Beat Cop Recenzja gry
Recenzja gry Beat Cop – pieskie życie gliniarza
Trochę po cichu i w cieniu wielkich premier nadeszła niezależna gra, o której warto pamiętać. Beat Cop to pod pewnymi względami produkcja podobna do cenionego Papers, Please, ale w tym wypadku wcielamy się w rolę dobrego i złego gliny.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- doskonale podkreślająca chaos lat 80. stylistyka pixel artu;
- odważny, czarny, bezkompromisowy i potwornie świński humor;
- śmieszne, przerysowane postacie oparte na stereotypach;
- angażująca mechanika zarządzania czasem, za sprawą której towarzyszą nam pośpiech i panika;
- możliwość odgrywania dobrego i bardzo, bardzo, bardzo złego gliny;
- świetne pomysły na zadania poboczne, w których najczęściej robimy wszystko oprócz strzeżenia prawa.
- błędy w misjach pobocznych;
- irytująca minigierka z przeszukiwaniem bagażnika;
- dobre pomysły i angażująca mechanika sprawdziłyby się lepiej w odrobinę bardziej zwięzłej formie.
Jeśli marzyłeś, by wcielić się w twardego glinę w czasach, kiedy włoska mafia oprócz dobrego spaghetti serwowała betonowe buciki, a określenie „czarny” było synonimem słowa „kryminalista”, to Beat Cop polskiego studia Pixel Crow doskonale spełni Twoje fantazje. Młody deweloper sięgnął do kultowych obrazów lat 70., 80. i 90., aby z nieco już zapomnianej historii kina wygrzebać takie megahity Polsatu jak Brudny Harry, Columbo czy Policjanci z Miami. Powstała opowieść, która nawiązuje do tych pamiętnych filmów, jednocześnie przemycając potężną dawkę nielegalnego humoru.
Beat Cop jest mocnym debiutem studia z Warszawy i choć Pixel Crow na scenie działa dopiero od 2014 roku, jego założyciele – Maciej Miąsik oraz Adam Kozłowski – mają już w swojej kartotece między innymi kolaborację ze studiami LK Avalon, CD Projekt RED i Vivid Games. Ci debiutanci – wspierani zresztą przez polskiego wydawcę, 11 bit studios – to raczej grube ryby, po których spodziewamy się czegoś ciężkiego kalibru. Powiedzmy więc otwarcie: Beat Cop sprostało oczekiwaniom – to bardzo dobry tytuł, którego nie zepsuły na szczęście sporadyczne usterki techniczne.
Od bohatera do zera
Jack Kelly był niegdyś szanowanym detektywem nowojorskiej policji, ale wszystko, co dobre... skradziono i sprzedano w miejscowym lombardzie. Wrobiony w morderstwo i rabunek diamentów Kelly traci ciepłą posadkę detektywa i zostaje zdegradowany do poziomu zwyczajnego krawężnika. Swoją karierę kończy – a może rozpoczyna? – na zapadłym posterunku policji, gdzie od rana wysłuchuje wrzasków przełożonego i drwin kolegów. Jego nędzną wypłatą interesuje się skarbówka, która regularnie inkasuje kilkaset dolarów na poczet alimentów. Jakby tego było mało, Kelly zostaje dzielnicowym rewiru w Brooklynie, w którym ścierają się wpływy zorganizowanej włoskiej mafii i lokalnych gangów. Innymi słowy – nikt Ci nie wierzy i nikt Cię nie lubi. Wszyscy woleliby, abyś przestał oddychać. Pora zakasać rękawy i wziąć się do pracy.
Zwłaszcza że masz zaledwie dwadzieścia dni, by oczyścić się z zarzutów i odzyskać dobre imię, nim ktoś upomni się o Twoje życie. Zadanie nie jest łatwe, bo codziennie czeka Cię służba i barwny Brooklyn z przekrojem stukniętych mieszkańców. A zegar nieubłaganie tyka.
Wyścig z czasem
Parkowanie na zakazie to prawdziwa zmora brooklyńskich ulic. Od Ciebie zależy, jak bardzo pobłażliwy dla mieszkańców będziesz.
Beat Cop to przygodowa gra indie z pogranicza gatunków point’and’click i time management. Kluczowym mechanizmem, na którym opiera się cała rozgrywka i od którego zależy nie tylko kariera Jacka Kelly’ego, ale i jego życie, jest umiejętność zarządzania czasem. Zabawę podzielono na dziesięciominutowe dni. Każdy to rutynowa praca policjanta – wyrabiamy więc normy mandatowe (trzeba przecież podreperować kieszeń burmistrza), wlepiając kary za złe parkowanie, zbite światła czy kiepski stan opon. Konieczne jest również żmudne patrolowanie dzielnicy i reagowanie na zgłoszenia. Gra stawia przed nami rozmaite zadania: od przeganiania graficiarzy i pościgów za złodziejaszkami, przez wezwania do zakłóceń porządku, na porzuconych w śmierdzących uliczkach trupach kończąc – twórcy postarali się, by nasz etat wypełnić typową policyjną robotą.
