Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Diablo II: Resurrected Recenzja gry

Recenzja gry 3 października 2021, 09:57

Recenzja Diablo 2 Resurrected - jest miło, ale chciałbym więcej zmian

Niektórzy czekali na Diablo 2 Resurrected bardziej niż na Diablo 4, Last Epoch, Lost Ark czy dowolnego nadchodzącego giganta gier hack’n’slash. Rozumiem, bo Vicarious Visions zafundowało mocarny nostalgia trip, ale zobaczymy, na ile ten drag wystarczy.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS5, XSX, PS4, XONE, Switch

Dobra. Od dawna chciałem to powiedzieć z przekonaniem i entuzjazmem. Let’s party like it’s 2001. Diablo 2 wróciło jako dopakowane graficznie Diablo 2 Resurrected. Gra ma te same wady i zalety, co oryginał sprzed 21 lat, ale też kilka drobnych ciekawych usprawnień. Innymi słowy – Vicarious Visions dostarczyło porządną renowację tego reprezentanta klasyki, który zrewolucjonizował action RPG. To świetna wiadomość dla wszystkich tych, którzy samotnie lub z kumplami chcą odświeżyć wspomnienia albo zrozumieć, o co było całe to halo 20 lat temu. No pięknie jest, naprawdę. Nie wiem tylko, ile czasu utrzyma się ten czar, bowiem znamy tę grę od podszewki – a nowi gracze mogą być już rozpieszczeni bardziej efekciarskimi tytułami. Możliwe, że aby nas przy sobie zatrzymać, Diablo 2 Resurrected będzie musiało wprowadzić więcej zmian.

Powiem Wam, że przez pierwszą godzinę czy dwie nie czułem tego entuzjazmu. A bo to raz opuszczałem obozowisko łotrzyc, by zaklikać na śmierć hordy krwiożerczych demonów? Ano nie, ale po chwili znowu zaiskrzyło między mną a Diablo. I tak przerąbałem się przez grę z prawdziwą przyjemnością. Znaczy, działa, choć pewne wątpliwości z tyłu głowy są. Ale mniejsze niż poprzednio, gdy pisałem o powrocie niegdysiejszego króla hack’n’slashy.

Pamiętajcie, to nie jest ocena gry Diablo 2. Powyższą notę wystawiliśmy remasterowi o tytule Resurrected.

Wspomnień czar

Dziś nie wszyscy mogą pamiętać, czemu Diablo 2 tak zażarło, więc szybkie przypomnienie – dedykuję je zarówno tym, którzy szukają informacji, jak i ćpunom spragnionym nostalgicznego tripa. No to jedziemy.

PLUSY:
  1. dziadek Diablo 2 stał się jednym z najpiękniejszych hack’n’slashy na rynku;
  2. Resurrected niemal perfekcyjnie odtwarza wrażenia sprzed 20 lat;
  3. pojawiło się kilka wygodnych modyfikacji – powiększona skrzynka, zbieranie złota z ziemi, czytelniejsze statystyki postaci;
  4. multiplayer jak za starych, dobrych czasów, świetny na posiadówę ze znajomymi;
  5. to w gruncie rzeczy stare, dobre Diablo 2...
MINUSY:
  1. ...w które może wkraść się nuda, jeśli już je znamy;
  2. zabrakło różnych zmian uprzyjemniających rozgrywkę;
  3. animacje postaci nieco odstają od reszty oprawy;
  4. multiplayer jak za starych, dobrych czasów, z tymi samymi problemami (wspólny loot, mało urozmaiceń dla wielu graczy);
  5. najemnicy są głupsi niż w wersji klasycznej (gubią ścieżkę i gorzej reagują na zagrożenia).

