Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 16 stycznia 2004, 11:34

autor: Krzysztof Mielnik

NBA Live 2004 - recenzja gry

NBA Live 2004 jest kolejną odsłoną popularnej wirtualnej symulacji, traktującej o grze w koszykówkę i sygnowanej nazwą profesjonalnej północnoamerykańskiej ligi NBA (National Basketball Association).

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Pamiętacie pierwszy mecz NBA, jaki przyszło Wam obejrzeć na srebrnym ekranie? Pamiętacie, kiedy po raz pierwszy usłyszeliście tak obco wówczas brzmiące określenia „alley oop”, czy „regular season”? Czy pamiętacie wreszcie, jak przecieraliście oczy oglądając dunk po obrocie o 360 stopni i bezpowrotnie zakochaliście się w tej magicznej grze, jaką jest koszykówka? W moim przypadku było to trzy lata po upadku komunizmu. Padało, jak nigdy. Największą rozrywką wakacji spędzanych nad morzem było więc przerzucanie na zmianę raptem trzech kanałów w czarno-białym telewizorku. Pewnego dnia trafiłem na retransmisję rozgrywanych dwa miesiące wcześniej finałów ligi - Bulls podejmowali Słońca z Phoenix. Ni w ząb nie kumałem o co im wszystkim chodzi, ale z każdą kolejną chwilą poczynania dziesięciu gości uganiających się za piłką wciągały mnie z coraz większą mocą. Był zaś wśród nich jeden – człowiek, który urzekał, który porywał, na grę którego nie mogłem pozostać obojętny i którego nazwisko wymieniałem w kolejnych latach tysiące razy, nieudolnie próbując naśladować go na podwórkowych boiskach. Michael Jordan.

Michała Anioła zawodowej koszykówki nie ma już na parkietach. Pod wpływem nieubłaganie biegnącego czasu odeszło też wielu innych, wspaniałych zawodników z tamtych lat. Czar NBA wciąż jednak roztacza swą magiczną aurę, przykuwając do telewizorów miliony kibiców z całego świata. Tradycyjnie już na popularności ligi zarobić postanowili i panowie z EA Sports, efektem czego od kilku tygodni na sklepowych półkach możemy oglądać „NBA Live” sygnowaną liczbą 2004.

Gra wita nas tradycyjnie. Szybka wstawka filmowa, wyskakujące menu i czarna muzyka - która notabene w tym roku dostała zdecydowanego kopa, kontrastując z moją ulubioną, najbardziej stonowaną ścieżką podłożoną w wersji sprzed trzech lat – robią swoje. Człowieka aż nosi, by nie bacząc na dostępne opcje i nie wgłębiając się w szczególiki menusów zarzucić mecz towarzyski, aby spróbować skopać zadki pierwszym napotkanym przeciwnikom.

Na szczęście, to ostatnie zamierzenie nie jest aż tak łatwe do zrealizowania. Poznanie nowo udostępnionych ruchów, ledwie dostrzegalnego, lecz jednak zmienionego sposobu poruszania się prowadzonego zawodnika, a także zespolenie z inteligentniejszymi, niż dotychczas kolegami z drużyny trochę czasu jednak zajmie.

„Inteligentniejsi koledzy” – to nareszcie nie frazes, przynajmniej... w sporej mierze. Otóż EA Sports w tegorocznej edycji gry zdecydowało się na ciekawe posunięcie, polegające na zaangażowaniu w sesję motion-capture aż dziesięciu zawodników! Pamiętamy, że w poprzednich edycjach udział w akcji brało tylko i wyłącznie dwóch graczy: atakujący i broniący. Reszta co prawda próbowała symulować jakieś działania, niemniej ich ład i skład pozostawiał sporo do życzenia. W „Live 2004” dostajemy większe możliwości korzystania z pomocy kolegów. Gra obronna w NBA od zarania opiera się na blokadach, zasłonach, podwajaniu, odcinaniu przeciwnikowi drogi do partnerów – koszykarz kreowany na gwiazdę musi mieć oczy dookoła głowy, ale i jego koledzy powinni działać na podobnej zasadzie. Właśnie to w sporym stopniu znajduje swe ucieleśnienie w tegorocznej edycji.

