Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 21 listopada 2006, 13:38

autor: Marek Grochowski

Pro Evolution Soccer 6 - recenzja gry na PC

Lista zmian w stosunku do poprzedniej części gry nie jest imponująca, ale chyba tylko niepoprawni optymiści spodziewali się rewolucji w tym tytule.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Zdrada to zjawisko powszechnie potępiane. Nieważne, czy chodzi o niewierność małżeńską, wojenną kolaborację czy jeszcze inny sposób oszukania kogoś bliskiego – rzecz ta niemal zawsze widziana jest w sposób negatywny. Mimo iż od dziecka zdawałem sobie z tego sprawę, pewnego dnia sam dopuściłem się śmiertelnego grzechu. Po wielu latach wspólnego życia z moją ukochaną (zwaną pieszczotliwie FIFĄ) uświadomiłem sobie, że nie pociąga mnie ona tak jak kiedyś. Choć z roku na roku praktycznie nic się w niej nie zmieniało, miałem wrażenie, że stajemy się sobie coraz bardziej obcy. Zdecydowałem się poszukać ukojenia w ramionach innej. I w końcu znalazłem swoją drugą połówkę, prawdziwą kochankę (a raczej kopankę) od studia Konami. Moja nowa partnerka urzekła mnie orientalnym pięknem, inteligencją oraz nieszablonowością. Jestem wniebowzięty, że w końcu zdecydowała się przeprowadzić na PC. Dzięki temu już od ładnych paru lat możemy regularnie się spotykać. Pozwólcie, że zapoznam Was z moją wybranką. Nie zraźcie się tylko jej mało kobiecym imieniem. Drodzy GOL-owicze, przed Wami najwspanialsza gra piłkarska, jaką nosiła Ziemia – Pro Evolution Soccer 6.

Wiem, że powyższym zdaniem naraziłem się sporej rzeszy czytelników, jednak zanim zostanę publicznie zlinczowany, poddany piekielnym torturom i skazany na wieczne potępienie, pragnę podkreślić, iż moja opinia na temat dzieła japońskich programistów jest skrajnie subiektywna, co nie znaczy, iż bezkrytyczna. Akapity widoczne poniżej nie aspirują bynajmniej do stania się hymnem ku czci PES-a – z peanami wstrzymam się przynajmniej do przyszłego roku. Lista zmian w stosunku do poprzedniej części gry nie jest imponująca, ale chyba tylko niepoprawni optymiści spodziewali się rewolucji w tytule, który i tak wyeksploatował już sporą część opcji, na jakie pozwalała mu technologia „starej generacji”. Pragnąc jednak wywiązać się ze swego obowiązku, wymienię najważniejsze rzeczy, które decydują o tym, że na sklepowych półkach stoi dziś Pro Evolution Soccer 6, a nie 5+.

A mówią, że moje ustawienie jest dziwne...

Zanim jednak przejdę do konkretów, pozwolę sobie skomentować fakt, iż dziecko Konami przywędrowało do naszego kraju z trzytygodniowym opóźnieniem. Jakkolwiek partner Azjatów, CD Projekt jest w mojej opinii rzetelną firmą, tym razem udowodnił, że potrafi zawieść oczekiwania polskich graczy w najmniej odpowiednim momencie. Kłopoty, na jakie nasz dystrybutor natrafił podczas lokalizacji PES-a, były same w sobie absurdalne. Na dwa dni przed planowaną premierą warszawska firma poinformowała, że produkt ukaże się u nas z opóźnieniem, gdyż w jego spolszczonej edycji wykryto błędy – zwykłe literówki w menu. To nic, że dużo wcześniej do Kraju Kwitnącej Wiśni wysłano testera, który miał zadbać o to, by wszystko zostało dopięte na ostatni guzik – wskutek niedopełnienia obowiązków zarówno przez stronę polską, jak i japońską, pokrzywdzeni zostaliśmy my, czyli gracze. Dzięki Bogu po licznych perturbacjach długo oczekiwany tytuł wylądował wreszcie w nadwiślańskim kraju, toteż w zaistniałej sytuacji pozostaje nam tylko się z tego cieszyć.