Kelly musi więc biegać po dzielnicy, wykonując polecenia przełożonych (lub szemranych zleceniodawców...). Każde zadanie ma limit czasowy – złodziej w końcu ucieknie, a podejrzany samochód odjedzie. Czas jest naszym podstawowym wrogiem i aby przetrwać, musimy podejmować decyzje, które zadania wykonać, a które odpuścić. Interwencje nierzadko odbywają się jednocześnie na dwóch końcach dzielnicy i choć Kelly porusza się dość szybko i sprawnie, długość jego sprintu reguluje pasek wytrzymałości (staminy). Na domiar złego często w trakcie zmierzania na miejsce zaczepia nas pieszy, prosząc o pomoc w innej sprawie. Dopiszcie do tego obowiązek wystawiania określonej liczby mandatów każdego dnia, a zrozumiecie, jak stresujące życie prowadzi Jack Kelly.
Pożar to rzadki fenomen. Na tyle rzadki, że mieszkańcy płonącego budynku w oknach wydają się go nie zauważać.
Większość zadań wykonujemy, rozmawiając i podejmując decyzje, które mają wpływ na opinię o bohaterze, a w niektórych wypadkach nawet na zakończenie gry. W trakcie konwersacji zegar zatrzymuje się, byśmy mogli skupić się na fabule – i jest to jeden z tych nielicznych momentów, w których możemy na chwilę odetchnąć. Jednak czas już nieubłaganie płynie, gdy wypisujemy mandaty, sprawdzamy światła samochodu czy przeszukujemy bagażnik. Każde z tych zadań to specyficzna minigierka. W przypadku mandatu za każdym razem musimy wypełnić stosowny blankiet, podając powód, numer odznaki i nazwisko.
Przeszukanie auta to raczej irytująca zabawa w przesuwanie klocków w stylu łamigłówki sokoban, a strzelanina to próba ogarnięcia niezwykle zaawansowanego parkinsona Kelly’ego i wciśnięcia klawisza myszki akurat w momencie, gdy celownik wyląduje na głowie kryminalisty. Weźcie pod uwagę, że nawet w trakcie sprawdzania podręcznego notatnika z zadaniami czas płynie. Tworzy to atmosferę nieustannej paniki, a kontrola nad ową paniką stanowi klucz do sukcesu. Zwłaszcza że niewykonana robota odbija się nie tylko na wypłacie, ale również na szacunku na dzielni.
Papiery, poproszę
Twórcy nie bez powodu powołują się na inspirację niezależną perełką z 2013 roku. Papers, Please było oryginalną grą, która stawiała nas w niecodziennej roli służby celnej fikcyjnego komunistycznego państwa. Musieliśmy więc sprawdzać dokumenty ludzi przechodzących przez granicę, wykrywać próby oszustwa i umiejętnie zarządzać czasem. Podobnie jak w przypadku recenzowanego tytułu za prostą mechaniką Papers, Please kryła się ciekawa historia z wieloma zakończeniami.
Mokra robota
Każdy poranek to odprawa z przełożonym, który zazwyczaj w niezwykle wulgarny sposób zachęca nas do poprawy naszych wyników.
Beat Cop dobrze sprawdza się jako symulator skorumpowanego, wyszczekanego psa, brudnego, agresywnego gliny, który w oślizgłych łapskach równie często co tłuste pączki ściska mafijną forsę. Kelly patroluje dzielnicę zupełnie sam, obok „na legalu” dilerzy sprzedają dzieciom narkotyki, a włoska mafia w biały dzień dokonuje egzekucji. Szlachetność wyginęła wraz z rycerstwem – zostały brudne chodniki ulic, przy których pogubieni ludzie próbują ułożyć sobie życie. I to właśnie Kelly pilnuje, aby wolność jednych nie rzucała się za bardzo w oczy tym drugim oraz aby ci drudzy nie wyrżnęli w pień tych trzecich. A że trzeba czasem przymknąć oko na drobne podwójne morderstwo? Cóż...
Można zasłużyć na szacunek ulicy albo skupić się na pracy za nędzną pensję państwową. Nasze działania ocenia włoska mafia, gang, policja i zwyczajna ludność. Niejednokrotnie jednak, służąc jednym, szkodzimy drugim. Aby przeżyć, oprócz zarządzania czasem przydaje się umiejętne operowanie opinią. Po prawdzie lokalny ksiądz z przyjemnością (i za niemałą opłatą...) szepnie o nas dobre słówko, ale to tylko kropla w morzu potrzeb, pretensji i oczekiwań wobec Kelly’ego.
