Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 11 października 2001, 11:03

autor: Krzysztof Szulc

Mech Commander 2 - recenzja gry

MechCommander 2 to sequel do popularnej gry strategicznej czasu rzeczywistego opartej na zasadach Battletech. W grze kierujemy poczynaniami olbrzymich bojowych maszyn kroczących zwanych mechami.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Chyba w żadnej książce, w żadnym filmie, ani w żadnej grze, świat przyszłości nie jawi nam się jako ostoja pokoju. Nawet pacyfistyczny z założenia „Star Trek”, zarówno w filmach, jak i w grach, pokazuje, że Federacja Planet niejednokrotnie musi sięgać po rozwiązania siłowe by utrzymać względną stabilizację Wszechświata. Rzeczywistość XXI wieku według twórców systemu BattleTech również nie jest wolna od konfliktów zbrojnych. Więcej – jest przez nie wręcz zdominowana. Ludzkość, która zdołała rozszerzyć swoje wpływy na obce systemy planetarne, zgubiła gdzieś po drodze sens jedności i podzielona na „Domy” toczy wojny sama z sobą. Jako najemnicy znajdujemy się gdzieś na obrzeżach tego konfliktu. Walczymy po stronie tych, którzy lepiej płacą. A walczymy nie byle czym, bo wielkimi maszynami wojennymi, wysokimi na kilka pięter.

Świat BattleTech to przede wszystkim system strategicznych gier planszowych, ale równocześnie, za sprawą cyklu „MechWarrior”, długa tradycja w historii komputerowej rozrywki. Trzy lata temu na fali popularności wspominanej serii wyrosła strategia czasu rzeczywistego pt. „MechCommander”. Gra nie odniosła większego sukcesu, ale pomysł był na tyle dobry, że doczekaliśmy jego kontynuacji.

Jak to się wszystko kręci

Każdy etap rozpoczyna się od odprawy. W lewym górnym rogu ekranu pojawia się ekran z krótkim filmem (bardzo dobrej jakości) przedstawiającym naszych aktualnych zwierzchników, którzy zapoznają nas z celami danej misji. Są to jednak jedynie cele początkowe. Zazwyczaj w trakcie gry, gdy wydaje nam się, że szczęśliwie dobrnęliśmy do końca, jakiś miły głos informuje nas, że pojawiły się nowe okoliczności i tak naprawdę to czeka na jeszcze kilka zadań do wykonania. Zadania te, mimo, iż zróżnicowane, nie odbiegają od standardów znanych z innych gier tego typu. Raz więc musimy zniszczyć jednostki wroga, innym razem puścić z dymem jego budynki lub po prostu przejąć kontrolę nad wyznaczonymi strukturami przeciwnika. Co jak co, ale pod tym względem twórcy „erteesów” nigdy nie grzeszyli nadmierną wyobraźnią.

Po odprawie zostajemy przeniesieni do dobrze znanego miłośnikom świata BattleTech MechLab. Jest to ekran, na którym sprzedajemy lub kupujemy nowe roboty (a właściwie mechy), wyposażamy je w uzbrojenie adekwatne do wymogów misji itd. Jest to bardzo ważne, gdyż w niektórych etapach kluczem do zwycięstwa jest korzystanie z jednostek wyposażonych w działa średniego i dalekiego zasięgu, podczas gdy w innych nie będziemy mieli żadnych szans na sukces, jeżeli w naszym oddziale nie znajdzie się przynajmniej jeden mech wyspecjalizowany w walce na krótki dystans. Oczywiście nie wszystkie rodzaje uzbrojenia dostępne są już na samym początku gry. Niejednokrotnie uzyskanie dostępu do danej broni, będzie wymagało wcześniejszego przejęcia kontroli nad strukturami nieprzyjaciela, w których jest ona wytwarzana. Poza tym pozostaje jeszcze problem zasobności naszego portfela. Aby poważnie zacząć myśleć o zakupach trzeba przejść co najmniej kilka misji.

Na koniec pozostaje nam wynajęcie pilota do każdej z naszych maszyn. I w tym miejscu warto zaznaczyć, że „MechCommander 2” pomimo, iż ponad wszelką wątpliwość jest grą z gatunku RTS, zawiera także pewne elementy cRPG. Otóż nasi piloci w trakcie rozgrywki nabywają punkty doświadczenia, które zależą od ilości i rodzaju zniszczonych oddziałów wroga. W parze ze wzrostem doświadczenia idzie zwiększenie umiejętności postaci oraz awans. Wszystko to paradoksalnie sprawia, że raczej nie będziemy kwapić się do zmiany pilotów pomiędzy misjami, zwłaszcza, że bardzo trudno ich zabić – katapultują się w przypadku, gdy ich mech ulega zniszczeniu.