Postępy w najnowszej edycji Pro Evo widoczne są chociażby w kwestii licencji. W tym roku autorzy wyłożyli nieco gotówki, za którą nabyli prawa do zamieszczenia w swym produkcie oryginalnego składu Bayernu Monachium, Manchesteru United czy też reprezentacji Holandii. Znajome drużyny ucieszą też entuzjastów ligi hiszpańskiej, włoskiej albo francuskiej. Autorzy wyszli dość zgrabnie z problemu, jakim był brak zezwolenia na używanie nazw najważniejszych pucharów. Dali nam po prostu możliwość stworzenia własnego turnieju albo rozbudowanej klasy rozgrywkowej, a także opcję przetestowania tajemniczego trybu International Challenge. Zawody te to swoisty odpowiednik mistrzostw świata, gdzie skupiamy się zarówno na powoływaniu kadrowiczów, jak i na szlifowaniu ich formy oraz wybieraniu taktyki, która położy na kolana napotkanych przeciwników. Aby wdrapać się na sam szczyt futbolowej drabiny, musimy zacząć od mało emocjonującego początku, czyli regionalnych eliminacji, lecz w miarę naszych postępów zabawa staje się coraz bardziej interesująca. Inną ciekawą sprawą jest multiplayer, w którym to możemy bawić się z graczami obecnymi w sieci albo skompromitować zaproszonych do domu kumpli. Wirtualne zmagania są co najmniej tak samo wciągające jak finał Champions League.

W PES6 każdy może strzelić bramkę.

Radość z obcowania z grą byłaby jednak o wiele mniejsza, gdyby nie podrasowany gameplay. Ojcowie PES-a wspięli się na wyżyny finezji i zmodyfikowali wartości kilku zmiennych, które odpowiadały m.in. za siłę i celność strzałów oraz podań. Niuanse odczuwamy dokładnie w chwili przesunięcia się pod pole karne rywala. Wtedy to dostrzegamy, że o ile oszukanie oponentów niewybrednymi zwodami jest stosunkowo proste, o tyle oddanie celnego uderzenia na bramkę wiąże się z większym wysiłkiem. Trafienie w sytuacji sam na sam z golkiperem to dość spore wyzwanie, ponieważ bramkarz często czeka z reakcją do ostatniej chwili. Kłopoty sprawiają też sytuacje, kiedy nie mamy wystarczająco miejsca do rozpędzenia się albo wzięcia zamachu, potrzebnego do zaskoczenia adwersarzy potężną bombą w samo okienko. Mówiąc ogólnie, poziom trudności rozgrywki zauważalnie wzrósł. Do tego stanu rzeczy przyczyniło się m.in. poprawione AI – zarówno komputerowych piłkarzy jak i sędziego prowadzącego zawody. Nasi przeciwnicy poruszają się teraz z większą inteligencją. Konstruowane przez nich akcje nie mają nic wspólnego ze schematyzmem czy prymitywizmem, jaki jeszcze kilka lat temu można było PES-owi zarzucać. Spodobał mi się m.in. fakt, że w przypadku niekorzystnego wyniku wirtualni kopacze rozpoczynają frontalny atak, a gdy stan meczu ich satysfakcjonuje, potrafią bawić się z nami w „dziada” przy akompaniamencie gromkiego „Ole!” lub wzorem Włodzimierza Smolarka przetrzymywać piłkę w narożniku boiska.

Arbitrzy natomiast zdają się przymykać oko na niegroźne faule. Skuteczniej wykrywają też zagrania ręką oraz spalone. Prócz tego w samej mechanice rozgrywki da się dostrzec przyjemną dla oczu płynność. Przejawia się ona np. w szybkim wznawianiu gry po przewinieniu którejś z drużyn oraz przyspieszonym tempie meczu, nawiązującym do tego, co widzieliśmy w czwartej odsłonie Pro Evo. Dla zwolenników realizmu oraz grzebania w ustawieniach taktycznych przygotowano ponadto garść usprawnień, które pozwalają na dostosowanie zespołu do własnych wymagań, bez konieczności przekopywania się przez statystyki oraz dziesiątki menusów.