Niestety, aby przetrwać w Beat Cop, wypada się rozerwać i być nie tylko podwójnym agentem, ale i potrójnym, a nawet poczwórnym. Cóż, nie próbuję zachęcić Was do korupcji, ale wspomnę tylko, że tak jak w prawdziwym życiu konformizm i oportunizm opłaca się bardziej niż nieugięty idealizm. W przypadkach krytycznych widzimy napis „game over” – Kelly może nie mieć pieniędzy dla skarbówki i stracić pracę lub zginąć od kuli bandyty. Ciekawie również rozwiązano kary za niski stopień szacunku danej frakcji – nielubiąca nas grupa przestaje nam pomagać w odkrywaniu głównego wątku fabularnego i może się okazać, że finał gry przywita nas gorzkim komunikatem o złym zakończeniu.
Mafia i gangi próbują ingerować w nasze obowiązki, zlecają również wiele zadań nieszczególnie legalnych, jednak jeśli potrzebujemy gotówki, to właśnie one stanowią najlepsze źródło utrzymania. Należy jednak pamiętać, że na ręce patrzy nam nie tylko rywalizująca frakcja, ale również wymiar sprawiedliwości.
Pixel art
Stylistyka pixel artu rozkwitła w ostatnich latach, głównie za sprawą silnie rozwijających się gier niezależnych. Celowe tworzenie „starych gier” ma nawiązywać do sentymentu starszych graczy, a przy tym kojarzyć się z czystą rozrywką i wysokim poziomem trudności. Gry wykorzystujące tę stylistykę odniosły sukces nie tylko w swojej niszy, ale nierzadko zwróciły na siebie uwagę mainstreamu. Przykłady takich tytułów jak FEZ, Hotline Miami, Kingdom, Papers, Please czy Shovel Knight pokazują, że dobry pomysł i odpowiednie wykonanie to już połowa sukcesu.
Sex and przemoc
Jack Kelly jest trochę Jimmym McNultym z The Wire, trochę Franzem Maurerem z Psów, choć trudno odmówić mu humoru właściwego dla komediowych kryminałów. Beat Cop nie próbuje bowiem zachować powagi. Owszem, tematyka jest niby zupełnie serio: Brooklyn w roku 1986 to zróżnicowany kulturowy konglomerat, w którym ścierają się rozmaite siły. Na szczęście twórcy wzięli amerykańskie realia w niemały cudzysłów, wykorzystując je raczej w charakterze środka niż efektu. Mamy tu więc lata 80., ale podciągnięte do rangi absolutnego kuriozum.
Zastosowana w produkcji stylistyka pixel artu świetnie podkreśla śmietnisko lat 80. I choć jestem odrobinę zmęczony nieustannie maglowanym sentymentalnym „powrotem do korzeni” w grach, pikselowa grafika w dziele warszawskiego studia w ogóle mi nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie, nasunęła skojarzenia ze starym Hopkinsem FBI. W jakiś naturalny sposób taka właśnie oprawa uzupełnia świat przedstawiony w Beat Cop i szybko dochodzimy do wniosku, że żaden inny styl nie byłby tutaj tak przekonujący.
Ulice, które patroluje Kelly, to rozeźlony ul strącony kamieniem z drzewa. Na chodnikach co dwa metry zalegają grupki czarnoskórych chłopców w workowatej odzieży z boomboxami na ramionach, między nimi dostojnie przechadzają się Włosi we frakach, w oknach typowych brooklyńskich kamienic sterczą ludzie obdarzeni łaską bezrobocia, sklepowe wózki popychają wynędzniali bezdomni, na rogu ktoś urządził sobie libację, a z pierwszego piętra fan mocnej muzyki częstuje przechodniów ciężkim riffem. To zresztą tylko tło, prawdziwa zabawa zaczyna się, gdy wejdziemy do któregoś z licznych sklepów.
Kogóż tu nie spotkamy! Na rogu wspominani Włosi kierują pizzerią, parając się przy tym handlem narkotykami. Zupełnie niedaleko przedziwny gość prowadzi sklep z pornolami, miejscowy ksiądz, choć w gruncie rzeczy poczciwy chłop, ma spory problem z nałogami, a reklamujący okoliczną cukiernię pączek jest... a zresztą, sprawdźcie sami!