Pole bitwy

Gdy wreszcie przebrniemy przez wszystkie ustawienia poprzedzające każdą misję, zostajemy przeniesieni na pole bitwy. Trzeba przyznać, że graficy odwalili kawał dobrej roboty. Wszystkie jednostki są świetnie animowane, dopracowane w najmniejszych szczegółach. Co prawda trudno mi uwierzyć, że za przeszło tysiąc lata ciężarówki będą przypominać te, które znamy z naszych dróg, ale wiem, wiem – czepiam się. Równie okazale prezentuje się samo otoczenie. Podłoże mieni się różnymi barwami, drzewa rzucają cienie i oczywiście łamią się w przypadku bliższego spotkania z naszymi mechami. Otaczający nas teren, jak przystało na miejsce, na którym toczy się bitwa, nie jest sterylny, ale równocześnie jest po prostu...ładny. Co więcej, aby cieszyć się obrazem w wysokiej rozdzielczości i z dużą ilością szczegółów wcale nie potrzeba super mocnego sprzętu. A przecież to właśnie z dużych wymagań, jeżeli chodzi o konfigurację naszych domowych „blaszaków”, słynęły niemal wszystkie produkcje Microsoftu.

To co jest wielką zaletą trójwymiarowych strategii, to fakt, że ukształtowanie terenu ma ogromny wpływ na przebieg rozgrywki. Nie zabrakło tego także w „MechCommander 2”. Wyobraźmy sobie na przykład zmasowany atak ze wzgórza na bazę położoną w dolinie – rzeźnia! Gorzej jak to my znajdujemy się na niżej położonym terenie, a wróg atakuje z góry. Też rzeźnia – ale nie taka jakiej byśmy oczekiwali.

Walka

Sama walka jest bardzo dynamiczna i chwilami trudno jest zapanować nad wszystkimi jednostkami, mimo, iż jest ich w sumie niewiele. Główny wpływ na to ma całkiem pokaźna ilość opcji konfiguracyjnych. Możemy określić, czy dany mech ma atakować bronią dalekiego, średniego, czy krótkiego zasięgu. Możemy też zdecydować, czy ma atakować ramiona, korpus, czy też nogi przeciwnika. Niestety jeżeli chodzi o tę ostatnią opcję, to o podcinaniu wrogich robotów należy od razu zapomnieć. Poza tym możemy swobodnie łączyć nasze jednostki w grupy i atakować na przykład z dwóch stron. Wszystko to sprawia, że, jakby nie patrzeć, kluczem do zwycięstwa niejednokrotnie okazuje się być świetne opanowanie skrótów klawiszowych.

To co najbardziej odróżnia „MechCommandera 2” od innych produkcji z gatunku RTS, to fakt, że nie mamy tu standardowej bazy i koszar, w których masowo produkujemy bezimienne mięso armatnie. Grę zaczynamy z kilkoma mechami, a kiedy tracimy wszystkie z nich, misja kończy się fiaskiem. Co więcej znamy imiona, a raczej pseudonimy naszych pilotów, co sprawia, że prędzej się z nimi zżywamy. W klasycznej strategii rozgrywanej w czasie rzeczywistym nie anonimowe jednostki, to zazwyczaj bohaterowie, których trzeba trzymać w obwodzie, gdyż ich śmierć oznacza dla nas koniec. Tutaj stanowią oni podstawę naszego oddziału.

Nie oznacza to jednak, że czeka nas samotna walka z wrogiem. Podstawą naszej egzystencji jest posiadanie tzw. punktów zasobów. Cześć z nich posiadamy na wstępie, ale zasadniczo zdobywamy je przejmując odpowiednie jednostki i struktury wroga. Dzięki tym punktom możemy zamawiać wsparcie lotnicze, helikoptery zwiadowcze, artylerię, jednostki naprawcze itd. Jest jeszcze jeden sposób na powiększenie naszych oddziałów – przejęcie wrogiego mecha, po jego uprzednim pokonaniu. Niestety jeżeli w trakcie walki doprowadziliśmy na przykład do tego, że stracił on ramiona, nasz zespół techników nie jest w stanie ponownie ich przymocować.