Diablo 2 w swoim czasie było dość rewolucyjnym hack’n’slashem (czy action RPG, wtedy w magazynach branżowych nazywano go tym drugim). Pokazywało, z jakim rozmachem można przeprowadzać rzeź na demonach, a jednocześnie rozbudowywało to, co zapoczątkował pamiętny pierwowzór, Diablo z 1996 roku. Gra przeprowadzała nas przez ogromny jak na tamte czasy, zróżnicowany i mroczny świat. Wliczając mroźną i dziką północ z dodatku Lord of Destruction, przemierzaliśmy pięć zróżnicowanych krain, które wyznaczyły standard na najbliższe lata. Atmosferę – choć wypadała minimalnie mniej mrocznie od tej z „jedynki” – dało się kroić. I straszyć nią dzieci.

Co najważniejsze, gra oddawała w nasze ręce pięcioro – a później siedmioro – bohaterów, których mogliśmy prowadzić na przynajmniej kilka sposobów. Z różnym skutkiem, ale rozgrywka nie zabraniała eksperymentów (do dziś pamiętam szalonego kolegę, który z powodzeniem wiódł do boju nekromantę przygotowanego na walkę w zwarciu... nazywał go wiedźminem, co nawet pasowało).

Przede wszystkim jednak cholernie wciągała. Nie mogliśmy się oderwać od monitorów. Chcieliśmy pokonać jeszcze jednego bossa, wbić jeszcze jeden poziom, zdobyć lepszy przedmiot i w ogóle zobaczyć, co jest dalej. Że już nie wspomnę o bieganiu za itemami, bo to przecież esencja gatunku, tu zrealizowana wzorowo. Diablo 2 miało swoje mankamenty, niespełnione obietnice, a w dodatku silną konkurencję (np. Noxa studia Westwood), ale rządziło. I tak dzięki rozszerzeniu oraz łatkom rządziło przez wiele lat.

A o co w tej grze chodziło? Ścigaliśmy tajemniczego Mrocznego Wędrowca, który wyruszył z Tristram po pokonaniu Diablo w pierwszej części i wędrował na wschód. Zawsze na wschód. Gdzie dotarł, tam po chwili roiło się od pomiotów zła, a ludzkość cierpiała. My zaś robiliśmy za ekipę sprzątającą masowego rażenia i kasowaliśmy zastępy upadłych istot. Nie zna życia ten, komu nie waliło serce, gdy na bohaterów zaszarżował Duriel i udowodnił, dlaczego zasłużył na przydomek „The Pain Train”.

Diablo 2 zaczadziło nasze umysły na wiele, wiele lat. Rozmaite gry próbowały mierzyć się z jego legendą. Niektóre były większe, bardziej rozbudowane – jak Path of Exile, które faktycznie zgromadziło ogromną bazę graczy – ale gdzieś tam w podświadomości dalej tkwiło przeświadczenie, że to właśnie Diablo 2 jest królem gatunku (choć w te nowsze produkcje gra się płynniej i przyjemniej). Niemniej żaden król nie rządzi wiecznie, jak mawiał „klasyk”. Co innego, jeśli zafunduje się mu porządną rewitalizację. I to właśnie zapewnili „Diabełkowi” spece z Vicarious Visions.

Nowa magia

Powiedzmy to od razu. Diablo 2 Resurrected wygląda obłędnie i bezbłędnie. Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszego graficznego liftingu klasyki. Jeśli potrzebowaliście tylko tego i paru dodatkowych wygód, by Diablo 2 pożarło Wam kolejne 20 lat życia – witam w domu. Jesteście na miejscu, wśród swoich, zostańcie na chwilę i posłuchajcie. Ten gość w niebieskim kubraku życzy Wam znajomym głosem dobrego dnia. I już wiecie, że dzień faktycznie taki będzie.

Tak czy inaczej – to jeden z najlepiej wyglądających hack’n’slashy na rynku. Łączy dawną przejrzystość otoczenia i ten niesamowity, mroczny nastrój, stwarzający wrażenie, że obcujemy z posiadającym głębię światem, a nie ciągiem poziomów do masowego wyludnienia. Pewnie, animacje muszą pracować podobnie do tych drewnianych sprzed 20 lat, ale to jeden z niewielu kompromisów, na które poszli twórcy remake’u. A i tak wycisnęli z tego, co się da, żeby było estetycznie i nie kłuło w oczy antycznością.