Każde z tych miejsc to komicznie przerysowany motyw znany z popkultury, na który Kelly reaguje we właściwy sobie sposób – nieco szorstko, nieco opryskliwie, ale zawsze zabawnie. Przy okazji – nie ma tu żadnej cenzury, a humor bywa czarny, gimnazjalny, niekiedy wręcz rynsztokowy. Dowcipy dotyczą seksu, seksizmu, homoseksualizmu czy rasizmu – wydaje się, że nie istnieją żadne świętości. Nie pokazujcie tej gry rodzicom, nie prezentujcie jej również na lekcji historii. To kawał ordynarnego kodu, który obraża i razi obcesowym poczuciem humoru. I o rety, robi to wyśmienicie.
Ciemne strony pracy krawężnika
Piękne popołudnie... gdyby tylko dzieciaki nie nabazgrały na ścianach, co sądzą o wyborze Twojego zawodu.
Barwny i brudny kawał rewiru Kelly’ego jest również miejscem wielu ciekawych wydarzeń i zadań. Gdyby Beat Cop polegało tylko na wystawianiu mandatów, prawdopodobnie nawet nie zdołałbym tej gry ukończyć. Tymczasem twórcy zapełnili i tak już napięty grafik dzielnicowego ciekawymi misjami, podczas których wielokrotnie zaśmiewałem się do łez. Kelly w swojej dzielnicy tropi niebezpieczną sektę religijną, oprowadza radzieckiego milicjanta po rewirze w ramach kulturowej wymiany ZSRR z USA, zgoła nieoczekiwanie trafia do pornobiznesu, równie nieszablonowo zajmuje się produkcją narkotyków w imię większego dobra, a nawet natyka się na islamskich zamachowców.
Wszystkie te zadania, choć same w sobie nieszczególnie oryginalne, zostały opatrzone naprawdę udaną warstwą tekstową. Dialogi między postaciami bywają błyskotliwe, a najczęściej opierają się na intensywnym absurdzie, wobec którego trudno zachować powagę.
Przed wystawieniem mandatu za parkowanie sprawdzaj parkometr. Za źle wystawione mandaty ludzie wnoszą skargi!
Niestety, w trakcie 20 dni pracy w roli krawężnika zdarzało mi się czuć znużenie. Z jednej strony wystawianie setnego mandatu za światła czy zużyte opony należy do znojów pracy policjanta i ciężko krytykować tytuł za coś, co oddaje specyfikę obowiązków stróża prawa. Z drugiej – trudno nie oprzeć się wrażeniu, że gra mogłaby być odrobinę bardziej zwięzła. Pozwoliłoby to, jak sądzę, uniknąć momentów, kiedy wyczekujemy już końca dnia, by rozpoczęła się poranna odprawa, na którą nasz przełożony z pewnością przygotował następną wulgarną mowę motywacyjną.
Sam program działa stabilnie, choć trafiały mi się błędy, które uniemożliwiały wykonanie interesującego mnie zadania. O ile jeszcze dość częste wezwania w celu interwencji, kiedy takowa już nastąpiła, można uznać za cechę samego świata i przejaw chaosu na komisariacie, o tyle zlecanie zadań po czasie pracy, których gra nie pozwala wykonać, to już zupełnie inny kaliber problemu. Średnio przyjemna jest również minigierka z przeszukiwaniem samochodu, a niektóre mechanizmy zabawy wykorzystujemy zaledwie trzy albo cztery razy (np. raportowanie podejrzanych osób).
Propozycja nie do odrzucenia
Przygodę z Beat Cop kończyłem jednak z szerokim uśmiechem na twarzy. Powrót do świata z filmów mojej młodości okazał się trafiony, a produkcja Pixel Crow pomyślnie rokuje na przyszłość. Siermiężny język oraz brutalny świat oparty na stereotypach mogą być dobrze i interesująco zaprezentowane, jeśli wziąć je w nawias czarnego humoru. W Beat Cop się to udało. To całkiem duży, lukrowany i smaczny pączek, który warto połknąć w całości.
O AUTORZE
Z Beat Cop spędziłem ponad 10 godzin, zaliczając wszystkie 21 dni, podczas których na przemian podpadałem mafii i gangom oraz wykonałem wszystkie najważniejsze zadania poboczne. Starałem się być dobrym gliną, ale wyznam, że czasami zbaczałem na manowce i przyjmowałem łapówkę tak od jednych, jak i od drugich. Niektóre dni powtarzałem, aby sprawdzić inne rozwiązania. Na ulicach pixelartowego Brooklynu bawiłem się świetnie, a z mechaniką zarządzania czasem spotkałem się wcześniej w grach rolniczych, ostatnio było to np. Stardew Valley.
ZASTRZEŻENIE
Kopię gry Beat Cop na PC otrzymaliśmy nieodpłatnie od polskiego wydawcy, firmy 11 bit studios.