autor: Maciej Krakowiak
NBA Live 2001 - recenzja gry
Po kilku miesiącach oczekiwań w końcu w nasze ręce trafiła najnowsza, oznaczona numerem 2001 wersja tworzonej przez Electronic Arts komputerowej koszykówki - NBA Live. Czy warto było czekać? Odpowiedzi na to pytanie udzieli wam autor niniejszej recenzji.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Od sześciu sezonów mogliśmy cieszyć się z coraz to lepszych wersji NBA Live. Ta opatrzona numerkiem 2001 miała być jak zwykle o klasę lepsza od swojej poprzedniczki. Z szumnych zapowiedzi producenta wnioskowaliśmy wiele nowości i udogodnień, na które już od dłuższego ostrzyliśmy sobie zęby. Zapowiadano pojawienie się trzech arbitrów co było już w produkcie konkurencji NBA Inside Drive 2000, trenera przy ławce rezerwowych żywo reagującego na przebieg gry i decyzje sędziów, trójwymiarową publiczność, możliwość grania pięcioma zawodnikami w trybie treningowym czy też konkurs wsadów. Za oceanem liga już dawno minęła półmetek, odbył się mecz gwiazd a nowej wersji gry wciąż nie było. Co chwilę zmieniano datę premiery finalnej wersji, aż w końcu po blisko czterech miesiącach oczekiwania gra ujrzała światło dzienne. Czy warto było tyle czekać?. Czy nowy Live znacząco różni się od swego poprzednika? Moim zdaniem w tym roku twórcy z EA Sports po prostu nie popisali się.
Jako weteran koszykówki komputerowej, gdyż grałem nie tylko w serię Live, ale praktycznie we wszystkie gry o tej tematyce wydane na PC (TV Sport Basketball, Michael Jordan in Flight, Jammit, PC Basket, NBA Hangtime, NBA Jam, Slam & Jam, ESPN Air Borne NBA, czy ostatnio NBA Inside Drive 2000) mogę być zbyt krytyczny, oraz patrzeć na nowy tytuł z innej perspektywy niż młodzi adepci koszykówki komputerowej. Odnoszę wrażenie, że dzisiejszy NBA Live zatrzymał się w miejscu a nawet troszkę cofnął się w tył. Nie takiego produktu oczekiwałem, więc w związku z tym czuję się zawiedzony i lekko zdegustowany. Stwierdzenie to nie dotyczy spraw związanych z grafiką zawartą w grze, gdyż co roku musi być ona zdecydowanie lepsza. Nie inaczej jest i teraz. Grafika jak zwykle zapiera dech w piersiach i na dzień dzisiejszy nie ma sobie równej. Jednak na udany produkt wpływ ma nie tylko grafika, ale cała otoczka i detale programu. Przyjrzyjmy się grze bliżej. Na początek intro. Zawsze było świetnie zrobione i zmontowane z urywków prawdziwych meczów ligi. Dynamiczne akcje, wsady, rzuty, bloki oraz świetnie dobrana muzyka sprawiały, że ten krótki film miało się ochotę oglądać wiele razy. Tymczasem w wersji 2001 otrzymujemy klip przedstawiający możliwości zagrań z samej gry, oraz Kevina Garnetta naszpikowanego czujnikami w czasie pracy nad motion capture. Może tylko muzyka w stylu hip-hop ratuje ten początek. Poza tym jest to jedyny! przerywnik występujący w całej grze. Nie ma nawet filmu prezentującego celebrowanie zwycięstwa w finałach, nie mówiąc już o cheerleaders w Half Time Show. A nie tak dawno, bo w NBA’98 każdy zespół miał swój własny klip prezentujący umiejętności najlepszych zawodników. Przeszliśmy przez intro pora teraz na menu główne. Zaraz, zaraz coś tu nie gra. A gdzie konkurs rzutów za 3 punkty i co się stało z opcją treningu? Nie ma ich, a co jest w zamian – NIC. Być może trójki nie wnosiły wiele, ale zawsze można było się dzięki nim trochę zrelaksować. Ich brak można by było jeszcze jakoś przeboleć, ale wywalenie treningu to moim zdaniem lekka przesada. Przejdźmy teraz do samego meczu. Od razu rzuca się w oczy znaczący postęp w grafice. Modele graczy są dokładniejsze, zbudowane z większej ilości poligonów. Wyglądają przez to bardzo realistycznie. Można powiedzieć, że są już bliskie ideałowi. Oprócz dopieszczenia szczegółów twarzy poszczególnych zawodników, przyłożono się tym razem do ich sylwetek. Graczy rozróżniamy nie tylko po wzroście ale mamy oddaną dokładną budowę ich ciała, a na dodatek widzimy zarys mięśni. Nasi zawodnicy poruszają się niezwykle płynnie i naturalnie. Szczególnie dobrze widać to, gdy schylamy się na parkiet po bezpańską piłkę. Nie ma co mówić technologia motion-capture z roku na rok jest coraz doskonalsza.
