dokładniej Das Schwarze Auge, to niemiecka gra fabularna, której pierwsza edycja powstała jeszcze w 1984 roku. Została ona osadzona w realiach fantasy, na fikcyjnym kontynencie Aventuria, którego nazwa została przetłumaczona na początku lat 90. XX wieku na język angielski jako „Arkania”. Sam świat, planeta Ethra, pełen jest nawiązań do prozy Tolkiena i uniwersum Dungeons & Dragons. Zamieszkują go więc ludzie, elfy, krasnoludy, gobliny, orki i trolle, a także kilka innych egzotycznych ras. Konflikty pomiędzy nimi są zaś na tyle częste, by powstało interesujące tło fabularne dla rozgrywanych w Das Swarze Auge sesji.
System ten zdobył w Niemczech ogromną popularność i dokonał rzeczy wręcz niemożliwej – zdetronizował w słupkach sprzedaży Dungeons & Dragons. Nic więc dziwnego, że niemiecki deweloper, Daedalic Entertainment, postanowił po niego sięgnąć i przenieść na ekrany komputerów. Początkowo skupiono się na klasycznych grach przygodowych i w ten sposób powstały The Dark Eye: Chains of Satinav oraz Memoria, obydwie przyjęte dość ciepło przez krytyków i środowisko graczy. Ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia, studio postanowiło stworzyć tytuł o wiele bardziej ambitny, czego efektem jest klasyczna turowa gra fabularna Blackguards. Czy mamy do czynienia z hitem pokroju Final Fantasy Tactics?
Fabuła gry rozpoczyna się jak u Hitchcocka - od wielkiego wybuchu. Prowadzony przez gracza bohater zostaje oskarżony o morderstwo Elanor, przyjaciółki i córki słynnego archeologa, hrabiego Uriasa. Cała sprawa jest dość tajemnicza, ponieważ w jednej chwili walczy on z wilkiem, który rozszarpał księżniczkę, w drugiej jest zaś otoczony przez przerażonych ludzi, którzy widzą, że trzyma w dłoniach zakrwawioną broń. Po wilku oczywiście nie ma żadnego śladu, a bohater trafia do więzienia z wyrokiem śmierci. Wcześniej jednak zostaje poddany torturom, a jego były przyjaciel Lysander, prywatnie kochanek Elanor, stara się wyciągnąć z niego jakieś imię, o którym nasza postać nie ma bladego pojęcia. Do egzekucji oczywiście nie dochodzi, ponieważ nadchodzi pomoc w postaci zwariowanego krasnoluda, wierzącego w spisek uknuty przez smoki, oraz chutliwego maga, któremu nieposkromione żądze przysparzają wielu problemów.
W ten sposób rozpoczyna się długa wędrówka po Aventurii, kończąca się w interesujący sposób. Aby nie psuć wam przyjemności z przechodzenia gry, nadmienię tylko, że jest w niej kilka nieoczekiwanych zwrotów akcji. Z rozdziału na rozdział to, co spotkało Elanor nabiera coraz więcej sensu.
Taktyczne potyczki są najistotniejszą częścią Blackguards. To w zasadzie z nich zbudowana jest cała gra, ponieważ niemalże każde zadanie wymaga zwyciężenia w turowym starciu. Drużyna przemieszcza się po mapie świata z jednego punktu do drugiego, odwiedza miasta i inne lokacje, rozmawia z bohaterami niezależnymi, pozyskuje zadania poboczne, leczy się, odpoczywa i kupuje ekwipunek. Później zaś przenosi się na heksagonalną siatkę, popychając w ten sposób całą fabułę do przodu. Grając w Blackguards, nie uświadczycie rozbudowanych lokacji. Każde miasto i wioska to zaledwie jeden animowany ekran, na którym da się kliknąć kilka elementów. Czasami można też wkroczyć do złożonego z niewielkiej liczby lokacji labiryntu, w którym praktycznie na każdym kroku czeka nas walka. Ów ukłon w stronę klasycznych tytułów sprzed przeszło dwudziestu lat jest bardzo ciekawym pomysłem, a brak rozbudowanej eksploracji nie rzuca się zbytnio w oczy. Twórcy Blackguards świadomie pominęli wszystkie te elementy, które odwracałyby uwagę graczy od prowadzenia kolejnych bitew. Dzięki temu od jednego starcia do drugiego przechodzi się bez przestojów.
Siłą Blackguards jest duża ilość interaktywnych elementów otoczenia.
Same potyczki zostały zrealizowane poprawnie. Ich mechanika jest na tyle skomplikowana, by zapewniać wiele możliwości taktycznych, nie przytłacza jednak dziesiątkami opcji. Bardzo istotna jest inicjatywa i mobilność bohaterów, ponieważ, jeżeli działają pierwsi, są w stanie sprawić, że nadchodząca walka będzie o wiele łatwiejsza, a to za sprawą wielu interaktywnych elementów znajdujących się na polu bitwy. Dla przykładu, można przewrócić skrzynki i w ten sposób zmusić wrogów do ich ominięcia lub zniszczenia, co daje naszej drużynie kilka tur przewagi. Ważne jest również odpowiednie ustawienie bohaterów tak, aby nie dać się otoczyć, ponieważ każdy kolejny atak w danej turze, skierowany przeciwko jednej postaci, ma znacznie większą szansę na trafienie. Atakując, należy zaś odpowiednio łączyć ciosy specjalne i zaklęcia różnych bohaterów, ponieważ ich właściwe wykorzystanie zapewnia na polu bitwy ogromną przewagę.