Graficznie PES 6 nie prezentuje wyższego poziomu aniżeli rok temu. Po rozpoczęciu pierwszego pojedynku nie sposób wręcz poznać, czy w istocie mamy do czynienia z najnowszą odsłoną kopanki. Powód jest prozaiczny – silnik odpowiadający za oprawę wizualną został żywcem przeniesiony z „piątki”. Jedynym aspektem, który na dobrą sprawę uległ poprawie, są twarze zawodników. Należące do najbardziej znanych piłkarzy stały się jeszcze bliższe realnym odpowiednikom. Nader estetycznie wyglądają również modele piłek, wśród których dominują „łaciate” firmy Reebok (koncern ten pełni rolę głównego poplecznika Konami w promowaniu sportówki na arenie międzynarodowej).

Reklama dźwignią handlu.

Poza tym modyfikacji doczekało się już tylko menu, choć i tutaj programiści nie zabłysnęli inwencją. Przykładowo: nadal na ekranie widzimy różnorakie symbole (krzyżyki, trójkąty itp.) zaimportowane wprost z wersji na PlayStation 2. Szczegół ten może zniechęcić tych odbiorców, którzy traktują klawiaturę jako integralną część swojego ciała i obce są im oznaczenia stosowane na gamepadach. Prawda jest jednak taka, że z dzieła Shingo Takatsuki (głównego producenta Pro Evo) można wycisnąć pełnię grywalności tylko wtedy, gdy w rękach trzyma się kontroler z konsolowym rodowodem. Nie musi być to wcale urządzenie renomowanej marki. Sam używałem zwykłego pada o oszałamiającej wartości 30 zł i muszę przyznać, że sprawował się znakomicie. Wracając do spraw technicznych, programiści rzucili nam na odchodne garść ulepszonych przerywników animowanych. Zainteresowała mnie np. cutscenka, w której po niesamowitej paradzie bramkarza koledzy z drużyny podbiegają do niego i z uznaniem poklepują po plecach – zupełnie jak w prawdziwym spotkaniu. W oczy rzuciło mi się również to, że tym razem w grze zabrakło wskaźników, które niegdyś informowały nas o decyzjach sędziego (np. przywilejach korzyści). Dla równowagi dodano nowy detal – ramkę pokazującą, czy nasz zawodnik dostał kartkę za faul. Przydaje się ona szczególnie wtedy, gdy z przyzwyczajenia pominiemy animację przedstawiającą rozmowę boiskowego łobuza z arbitrem.

Przeciętne walory artystyczne prezentuje oprawa dźwiękowa. Japończycy od kilku lat pragną przekonać graczy ze Starego Kontynentu, że dalekowschodnia elektroniczna muzyka (stworzona zapewne przy użyciu zestawu „Mały Technomaniak” oraz zepsutego Tamagotchi) jest OK. Niestety mi osobiście takie eksperymenty nie przypadają do gustu i zdecydowanie wolę licencjonowane utwory, na które konkurencyjne EA co roku wydaje setki tysięcy dolarów. Pochwały należą się natomiast za dopracowane przyśpiewki kibiców oraz świetnie dobrane dźwięki związane z wydarzeniami na murawie.

Na tym jednak kończą się dobre strony warstwy audio. Przed nami bowiem prawdziwy armageddon, coś, co możemy uznać za ewenement na skalę światową. Mowa oczywiście o polskim komentarzu w wykonaniu Mateusza Borka i Romana Kołtonia. Przyznam z ręką na sercu, że ich wyczyny przy mikrofonie biją na głowę wszystko, co słyszałem dotąd w grach piłkarskich. Mówiąc wprost: obaj panowie sprawiają, że jest jednocześnie śmiesznie i tragicznie, z naciskiem na to drugie. Z litości przemilczę już fakt, że polsatowi specjaliści swoim tonem oraz staranną wymową sprawiają wrażenie, jakby czytali rozmazane paragony z Biedronki. Być może takie dostali wytyczne. Jestem jednak ciekaw, kto przygotował im całą litanię tekstów, których z pewnością ani Mateusz, ani jego wierny towarzysz Roman nie wypowiedzieliby na trzeźwo. Przykłady? Proszę bardzo. Kwiatki, które najbardziej zapadły mi w pamięć to: „Jego głód bramki był chyba za słaby”, „Dośrodkowanie nabrało wysokości”, „Blisko bliższego słupka” oraz „Defensywa jest dzisiaj w naprawdę dobrej dyspozycji” (słowa te padają nawet w momencie, gdy komputerowy przeciwnik przegrywa 0:3). Wynika z tego, że oprócz fatalnego doboru zdań nie najlepiej sprawuje się również synchronizacja komentatorskich głosów z tym, co widzimy na ekranie.