Natomiast reszta oprawy wywołuje efekt „klękajcie narody” – i miałem skojarzenia z technologią oraz ostatecznym rezultatem, jaki osiągnęło przepiękne Pillars of Eternity 2. Renderowane, przerobione tła, ożywione niesamowitą grą świateł i cieni. Nie raz i nie dwa łapałem się na tym, że po wymordowaniu wszystkiego, co plugawe, po prostu przyglądam się szczegółom otoczenia i sprawdzam, jak zinterpretowali je twórcy w nowej grafice. I cholera, to robi wrażenie. Jest mrocznie, krwawo i upiornie, może nawet bardziej niż kiedyś (choć kilka fragmentów golizny zasłonięto, i tak wciąż jest dość niegrzecznie). Twórcy zachęcali do wyłapywania drobnych różnic i wizualnych dopowiedzeń w projektach lokacji – i rzeczywiście, zadbali o mnóstwo detali, np. w Tristram zamiast bezosobowego murku drogę do pamiętnej katedry zagradza teraz konkretna barykada nie do przebycia.

Efekty czarów i oświetlenie potęgują nastrój wędrówki przez mrok oraz poczucie obcowania z siłami przerastającymi śmiertelników. Upiększono przedmioty w ekwipunku, a wszelkie możliwe elementy interfejsu czy modele postaci stały się żywsze, bardziej szczegółowe – i odrobinę mniej przerysowane w niektórych aspektach (choć niektóre zmiany budziły kontrowersje).

Za to wszystko należą się Vicarious Visions brawa. Podobnie jak za zachowanie i tylko lekkie podkręcenie udźwiękowienia. Jedną ze składowych sukcesu Diablo 2, o których nie mówi się aż tyle, była przenikająca do szpiku kości i do dna duszy warstwa dźwiękowa. Dowolny odgłos – syk wyładowania czaru, ryk potworów czy brzęknięcie przedmiotu w ekwipunku – wszystko to zapewniało wyjątkowe, niepodrabialne doznania. I nowi twórcy nie śmieli tego naruszyć. Tak samo muzyka Matta Uelmena pozostała na swoim miejscu i wciąga nas głębiej w mrok.

Od nowa – choć ponownie w zgodzie z duchem oryginału – nakręcono fenomenalne i nastrojowe przerywniki filmowe, które pogłębiają atmosferę desperacji i beznadziei. Teraz mają więcej szczegółów, niektóre drobiazgi pozmieniano, dodano trochę dialogów rozbudowujących świat. W większości przypadków to zabiegi słuszne, podkreślające groźne piękno projektów, choć w paru momentach trochę klimatu jednak uleciało – np. eteryczny dotąd archanioł Tyrael stał się w nowych filmikach zbyt... namacalny i materialny, niczym w dużo bardziej powierzchownym Diablo 3.

Generalnie oprawa artystyczna Diablo 2 Resurrected to silna strona tej pozycji, niezależnie od tego, czy to Wasze pierwsze, czy siedemsetne spotkanie z ową marką. A jeśli ktoś potrzebuje wycieczki w przeszłość, to jednym pstryknięciem ląduje – podobnie jak w remasterze StarCrafta – w krainie mrocznych pikseli jak za czasów, gdy królowały GeForce 2 i Voodoo.

Tryby stare, ale naoliwione

Z kolei z mechaniką twórcy obeszli się jak z jajkiem. Nie ruszyli niemal niczego, co zmieniłoby np. tempo gry. I mam do nich o to trochę żal. Wprowadzili kilka bardzo fajnych usprawnień, jak automatyczne podnoszenie złota czy karta postaci zawierająca bardziej szczegółowe informacje o działaniu współczynników. Ba, dodali zdecydowanie pojemniejszą skrytkę, ale poza tym – zagrali trochę za bardzo bezpiecznie.