Następna rzecz to prezentacja zawodników. Niestety jest już dużo słabsza niż poprzednio, gdzieś zapodziały się stroboskopy i punktowe reflektory. Patrząc dalej na widownię spostrzeżemy, że uległa ona znacznej poprawie. Nie doczekaliśmy się jeszcze pełnego 3D, jednak i tak wygląda lepiej niż poprzednio. Osiągnięto to dzięki podwyższeniu rozdzielczości tekstur.
Także wygląd ławki rezerwowych uległ zmianie. Nie jest ona płaską bitmapą, ale w pełni trójwymiarowa, co pozwala na rozróżnienie graczy, którzy akurat grzeją ławę. Niestety w jednym miejscu programiści się przyłożyli w innym już nie. Mianowicie cóż z tego, że poprawiono ławkę jak zabrakło lub zapomniano o trenerze, który to miał sobie nieźle poczynać przy linii bocznej. Także z niewyjaśnionych przyczyn nie ma już sędziego. Wygląda to trochę dziwnie szczególnie przy rozpoczęciu gry. Centrzy wyskakują do piłki, która zawieszona jest nad parkietem na niewidocznej lince i nagle jakiś duch podrzuca ją w górę. Takie niedoróbki mogą sugerować, że produkt jest niedopracowany lub kończono go w znacznym pośpiechu. Po prostu gdy nie ma na horyzoncie konkurencji, która może odebrać znaczny procent zysków, monopolista trochę sobie odpuszcza nie dbając o swoich klientów. Także wygląd hal pozostawia sporo do życzenia, są identycznie a jedyną różnicą jest wygląd parkietu. Aż prosiło się o jakieś zróżnicowanie.
W opcjach związanych z tworzeniem bądź modyfikacją zawodników zabrakło takich detali jak ochraniacze na kolana, opaski, ściągacze, dobrze że chociaż nie pozbawiono gogli Horace Granta. Sam engine graficzny spisuje się bez zarzutu. Poprzez zmiany w wyświetlanych szczegółach możemy go dostosować do posiadanego sprzętu, przez co na słabszych komputerach uzyskamy w miarę płynną grę. Ale teraz zostawmy już grafikę i skupmy się nad oprawą dźwiękową. Tu jest już lepiej, choć nie do końca. Nowa ścieżka dźwiękowa w wykonaniu Montella Jordana jest całkiem niezła. Muzyka w stylu hip-hop łatwo wpada w ucho, i co najważniejsze nie staje się monotonna. Natomiast z komentarzem sprawa ma się już odmiennie. Pojawił się nowy pan Robert Elliot odpowiedzialny za barwny komentarz i analizy w trakcie, natomiast drugi komentator rozgrywki to nasz dobry znajomy z poprzedniego sezonu Don Poier. Jego komentarz jest dokładnie taki sam jak w NBA Live 2000, to samo tyczy się boiskowego announcera Al’a Murdoch’a, który się nie wysila i krzyczy dokładnie tak samo jak poprzednio. Publiczność w hali stara się wczuwać w atmosferę meczu jednak nie zawsze jej to wychodzi. Z ciekawszych rzeczy zauważyłem, że nasi zawodnicy coś tam sobie pokrzykują w trakcie gry. Szczególnie dobrze to wychodzi w grze jeden na jeden.
Następna sprawa to realizm meczu i sztuczna inteligencja komputera. W tej kwestii praktycznie nic od kilku sezonów nie uległo zmianie. Z nowości podam, że ulepszono rzut hakiem, czyli firmowe zagranie Kareem Abdul-Jabbara. Już jest znacznie lepiej niż poprzednio jednak kilka razy udało mi się zablokować sky-hooka, który przecież uchodził za rzut praktycznie niemożliwy do zablokowania. Kolejna kwestia to dopracowanie pivotów, szczególnie tych pod koszem (firmówka Hakeema Olajuwona). Co mnie najbardziej ucieszyło to możliwość dokładnego wykonania tzw. fadeway jump shota, czyli rzutu z odchylenia, co do perfekcji opanował Michael Jordan. Ciągle nie został wyeliminowany podstawowy błąd w prowadzeniu szybkiego ataku przez komputer. Mianowicie gdy stracimy piłkę na rzecz zawodnika drużyny przeciwnej, który ma otwartą drogę pod kosz to zamiast biec i zdobyć łatwe punkty, to on jak gdyby nigdy nic podciąga tak pod linię rzutów za 3 i spokojnie czeka aż cały zespól łaskawie zajmie pozycje, aby rozegrać atak.