Tyle teorii, w praktyce bowiem nie zawsze się to sprawdza. Podstawowa reguła Blackguards brzmi: „nie daj się otoczyć”. Jeżeli bohatera dopadnie trzech przeciwników, istnieje duża szansa, że w przeciągu dwóch tur będzie trupem. Niestety w większości przypadków przewaga wrogów wynosi dwa lub trzy do jednego, trudno więc liczyć na coś więcej niż łut szczęścia. Nieważne jak dobrze zaplanowane są kolejne posunięcia – bez szybkiej eliminacji wrogów, walka szybko zamienia się w rzeź. I tutaj ujawnia się wiele drobnych wad, które skumulowane potrafią poważnie utrudnić zabawę. Pierwsza z nich dotyczy dziwnie działających procentowych szans na trafienie. W jednej walce prowadzony przeze mnie bohater nie trafił sześć razy z rzędu, mając rzekomo 80% szans na trafienie. Czasami trafiałem zaś trzy ciosy przy marnych 30%. Totalny obłęd. Drugi problem, który potrafi poważnie zdenerwować, to błędy w działaniu czarów. Dla przykładu, zaklęcie, które powinno zadawać obrażenia przez kilka kolejnych tur, praktycznie zawsze kończy się po pierwszej, a leczenie trucizn nie zawsze eliminuje ich negatywne efekty. Jest to zresztą niezwykle frustrujące, ponieważ poczynając od trzeciego rozdziału, trucizny to chleb powszedni.
Najgorsze ze wszystkiego są jednak sekwencje walk, pomiędzy którymi nie można się wyleczyć lub chociażby uzupełnić punktów energii astralnej. Każde kolejne starcie sprawia, że prowadzeni przez gracza bohaterowie są coraz bardziej zmasakrowani i trzeba się naprawdę nieźle nagimnastykować, by przejść dalej. Niestety, często zdarza się, że na końcu takiego morderczego maratonu czeka starcie z bossem. W takim przypadku nawet geniusz taktyczny niewiele może zdziałać, ponieważ kilku ledwo żywych bohaterów musi stawić czoła istocie, która jest w stanie ich pokonać jednym celnym trafieniem. Często towarzyszy jej zresztą zgraja wrogów – oczywiście w proporcjach minimum dwa do jednego. Jakby tego było mało, możliwość zapisania stanu gry w trakcie walki nie istnieje, co zmusza graczy do ciągłego jej powtarzania, aż do odniesienia sukcesu.
Powyższe błędy sprawiają, że w okolicy czwartego rozdziału gra staje się niezwykle frustrująca. Mam nadzieję, że niedługo pojawi się jakaś łatka, która naprawi najpoważniejsze problemy. O tym jak bardzo utrudniają one zabawę, niech świadczy fakt, że z ich powodu czas przejścia gry wydłuża się o kilka ładnych godzin – wypełnionych głównie powtarzaniem walk. Nie oznacza to oczywiście, że Blackguards jest niegrywalny. Starcia są dynamiczne i wypełnione taktycznymi decyzjami, a interesująca fabuła mobilizuje do pokonywania kolejnych przeciwności losu. Czasami jest to jednak droga przez mękę. Drobna rada – postarajcie się jak najszybciej rozwinąć czar leczenia do maksymalnego poziomu. Przekłada się to na nieco mniejszą frustrację w trakcie gry.
Blackguards może pochwalić się bardzo dobrym i rozbudowanym systemem rozwoju postaci. Punkty doświadczenia wydaje się na kolejne rozwinięcia w sposób całkowicie dowolny, a najważniejsze jest pozyskiwanie zdolności specjalnych, które zwiększają wachlarz dostępnych w trakcie walki możliwości. Są to zazwyczaj różnego rodzaju ataki specjalne, jednak znajduje się wśród nich także i kilka umiejętności pasywnych, które po prostu zwiększają potencjał bohatera. Początkowo liczba opcji nieco przeraża, jednak po jakimś czasie stają się one całkowicie intuicyjne. System rozwoju postaci z pewnością przypadnie do gustu fanom klasycznych, „papierowych”, gier fabularnych.
Podsumowując, Blackguards to ciekawa propozycja, która stara się połączyć klasyczne elementy komputerowych gier fabularnych z nowoczesnymi rozwiązaniami. Chwilowo posiada ona jednak zbyt dużo bugów, które poważnie ograniczają jej potencjał i psują zabawę. Ciężko zaplanować kolejne ruchy, kiedy nie możemy polegać na umiejętnościach oraz nie jesteśmy w stanie poprawnie wyliczyć prawdopodobieństwa sukcesu naszych działań. Często zamiast wymagających taktycznych wyzwań otrzymujemy loterię, w której jedynie od łaski losu zależy, czy walka ułoży się po naszej myśli. Na szczęście fabuła Blackguards jest na tyle wciągająca, że warto zagryźć zęby i po prostu grać dalej. Najwierniejsi fani gatunku zakupu nie pożałują, niezdecydowani powinni jednak poczekać na rozwój sytuacji i kolejne łatki od producenta.