Mikroskopijny plecak będzie Waszym cholernym bólem w krzyżu. Gdy zapchacie go wzmacniającymi pasywnie bohatera talizmanami, a będziecie chcieli trochę pozarabiać, liczcie się z częstymi nadprogramowymi powrotami do miasta. Teoretycznie przerywa to monotonny rytm jednostajnej rzezi, ale też w pewnym stopniu męczy. W systemie walki, sposobie jej prowadzenia, systemie lootu, umiejętności – nie zmieniono nic.

Dzięki temu to wciąż ta sama oldskulowa bezwzględna rąbanka, która wybacza błędy tylko dlatego, że w jednej z łatek wprowadzono system respecjalizacji. A i tak dostajemy wycisk, bo trochę czasu zajmie, nim „wychodzimy” odpowiednie dla buildu postaci przedmioty. No, pętla rozgrywki pieczołowicie zachowana i tylko lekko odkurzona. I szczerze? Nie wiem, czy to dobrze.

Ta magia działała 20 lat temu, bo była czymś świeżym, ale gatunek poszedł naprzód. O ile system rozwoju to wciąż kapitalny patent (tak naprawdę przy pomocy kółka myszy i klawiszy funkcyjnych możemy żonglować praktycznie kilkunastoma umiejętnościami), o tyle w balansie rozgrywki przydałyby się pewne zmiany, bo znów skończymy z nudnawymi endgame’owymi buildami, gdzie ostatecznie najbardziej liczy się żywotność, a reszta punkcików jest tylko po to, by bohaterowie mogli nosić najpotrzebniejszy sprzęt. Przed Vicarious Visions spore pole do popisu. Nie tylko w tej materii.

W warstwie fabularnej nie wprowadzono większych zmian, skupiono się raczej na dopowiedzeniu paru szczegółów z tła, a cała reszta to ta sama wędrówka ze starymi, dobrymi znajomymi. W opowieści znajdziemy te same mielizny i uproszczenia – oraz te same wspaniałe motywy.

Ośmiu wspaniałych i ostatnia krucjata

Wiem, po co tak naprawdę tu przyszliście. Po to, by razem z kumpelami, kumplami i innymi spuścić srogi wpiernicz demonom w grze sieciowej. Jak w 2001. Albo w 2005. Lub gdy wychodził legendarny patch 1.10. I to będą te same doznania, co wtedy. Podobnie jak w przypadku reszty komponentów gry – jeden Rabin powie, że to dobrze, a drugi, że niekoniecznie. Widzicie, nawet razem, przy zwiększonym poziomie trudności to dalej jest ta sama gra z dosyć prostym gameplayem, w który wkraść może się monotonia.

Owszem, granie z przypadkowymi ludźmi przez chwilę jest sympatyczne, ale szybko okazuje się, że to zazwyczaj gonitwa za taryfą, tzw. taxi, aby jak najszybciej przebić się do wysokich poziomów. Nosi znamiona mechaniczności, bo na serwerach dominują raczej weterani, którzy już przerąbali się przez zastępy nie raz i nie dwa.

Niemniej, ten multiplayer to wciąż wspaniała okazja do spotkania się z paroma znajomymi i wspólnego rąbania potworów, zwłaszcza, jeśli jesteśmy uzbrojeni w Discord czy inny komunikator głosowy albo naprawdę szybko piszemy na chacie. Po prostu nie będzie to mega zobowiązująca rozgrywka, która pochłonie Was bez reszty. Diablo 2 Resurrected zapewnia w tej materii doznania zbliżone raczej do luzackiej planszówki, w którą tniecie przy akompaniamencie opróżnianego browara i chipsów (bardzo niezdrowe, możecie zatłuścić te wszystkie ładne kartoniki dołączane do planszówek!). I to też jest ważne, to też ma swój nieodparty urok. Zwłaszcza jeśli nie gonicie, tylko metodycznie przebijacie się przez lokacje.

Poza klasycznym endgamem – polowaniem na uber-bossów, których bardzo ciężko ubić w pojedynkę – Wasza rozgrywka nie będzie różnić się od tej samotnej. Nie ma tu specjalnych wyzwań, a PvP jak było proste i prymitywne, tak jest dalej. Po prostu nie wiem, na ile starczy Wam ten model rozgrywki.