Druga rzecz to podania piłki. Wychodzą te najbardziej zwariowane gdzieś za pleców, do tyłu, na oślep, z tłoku w trumnie na linię za trzy a gdy chcemy szybko wznowić grę długim podaniem spod własnego kosza to nasz zawodnik, który zamarudził na połowie przeciwnika w 90% nie złapie naszego podania. Następna sprawa, która mi się nie podoba to tzw. końcówki w wykonaniu komputera. Nie ważne czy przegrywa on 10 czy 40 punktami zawsze zacznie desperackie próby odrobienia strat przy pomocy rzutów za 3, dokładniejszego krycia czy fauli taktycznych. Chyba nie jest trudno analizować na bieżąco wynik i gdy mecz jest już przegrany to komputer powinien ściągnąć całą pierwszą piątka i wprowadzić dalekie rezerwy.
Jeszcze jedna rzecz, która mi się przypomniała dotyczy szybkości zawodników sterowanych przez komputer. Zauważyłem, że zawodnik sterowany prze komputer jest znacznie szybszy od tego sterowanego przez nas. Gdy po ładnym zwodzie zostawimy obrońcę jakieś 3 kroki za plecami to nawet mając wciśnięte turbo przeciwnik wyprzedzi nas i jeszcze zdoła zająć pozycje obronną. Może są to detale, ale w znacznym stopniu wpływają na cały obraz gry.
In plus zaliczam dodanie przez programistów czegoś takiego jak „hot players”. Podczas gry, gdy wykonamy kilka udanych zagrań to kółko pod naszym zawodnikiem zaczyna pulsować. Amerykanie mówią wtedy „He’s on fire” oznacza to, że nasz zawodnik złapał odpowiedni rytm „jest na fali”, co ułatwi zdobywanie punktów.
W grze ulepszono także tryb menedżerski (Franchise mode), za którym nigdy nie przepadałem. Przez 25 sezonów dane nam będzie prowadzić jeden zespół. Oczywiście chodzi o to aby przez cały czas być na szczycie, a nie będzie to łatwe. Musimy podejmować decyzje o naborze nowych zawodników z draftu, zatrudniać wolnych agentów. Umiejętności naszych podopiecznych będą rosnąc lub maleć z sezonu na sezon. Oczywiście zależne jest to od wieku zawodnika, dokonanych postępów w grze, czasu spędzonego na parkiecie. Może się zdarzyć, że nasi podopieczni staną się supergwiazdami ligi a pozostali nie wybiją się ponad przeciętność. Nie możemy zapomnieć o wynagrodzeniu naszych graczy. Gdy nasza gwiazda uzna że ma za niski kontrakt może zażądać jego renegocjacji albo odejdzie do innego klubu. Zarządzanie pieniędzmi (a naprawdę punktami) nie jest proste bo oprócz wysokiego opłacania naszych gwiazd nie możemy przekroczyć przyznawanego na drużynę limitu punktów. Nowością jest dodanie w tej edycji ulepszonego interfejsu do przeprowadzania grupowych transferów. Wymianę zawodników możemy przeprowadzać z udziałem 3 drużyn i 15 zawodników.
Podsumowując widać że grze brakuje mocnej konkurencji. Gdyby programiści czuli oddech drugiego produktu to na pewno bardzie przyłożyliby się do pracy. W tej edycji oprócz naprawdę wspaniałej grafiki i naturalności w ruchach zawodników nie mogę doszukać się znaczącego skoku jakości w porównaniu z zeszłym sezonem. Na każdym miejscu czegoś tu brakuje (jak choćby porównania najlepszych zawodników po połowie meczu, które było zawarte w grze od zawsze). Pozbycie się trybu treningowego było chyba największym błędem. Nowi gracze, którzy dopiero co zaczynają przygodę z ta serią mogą być z niej zadowoleni i zdziwieni że tak narzekam, natomiast weterani tak jak ja zapewne odczują spory niedosyt.
Zostaje nam poczekać cały rok na miejmy nadzieję bardziej rewolucyjną wersję z numerkiem 2002. Myślę że dając grze 70% zadowolę wszystkich. Na dzień dzisiejszy niestety nie ma żadnej innej alternatywy, jesteśmy skazani na ten produkt. Już teraz chodzą słuchy o pojawieniu się NBA Street. Może w popularnym streetbalu pojawią się oczekiwane zmiany, byle tylko nie odbyło się to na zasadzie zamiast hali i parkietu, asfalt i boisko w mieście. Taka sytuacja miała już miejsce w przypadku FIFY. Najpierw FIFA’98 a za chwilę FIFA World Cup. Ten sam produkt ale w innym opakowaniu. Byłoby to nic innego jak odcinanie kuponów z popularnej gry. Obym się mylił, czego wam i sobie życzę.
Maciej „KrakMan” Krakowiak