autor: Marek Grochowski
Pro Evolution Soccer 2010 - recenzja gry
Pro Evolution Soccer 2010 nie zawodzi. Po latach stagnacji pecetowcy wreszcie otrzymali grę piłkarską z prawdziwego zdarzenia.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Podczas gdy pecetowa FIFA umiera śmiercią naturalną, Pro Evolution Soccer na blaszaki to od kilku lat prawdziwy next-gen. Próżno szukać w nim przedpotopowych tekstur, topornych zagrań czy fizyki piłki rodem z budżetówek. Produkcja Shingo Takatsuki i spółki z każdym rokiem przechodzi szereg zmian i choć niektóre z nich okazują się później nietrafione, rozwój cyklu Konami i tak bez trudu widać gołym okiem. Tegoroczna edycja PES-a znów wiąże się ze świeżymi pomysłami, a że większość z nich to zmiany na plus, łatwiej wybaczyć autorom zniżkę formy po wydaniu szóstej części.
Pro Evolution Soccer 2010 sprowadza wirtualne kopanie piłki do soczystego, mocno symulacyjnego stylu rozgrywki. Bardziej od indywidualnych dryblingów liczy się tutaj punktowanie oponenta dokładnymi podaniami i umiejętne dopasowywanie taktyki do atutów poszczególnych graczy – tak, by wykorzystać talent szybkich napastników i zrobić użytek z umiejętności najlepszych playmakerów. Mimo że taka koncepcja brzmi jak pobożne życzenie, praktyka pokazuje, że twórcy gry odrobili lekcje i PES 2010 nie jest już tą chaotyczną kopaniną, nad którą załamywaliśmy ręce podczas sierpniowych targów w Kolonii.
Autorzy poprawili mnóstwo elementów składających się na gameplay, krytykantom zostawiając tylko drobne niedoróbki w animacji (piłkarze strzelają gole z główki bez dotykania piłki), niesprawiedliwe auty (zawsze wydaje się, że to oponent miał kontakt z futbolówką jako ostatni) oraz skłonność zawodników do obijania się jeden o drugiego w środkowej strefie boiska. Poza tym jest już tylko lepiej – bezpośrednie podania po ziemi częściej dochodzą do partnerów z drużyny, pomocnicy bez problemu zagrywają piłki w powietrzu, zaś strzały z dystansu można oddawać znacznie szybciej, bez czekania, aż nasz podopieczny upora się z przyjęciem łaciatej na klatkę.
Gdy zdarzy nam się huknąć z dwudziestego metra, a przeciwnik zablokuje uderzenie, piłka odskakuje realistycznie – stosownie do siły, z jaką została kopnięta. Zarówno fizyka jej lotu, jak i ogólna kontrola nad futbolówką zostały w PES-ie 2010 usprawnione. Wykonując zwody, możemy prowadzić piłkę dosłownie centymetry od nóg obrońcy, a dzięki korekcie w sterowaniu – podczas zagrania na jeden kontakt mamy do wyboru, czy wykonać klasyczną klepkę z najbliższym kolegą z drużyny, czy też w ostatniej chwili zmienić zdanie i podać do dalszego zawodnika. Produkcja Konami może też pochwalić się opcją dryblingu 360, czyli swobodnego biegu z piłką w dowolnym kierunku. Cecha ta, znana skądinąd z FIFA 10, sprawdza się w użyciu, gdy gramy na padzie, natomiast w przypadku klawiatury trudno nawet mówić o jej wpływie na rozgrywkę, bo takowego po prostu brak.
Gdy mowa o kwestiach obronnych, na pierwszy plan wysuwają się bramkarze, którzy częściej robią wycieczki w okolice szesnastego metra i lepiej bronią nogami, za to gorzej radzą sobie przy dośrodkowaniach z rzutów rożnych. Widząc jednak ich parady, nie sposób zaprzeczyć, że Konami wykonało świetną robotę. Golkiperzy wyjmują piłkę w nieprawdopodobnych sytuacjach i robią to w tak widowiskowym stylu, że dzięki nim nawet replaye nieudanych akcji wyglądają w Pro Evo 2010 atrakcyjnie. Piłkarze z pola charakteryzują się z kolei celniejszymi wślizgami oraz lepszym przeglądem gry – sami pokazują ręką miejsca, gdzie koledzy z zespołu powinni wzmocnić krycie.
Sztuczna inteligencja przeciwników prezentuje się lepiej niż w poprzedniej edycji, choć widać w jej działaniu pewien schematyzm. Jakkolwiek komputer dobrze odczytuje nasze intencje, a nawet uczy się na własnych błędach dzięki opcji Teamvision 2.0, przy konstruowaniu akcji sam podaje, zazwyczaj środkiem, w szybkim tempie posyłając piłkę między zawodnikami. Od czasu do czasu zdarza mu się jednak wykonać miękką wrzutkę za plecy obrońców, a to nadzwyczaj często kończy się zdobyciem bramki. Nie trzeba przy tym dodawać, że gdy komputer prowadzi, natychmiast zwalnia tempo rozgrywania akcji, a jeśli do końca meczu pozostało niewiele czasu, potrafi nawet zastawić piłkę w rogu boiska, kradnąc w ten sposób cenne sekundy.