Zwłaszcza, że został okrojony z dwóch wariantów. Obecnie istnieje tylko opcja grania przez serwery Blizzarda, który przechowuje bohaterów, podczas gdy kiedyś gracze mogli łączyć się ze sobą przez LAN oraz tzw. otwarty Battle.Net. W obu wypadkach mogliśmy prowadzić do boju bohaterów przechowywanych na naszych dyskach twardych (teraz służą oni tylko do rozgrywki całkowicie offline). Owszem, sprzyjało to oszustwom, ale także swobodniejszej atmosferze i zabawie postaciami. Rozumiem, że Blizzard chciał mieć kontrolę nad rozgrywką sieciową, ale mimo wszystko – szkoda.

W dodatku grę wciąż nęka jeden problem z przeszłości – globalny loot. W Diablo 3 zastosowano kapitalne rozwiązanie, tzn. każdy gracz dostawał swoją, mniej więcej równą, porcję sprzętu wypadającego z potworów i tylko on ją widział. Tutaj, niestety, nie ma tak dobrze. Z potworów wypada jedna nagroda dla wszystkich i kto pierwszy ją złapie, ten lepszy. Łatwiej tymi gratami handlować, ale są dużo rzadsze. Z jednej strony daje to większe poczucie wyjątkowości, ale wyścig po przedmioty psuje trochę radochę z kooperacji.

Diabeł, który czasem kuleje

Nie wszystko poszło jednak dobrze. Pomijając brak nowości, o czym za chwilę, grę nęka kilka technicznych kiksów. Chyba najbardziej upierdliwym z mojego punktu widzenia był debilizm najemników. Pewnie, i w oryginale nie grzeszyli (sztuczną) inteligencją, ale generalnie trzymali się bliżej naszych postaci, a przez to byli bardziej efektywni – po prostu szybciej wkraczali do akcji. To pewnie kwestia większego pola widzenia, pod które twórcy musieli przeprogramować wiele aspektów gry, ale wciąż – gracz ma dostać działający produkt. Tymczasem nasi kompani potrafią się zgubić w labiryncie i wracają dopiero, gdy przeteleportujemy się do miasta i z powrotem. A ich pomoc bywa nieoceniona, bo Diablo 2 to nie jest najłatwiejsza gra, jaką stworzono.

Do tego dochodzi jeszcze jeden upierdliwy mankament. Automatyczne podnoszenie złota nie działa aż tak intuicyjnie jak np. w Diablo 3. Czasem trzeba przebiec dwa lub trzy razy, zanim pieniążek sam się podniesie. To wciąż łatwiejsze niż przeklikiwanie się przez górę złota, ale jednocześnie jest komponentem do poprawy.

Potrzebna dokładka

Widzicie, jeśli graliście w Diablo 2 więcej niż raz, Resurrected może pozostawić Was z trochę innym niedosytem niż te 20 lat temu. Bez dostępu do dowolnej fanowskiej encyklopedii ta gra wydawała się większą przygodą i tajemnicą, dziś znamy ją od podszewki. Zazdroszczę tym, którzy sięgają po nią po raz pierwszy – ale podejrzewam, że nie stanowią większości. I trzeba będzie zaspokoić potrzeby starej gwardii.

Żeby nie było – rozumiem, dlaczego Diablo 2 Resurrected wypuszczono w takiej postaci. W wywiadzie, w którym parę dni temu uczestniczyłem, twórcy podkreślili, że chodziło im o dostarczenie stuningowanego, ale jak najwierniejszego oryginałowi doświadczenia. Musieli grać zachowawczo, choć miewali szalone pomysły, zaczerpnięte często z oryginalnego dokumentu projektowego studia Blizzard North (zamiast zwykłego lobby rozważali zaimplementowanie interaktywnego miasta, gdzie spotykaliby się gracze... kto wie, może kiedyś?).