Wszystko zlikwiduję!

Dla lepszej oceny sytuacji z zakamarków swojej piwnicy wygrzebałem starą, biedną kopankę Ascaronu – Piłkarskie Mistrzostwa Świata 2002: Japonia-Korea, w lokalizowaniu której również brał udział ceniony przez telewidzów Mateusz Borek. Efekt? Gra sprzed czterech lat ma chwilami bardziej udany komentarz niż PES 6, noszący na sobie dumny napis „profesjonalna polska wersja językowa”. Sprawa jest o tyle zastanawiająca, że w tłumaczeniu niemieckiej budżetówki maczał palce także CD Projekt. Nie możemy więc mówić o braku doświadczenia, zupełnie nowych warunkach pracy i innych tego typu żartach. Dziecko Konami w wersji PL w porównaniu ze spolszczoną FIFĄ 07 stoi na straconej pozycji. Bynajmniej nie dlatego, że rodzimy oddział EA oraz zatrudniony przezeń team (Dariusz „Czeka, by nie spalić” Szpakowski & Włodzimierz „Ależ z niego fighter” Szaranowicz) dokonali w tym roku gigantycznych postępów. Z powstałym problemem możemy sobie oczywiście łatwo poradzić, zmieniając język komentarza na inny (niemiecki, angielski, hiszpański itp.), ale i tak szkoda, iż potencjał naszych sprawozdawców został w tym wypadku zaprzepaszczony.

Tym niemniej po zapoznaniu się ze wszystkim, co oferuje kolejne dziecko dalekowschodniego koncernu, jestem przekonany, iż Pro Evolution Soccer 6 to jedna z tych pozycji, które poza silnymi właściwościami uzależniającymi mają niespotykaną zaletę: gwarantują zabawę na długie wieczory. Naturalnie zdaję sobie sprawę z tego, że nie mamy jeszcze do czynienia z ideałem, ale zmiany, jakie w tym roku przeprowadzili kompani Takatsuki należy ocenić w sposób pozytywny, gdyż oznaczają one kolejny krok na drodze ku doskonałości. Nie chciałbym w tym miejscu dyskryminować osiągnięć programistów z EA Sports, którzy stale czuwają nad rozwojem FIFY, jednak uważam, że w chwili obecnej król jest tylko jeden, a z tronu zrzucić go może co najwyżej lenistwo azjatyckich projektantów. Na szczęście do tak apokaliptycznej wizji jest jeszcze bardzo daleko, choć... kto wie – konkurencja nigdy nie śpi.

Marek „Vercetti” Grochowski

PLUSY:

  • realizm;
  • swoboda rozgrywki;
  • sporo nowych zagrań.

MINUSY:

  • sztuczny komentarz;
  • słaba muzyka;
  • licencja na pół gwizdka.
Recenzja gry EA Sports FC 25 - byłoby bardzo dobrze, gdyby nie te bugi
Recenzja gry EA Sports FC 25 - byłoby bardzo dobrze, gdyby nie te bugi

Recenzja gry

EA Sports FC 25 dopracowuje sprawdzoną formułę, nie psuje zbyt wiele z tego, co dobrze działało, i dokłada od siebie kilka naprawdę fajnych nowości. Szkoda tylko, że stan techniczny wciąż pozostawia sporo do życzenia.

Recenzja gry TopSpin 2K25 - Iga Świątek nie udźwignie sama całej tej produkcji
Recenzja gry TopSpin 2K25 - Iga Świątek nie udźwignie sama całej tej produkcji

Recenzja gry

Wielki był mój smutek spowodowany tym, że po premierze Top Spina 4 w 2011 roku nie doczekałem się nigdy Top Spina 5 (a czekałem całe 13 lat). Dzisiaj zaś dostałem TopSpin 2K25 i… sam nie wiem, co o nim myśleć.

Recenzja EA Sports FC 24 - nowa nazwa i (prawie) nowa gra
Recenzja EA Sports FC 24 - nowa nazwa i (prawie) nowa gra

Recenzja gry

EA Sports FC 24 to duchowy spadkobierca serii FIFA, który na każdym kroku stara się podkreślać swoją odmienność od poprzednich odsłon serii. Nie jest to jednak rewolucja, EA Sports nie wywróciło gry do góry nogami – i dobrze.