Złożone zaangażowanie w grę graczy bez piłki stwarza też bardzo szerokie możliwości w zakresie ustalania strategii. W momentach, kiedy ważą się losy meczu, liczy się każdy punkt, a do końca spotkania zostają 3 - 4 sekundy, można ustalić indywidualne zadania dla każdego z zawodników... Co prawda, tu oszczędność EA Sports w dawkowaniu rewolucyjnych rozwiązań powiedziała już „stop” i element rozwoju strategii ograniczył się do odgórnie narzuconych schematów – zabłysło jednak nowe światełko w tunelu, dające nadzieję na ewolucję serii w tę stronę w kolejnych edycjach.

Udostępniono nam nowe opcje działania w ataku. Z pewnością każdy z nas niejednokrotnie z pewnym niedosytem odbierał sytuację, gdy zawodnik biegnący z kontry na kosz rywali kończył akcję włożeniem piłki do kosza. Nie ma to jak porządny, euforyczny dunk! Tym razem możemy sobie wybrać odpowiadające nam rozwiązanie; łagodne wrzucenie bądź wsad z góry nie będą kwestią przypadku. Inna rzecz, że zmuszanie zawodników do ciągłych szarż na obręcz też nie jest rozwiązaniem. Aby nie notować serii fauli ofensywnych, czy też niecelnych wsadów, każdy rzut powinniśmy oddawać w adekwatny do sytuacji sposób. Patrząc na to rozwiązanie, aż dziw bierze, że tak karygodne zahamowanie mogło wcześniej nie odpychać.

W tym miejscu muszę dodać, że nie wyobrażam sobie grania w „NBA Live 2004” bez porządnego, dobrze skonfigurowanego joypada. Ba! Na padzie gram we wszelakie pozycje sportowe od dawna i dla Waszej satysfakcji z obcowania z grą uczciwie radzę poczciwą klawiaturę trzymać od niej z daleka. Tylko i wyłącznie sprawdzony joy!

W sposób raczej kosmetyczny usprawniono menedżerski tryb „Franchise”. Prawdę powiedziawszy przeogromnie brakuje mi na rynku tytułu, który w sposób poważny nastawiony byłby na prowadzenie drużyny koszykarskiej. Od dawien dawna po nocach śni mi się odpowiednik piłkarskiego „Championship Managera”. Ale cóż począć... W „Live” tradycyjnie możemy nabyć, wymienić w transferze bądź odsprzedać zawodników. Każdy z graczy charakteryzowany jest przez daną liczbę punktów, przeliczaną na wartość rynkową. Kiedy ustalimy skład - rozpoczynamy sezon (ten w zależności od naszego upodobania, lub ilości dostępnego czasu, możemy wydatnie skrócić w stosunku do zakresu defaultowego) Sukcesy, lub ich brak, przekładać się będą na zamożność naszego klubu. Nowa szatnia czy samolot mimo wszystko nie powinny być wyzwaniem nieosiągalnym.

Wróćmy jeszcze raz na parkiet i przypatrzmy się bliżej kilku elementom. Różnicą dostrzegalną nawet dla niewprawnego oka jest dynamika rozgrywki. Jest wolniej, jest bardziej pomysłowo, uważniej. Jest lepiej! Poprzednia edycja szalała bez wytchnienia od jednego kosza do drugiego. Stawiając na szybkość tuszowano to, o czym mówiliśmy wcześniej. Tym razem, gdy koledzy z drużyny i rywale zaczęli myśleć, gra stała się bardziej wyważona, a akcje angażują w równym stopniu siłę ognia, co obronę. I choć słowa „symulacja” i „NBA Live” wciąż odpychają się niczym te same bieguny magnesu, został uczyniony pierwszy kroczek na długiej drodze ku zbliżeniu obu pojęć.