Szczerze? Nie obraziłbym się na więcej zmian. Na nową klasę postaci. Na powiększony plecak, na lekkie przebalansowanie buildów. Na kolejne wyzwania endgame’owe. Na nowe zadania poboczne. Dlaczego by nie wprowadzić losowych questów rozsianych po mapie tak, by zachęcić do dalszej eksploracji świata? Świetnie sprawdzało się to w pierwszym Diablo – a nawet w Diablo 3. A może w ogóle zaszaleć i dodać jakąś wersję trybu przygodowego jak właśnie w Diablo 3: Reaper of Souls? Oczywiście to pieśń przyszłości, a twórcy podkreślają, że nic nie jest przesądzone. Trzymam za to kciuki.

Sama rozgrywka powiela wszystkie zalety i wady oryginału. Rzeź jest sycąca, choć bywa też monotonna – no i przez rzadkość zdolności mobilnych oraz specyficzne ustawienie postaci nie robi już takiego wrażenia, zwłaszcza w obliczu nowszych generacji. Zbieractwo przedmiotów wyważono natomiast idealnie. W pewnym momencie dociera do nas, że eksploracja przepastnego świata jest tu konieczna tylko w określonych sytuacjach, przez resztę czasu możemy biec prosto do celu, bo przecież przedmioty i tak wypadają losowo, legenda czy część zestawu mogą wylecieć ze zwykłego kolcozwierza gdziekolwiek.

A zatem dostaliśmy piękną powtórkę z rozrywki. Budzącą wspomnienia, nostalgię, radość, czasem celowo – także złość i frustrację, bo gra potrafi nas konkretnie dojechać. Słowem, Diablo 2 Resurrected zabrało nas na chwilę do domu. To, ile potrwa ta słodka iluzja zależy od tego, ile Vicarious Visions włożą pracy w kolejne usprawnienia.

OD AUTORA

Chciałem zostać dziennikarzem growym właśnie po to, by recenzować takie tytuły jak Diablo 2 czy Baldur’s Gate 2. Na poświęconych tym grom artykułach z magazynów CD-Action, Click czy Komputer Świat GRY się wychowałem. Nigdy jednak nie sądziłem, że będę mógł wziąć się za bary właśnie z tymi produkcjami. Wszechświat ma jednak specyficzne poczucie humoru i pozwala pisać o legendzie, która – tak myślałem – była zarezerwowana tylko dla farciarzy sprzed 20 lat. Uczucie jedyne w swoim rodzaju.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Diablo 2 Resurrected otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Kool Things, obsługującej w Polsce Blizzarda.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Do 2023 roku szef działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

sekret_mnicha Ekspert 28 września 2021

(PC) Po kilkunastu godzinach gry online z trójką kumpli stwierdzam z pełną mocą - to jest to samo magiczne Diablo 2, tylko nowocześniejsze i ładniejsze. Pół oczka zabieram za problemy z serwerami, jak zwykle.

9.5
Recenzja gry Metaphor: ReFantazio - piękna baśń na 100 godzin zachwyca systemem walki, choć razi moralizatorstwem
Recenzja gry Metaphor: ReFantazio - piękna baśń na 100 godzin zachwyca systemem walki, choć razi moralizatorstwem

Recenzja gry

Metaphor: ReFantazio to ogromne, naprawdę ogromne jRPG, w którym przepiękna oprawa audiowizualna idzie w parze z angażującym systemem walki i genialnymi projektami przeciwników - szkoda, że w warstwie fabularnej nie wszystko zagrało tak, jak powinno.

Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii

Recenzja gry

Po dziewięciu latach i bankructwie oryginalnych twórców, seria Mario & Luigi powraca z całkiem nową odsłoną. Brothership to godna kontynuacja serii, logicznie rozwijająca motywy poprzedniczek - lecz pokazuje także, że więcej to nie zawsze lepiej.

Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało
Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało

Recenzja gry

Dragon Age: The Veilguard robi wiele rzeczy, za które gracze pokochali gry BioWare – lecz zarazem przypomina, jak wiele w gatunku RPG da się wykonać znacznie lepiej.