O tym, że zasady fair play oponent ma w poważaniu, świadczy też fakt, że zdarza mu się pokusić o symulowanie faulu w polu karnym. Sędziowie na szczęście rzadko dają się na to nabierać, ale inaczej jest już z nieprzepisowymi zagraniami w środku boiska – tutaj arbitrzy często faworyzują SI, wlepiając nam kartki za niegroźne nawet interwencje. Poza tym mankamentem panowie z gwizdkiem pracują bez zarzutów – nie wbiegają w tor lotu piłki (jak ma to miejsce w FIFA 10), nie przedłużają meczu w nieskończoność (ponownie ukłon w stronę konkurencji), a spalone wychwytują z aptekarską precyzją. Co znamienne, ofsajdów w PES-ie 2010 jest stosunkowo sporo, choć to raczej wina zbyt niecierpliwych napastników, którym nie chce się trzymać w jednej linii z obrońcami i przedwcześnie wybiegają na wolną pozycję.
Dla przeciwwagi – rzutów karnych praktycznie nie ma, a te, które udaje nam się wywalczyć, to istna loteria. W związku ze zmianami w wykonywaniu „jedenastek” zarówno kierunek, jak i siłę strzału musimy wybierać „na wyczucie”, nie mając do dyspozycji żadnego wskaźnika mocy uderzenia – witajcie zatem wykopy na trybuny i asekuracyjne uderzenia w środek bramki. Swoją drogą, komputerowi trafianie karnych także przychodzi z niebywałą trudnością (obroniliście kiedyś cztery „jedenastki” z rzędu, stojąc w miejscu?), co utwierdza w przekonaniu, że akurat ten element PES-a 2010 nadaje się do wymiany. W sumie jako jeden z nielicznych, bo większość składowych japońskiej produkcji tworzy doskonały, symulacyjny styl rozgrywki, w którym satysfakcja ze strzelania bramek jest po prostu ogromna. Tempo, swoboda i nieszablonowość konstruowanych ataków sprawiają, że godziny upływające na przygodzie z grą mijają tak szybko jak zaraz po premierze „szóstki”. To bezsprzecznie najbardziej grywalny PES od trzech lat.
O tym, że satysfakcja z gry wcale nie musi iść w parze z perfekcyjnym wyglądem, świadczy dość nierówna oprawa. Najgorzej wygląda murawa na wirtualnym San Siro i Santiago Bernabeu. Patrząc na trawę pokrywającą boiska w dziele Japończyków, można odnieść wrażenie, że autorzy inspirowali się rozbiórką Stadionu Dziesięciolecia. Na niektórych arenach wszystko wygląda normalnie i cieszą wówczas nawet takie smaczki jak butelki z napojami obok bramek albo leżące na bieżni kable telewizyjnych kamer. Tymczasem obiekty w stylu bastionu Interu i Milanu mają murawę niczym łąka po spotkaniu ze stadem krów. Gdy dołożymy do tego nieciekawą pogodę (deszcz, mgłę) oraz bardziej istotne aspekty – np. przenikanie się sylwetek piłkarzy, PES traci część swego next-genowego uroku, któremu ciężko było się wcześniej oprzeć, widząc perfekcyjne twarze zawodników, telewizyjne wyjścia z szatni i królewską oprawę wirtualnej Ligi Mistrzów.
Champions League to zresztą jedne z niewielu rozgrywek, na które Konami wykupiło oryginalną licencję (wyjąwszy prawa do Chelsea Londyn). Producenci zdołali dołożyć do tego tylko Ligę Europejską oraz krajowe zmagania w Eredivisie, Ligue 1, Serie A oraz niepełnej Primera Division. W zestawieniu z konkurencją nie brzmi to zbyt porywająco, zaś rodzimych graczy czeka dodatkowo zniesmaczenie na widok błędów w nazwiskach orłów z polskiej kadry. Tego feleru nie wynagradza skutecznie nawet obecność w grze Wisły Kraków. Początkujących może odstraszyć też angielska wersja językowa PES-a (z dość monotonnym komentarzem Marka Lawrensona i Jona Championa), o wybitnie egzotycznej cenie edycji pecetowej z uprzejmości nie wspominając. Do wad można zaliczyć także niedobór kibicowskich przyśpiewek, jednak ten brak niwelowany jest przez bogaty soundtrack oraz dopracowane odgłosy kopanej piłki. Jako jedyna tegoroczna gra piłkarska Pro Evolution Soccer 2010 ma też intro z prawdziwego zdarzenia i choć jest ono bardzo patetyczne, a momentami wręcz zabawne, i tak bije na głowę pięciosekundowy rajd Rooneya z FIFA 10.
Produkcja Konami to dla mnie jedno z najmilszych zaskoczeń tego roku. Nie spodziewałem się, że po tym, co autorzy pokazali na targach gamescom, gra będzie jeszcze w stanie podnieść się z katastrofalnego gameplaya i przyciągnąć graczy czymś więcej niż okładką z Leo Messim. Tymczasem zapewnia ona moc pozytywnych wrażeń, a wprowadzone poprawki sprawiają, że na pecetach PES nie ma obecnie żadnego rywala. Nawet w wersji konsolowej coraz bliżej mu do jakości next-genowych wyczynów EA Sports, a to oznacza, że deweloperzy z Kraju Kwitnącej Wiśni poszli w dobrym kierunku. W przyszłym roku mogą więc liczyć na wielki kredyt zaufania.
Marek „Vercetti” Grochowski
PLUSY:
- całkowita kontrola nad piłką;
- intuicyjne zagrania na jeden kontakt;
- taktyka wpływająca na przebieg akcji;
- niesamowite parady bramkarzy;
- licencja na Ligę Mistrzów i Ligę Europejską.
MINUSY:
- rzuty karne – zbyt rzadkie, z zachętą do strzelania na oślep;
- braki licencyjne, reprezentacja Polski znów niedopracowana;
- nierówny poziom grafiki;
- drobne błędy w animacji (strzały bez dotknięcia piłki, przenikanie się graczy).