Grafika. Temu elementowi była podporządkowana niejedna recenzja, a wiele gier sprzedawało się jedynie za jej sprawą... Powiedzmy sobie jednak szczerze: Ile razy patrząc na kolejne części niekończącego się tasiemca EA można od nowa tymi samymi słowami zachwycać się fotorealistycznymi szczegółami parkietu, pięknie odwzorowanymi halami poszczególnych teamów czy modelami zawodników, którym od ostatniego roku przybył ten czy inny polygon? Popatrzcie na screeny. Jest to wszystko piękne, ale przez 365 dni nie uległo zmianie, która uzasadniałaby kolejne dziesiątki ochów i achów. Każdy kto grał w poprzednie produkcje wie, czego może się spodziewać. Podobnie spisuje się animacja – już w 2003 poprawiona w stosunku do wersji wcześniejszych. Na dobrym sprzęcie pogracie sobie płynniutko, przyjemnie, bez chrupnięć. Nowe opcje rzutów wymusiły dodanie kilku nowych ruchów zawodnikowi z piłką. Rzecz jasna zakres ruchów naszych partnerów z racji przydzielenia im „nowych obowiązków” uległ jeszcze większemu rozwojowi.

Być może to subiektywne odczucie, ale komentarz Mavv’a Alberta i uznanego, emerytowanego już szkoleniowca Cleveland Cavaliers – Mike’a Fratello naprawdę przypadł mi do gustu. Kwestie są niezłe, wtapiają się w wydarzenia na parkiecie, a i różnica temperamentów obu panów pozytywnie służy odbiorowi ich przemyśleń. Dźwięki dobiegające z parkietu reprezentowane przez świst odbijanej piłki, krótkie okrzyki trenerów i zawodników, a nade wszystko – odgłosy wydawane przez publiczność, również trzymają poziom.

Jestem pełen podziwu dla panów z Electronic Arts. W duchu tę kwestię powtarzam zresztą rokrocznie, gdyż żadna inna firma nie może z nimi się równać pod względem skrupulatności we wprowadzaniu innowacji, które z jednej strony są na tyle kuszące, by skłonić do zakupu, a z drugiej pozostawiają wielość możliwości do udoskonaleń w kolejnych sezonach. Tak też jest i w tym roku.

Dla wielbicieli gatunku gra okazuje się być wartą kupna jednak z jeszcze jednego powodu. Ten nie jest już tak wesoły, w gruncie rzeczy daje wiele do myślenia. Tym powodem jest całkowity brak konkurencji na pecetowym rynku.

Jak wskazuje przykład „Pro Evolution Soccer 3”, które w kategorii piłek kopanych stworzyło silną konkurencję względem Fify, firma Konami ma oczy szeroko otwarte i kto wie, czy już w przyszłym roku „NBA 2K5” od Segi nie zaatakuje monopolu „Live”. Dla statystycznego gracza przyniosłoby to wyłącznie korzyści, a następny kosz od EA Sports z pewnością obrodziłby niespotykaną jak dotąd listą innowacji...

Bakterria

Recenzja gry EA Sports FC 25 - byłoby bardzo dobrze, gdyby nie te bugi
Recenzja gry EA Sports FC 25 - byłoby bardzo dobrze, gdyby nie te bugi

Recenzja gry

EA Sports FC 25 dopracowuje sprawdzoną formułę, nie psuje zbyt wiele z tego, co dobrze działało, i dokłada od siebie kilka naprawdę fajnych nowości. Szkoda tylko, że stan techniczny wciąż pozostawia sporo do życzenia.

Recenzja gry TopSpin 2K25 - Iga Świątek nie udźwignie sama całej tej produkcji
Recenzja gry TopSpin 2K25 - Iga Świątek nie udźwignie sama całej tej produkcji

Recenzja gry

Wielki był mój smutek spowodowany tym, że po premierze Top Spina 4 w 2011 roku nie doczekałem się nigdy Top Spina 5 (a czekałem całe 13 lat). Dzisiaj zaś dostałem TopSpin 2K25 i… sam nie wiem, co o nim myśleć.

Recenzja EA Sports FC 24 - nowa nazwa i (prawie) nowa gra
Recenzja EA Sports FC 24 - nowa nazwa i (prawie) nowa gra

Recenzja gry

EA Sports FC 24 to duchowy spadkobierca serii FIFA, który na każdym kroku stara się podkreślać swoją odmienność od poprzednich odsłon serii. Nie jest to jednak rewolucja, EA Sports nie wywróciło gry do góry nogami – i dobrze.