Odwieczny problem z AI

AI komputera, jak to zwykle bywa, sprawuje się co najmniej dziwnie. Z jednej strony przeciwnik potrafi przeprowadzić naprawdę finezyjny atak, a z drugiej strony bywają sytuację, że krótko mówiąc daje ciała. Ale cóż – tak też bywa w życiu. Podobnie rzecz się ma z naszymi jednostkami. Są chwile, że nawet pozostawione same sobie przeprowadzają całkiem sprawne ataki, ale równocześnie jest tak, że niemal zawsze co najmniej jeden mech charakteryzuje się nadpobudliwością i głupotą (bo odwagą bym tego nie nazwał) i wyrywa do przodu sam przeciwko hordzie wrogów, zupełnie zapominając o kolegach. Co jak co, ale to naprawdę potrafi pokrzyżować nam plany. Wyobraźmy sobie taką sytuację: zdajemy sobie sprawę, że za wzgórzem stacjonują jednostki nieprzyjaciela, toteż na prawo ustawiamy w gotowości nasze cztery roboty, po czym spokojnie kierujemy wzrok na lewo, gdzie powoli gromadzi się wsparcie w postaci artylerii. Gdy po chwili patrzymy ponownie w prawą stronę, okazuje się, że jeden mech gdzieś się zapodział, a z oddali słychać odgłosy walki. Z zaskoczenia oczywiście nici. Równie dobrze moglibyśmy już na początku etapu wysyłać na terytorium wroga posłańca z informacją: „Ej, chłopaki, tu jesteśmy”.

Warto, czy nie warto?

„MechCommander 2” nie jest grą rewelacyjną; nie jest to jedna z tych produkcji, które kupuje się w ciemno lub, które przez długi czas goszczą na naszych „twardzielach”. Nie bagatelny wpływ na to ma niewystępowanie trybu „Skirmish”. Po ukończeniu kampanii jedyną przyjemność może nam jeszcze dostarczyć zabawa w trybie multiplayer. Na pocieszenie twórcy wyposażyli nas w całkiem nieźle opracowaną encyklopedię, w której znajdziemy szczegółowe informacje o występujących w grze jednostkach, zabudowaniach, uzbrojeniu oraz o najważniejszych postaciach wplecionych w fabułę.

Krótko mówiąc mamy tutaj do czynienia z typowym rynkowym średniakiem – na tyle ciekawym, by nie przejść niezauważonym, ale równocześnie nie wystarczająco dobrym, by zyskać miano hitu. Niemniej jestem przekonany, że nowa gra Microsoftu zyska sobie grono wiernych wielbicieli. Na pewno zaliczą się do nich ci, którym przez lata musiał wystarczać wysłużony już „MechCommander” oraz inni miłośnicy świata BattleTech, a także część tych graczy, którzy ukończenie każdego nowego „erteesa” stawiają sobie za punkt honoru. Jeżeli jednak ktoś wcześniej namiętnie grał w serię „MechWarrior” tylko ze względu na to niesamowite uczucie potęgi, jakie towarzyszy kierowaniu potężnym mechem, niech lepiej sobie odpuści tę produkcję. Może przeżyć niemiły szok, gdy zobaczy, że każdy z tych metalowych potworów wygląda jakby miał nie więcej, jak jeden centymetr wysokości...

Krzysztof „Sukkub” Szulc

Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego
Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego

Recenzja gry

Nie, Ara: History Untold - wbrew hasłom marketingowym - nie będzie kolejną alternatywą dla serii Civilization. Jednak nie jest to wada, bo gra ma na siebie własny pomysł i realizuje go sprawnie, choć nie zawsze konsekwentnie.

Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki
Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki

Recenzja gry

Po 20 godzinach, które spędziłem z 63 Days, miałem w sobie mnóstwo sprzecznych emocji. Z jednej strony uważam, że to przeciętna gra z aspiracją do ponadprzeciętnej – z drugiej zaś liczba błędów i nielogicznych rozwiązań przeraża.

Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy
Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy

Recenzja gry

Gdy pierwszy raz uruchomiłem Frostpunka 2, byłem pełen obaw. Twórcy ewidentnie chcieli poeksperymentować z konwencją, zmienić formułę i zaoferować coś nowego. Czy jednak wyszło to grze na dobre?