autor: Radosław Grabowski
Guitar Hero: World Tour - recenzja gry
Wraz z premierą Guitar Hero: World Tour seria ta przestała być wyłącznie gitarowa. Teraz jest taka jak Rock Band, a w pewnych elementach nawet przewyższa tę konkurencyjną markę.
Rock Band w Europie nie istnieje. Żeby się przekonać o słuszności owych słów wystarczyło pojechać w tym roku na największą na Starym Kontynencie imprezę dla graczy, czyli odbywające się w Lipsku targi Games Convention 2008. RB był tam promowany bardzo skromnie, zdecydowanie ustępując nowej produkcji spod znaku Guitar Hero, czyli World Tour. Tej nie dało się przeoczyć – swoje robiły przede wszystkim hojnie rozdawane przez Activision koszulki oraz liczne stanowiska w formie pokojów, które pozwalały na samodzielne przetestowanie GHWT. Krótko mówiąc: wzorowa promocja, a kto nie doświadczył, niech żałuje.
Szczególnym przypadkiem we wspomnianej wyżej kwestii nieistnienia Rock Band w Europie jest Polska. Oficjalnie w naszym kraju nie dystrybuuje się ani pierwszej, ani drugiej części tej serii, więc zainteresowani gracze są skazani na mniej lub bardziej zinstytucjonalizowany import z krajów zachodnich. A w nich wcale nie jest lepiej, gdyż o ile oryginalny RB występuje tam na wszystkich standardowych dla siebie platformach, to już jego sequel jak na razie pojawił się tylko w wersji na Xboksa 360. Tymczasem Guitar Hero: World Tour można w Polsce kupić bez jakiegoś wyjątkowego kombinowania, przynajmniej w większych miastach i sklepach internetowych. Producent przygotował trzy wersje GHWT, różniące się ilością dołączonych akcesoriów. Edycja podstawowa to sama gra. Za nieco większe pieniądze można kupić ją w pakiecie z gitarą, aczkolwiek to i tak tylko namiastka tego, co czeka w zestawie nazwanym Complete Band Pack. Właśnie budzący szacunek swymi wymiarami (73x33x43 cm) i wagą (ponad 10 kg) karton z tymże wtargałem po schodach na czwarte piętro, aby przekonać się, co tak naprawdę nowy „Gitarowy Bohater” w wersji na X360 wnosi do gatunku gier muzycznych.
Najciekawsze jest to, że chociaż Rock Band był pierwszą symulacją zespołu rockowego, to autorom Guitar Hero: World Tour udało się stworzyć znacznie lepszy produkt w oparciu o dokładnie taki sam schemat. Jest to o tyle interesujące, że produkcji ze stajni Activision nie poparto tak solidnie licencjami, jak ma to miejsce w przypadku dzieła MTV Games. Wszystkie piosenki w GHWT są wprawdzie oryginalnymi nagraniami (po raz pierwszy w historii serii Guitar Hero), ale w kwestii akcesoriów panuje już „styl dowolny”. Przypomnę, że za RB w dziedzinie instrumentów stoją takie marki jak Fender (gitara nawiązuje w końcu do legendarnego Stratocastera) oraz Ludwig (pałeczki perkusyjne). Akcesoria z Guitar Hero: World Tour można jednak spokojnie postawić obok tych rockbandowych, ponieważ wcale im nie ustępują, a w niektórych aspektach nawet je przewyższają.
Nowa gitara jest zupełnie OK, pomimo że nie powstała w oparciu o żaden autentyczny model Gibsona, jak miało to miejsce w poprzednich odsłonach cyklu GH. Nie stara się ona usilnie przypominać prawdziwego „wiosła”, jak to jest w przypadku Strata z Rock Band. Na gryfie nadal jest więc pięć kolorowych guziczków, aczkolwiek pudło wygląda już mniej zabawkowo – charakteru dodaje mu specyficzne malowanie, przyjemne w dotyku wyprofilowanie i dobre zaprojektowanie detali (whammy bara i włącznika imitującego pokrętło, pełniącego zarazem funkcję d-pada).
Gitara ma również swoją wagę, co potęguje wrażenie trzymania w rękach czegoś więcej niż zwykłego kawałka plastiku. Zgodnie z panującą modą jest bezprzewodowa i zasilana dwoma bateriami AA, a podczas pracy wydaje zdecydowanie milsze odgłosy od tych, znanych z poprzednich gibsonowych modeli. „Szarpaniu” struny towarzyszy teraz delikatne kliknięcie, o wiele bardziej satysfakcjonujące od tego, co było niegdyś. Jeśli chodzi natomiast o funkcje gitary, to należy odnotować dwie ważne nowości. Od razu rzuca się w oczy panel dotykowy, umieszczony na gryfie w sąsiedztwie standardowych przycisków. Ma on pięć stref odpowiadających normalnym kolorowym przyciskom i służących głównie do grania specjalnych fragmentów muzycznych, niewymagających użycia struny. Poza tym gładzik można wykorzystać do delikatnego modulowania długich dźwięków. Obie dłonie pracują w takim przypadku na gryfie – jedną chwyta się odpowiednie klawisze, a drugą jeździ się po panelu dotykowym. Drugą nowinkę stanowi przycisk aktywujący Star Power, znajdujący się tuż obok struny. Naturalnie dalej można włączyć wspomnianą opcję poprzez potrząśnięcie gitarą, ale w niektórych sytuacjach faktycznie wygodniej jest nacisnąć nowy guzik kantem dłoni bez odrywania jej od struny.
Wraz z premierą World Tour cykl Guitar Hero przestał być stricte gitarowy. Wzorując się na RB, developerzy postanowili rozszerzyć go o śpiew. Nie ma tu potrzeby specjalnie się rozwodzić. Complete Band Pack zawiera czarny mikrofon z długim kablem USB, więc domorośli miłośnicy karaoke mają kolejną atrakcję do kolekcji po Lipsach czy innych SingStarach. Dla mnie jednak repertuar w takich produkcjach jest zwykle wokalnie nie do przeskoczenia. Dlatego też w GHWT zrobiłem to co zawsze – przeszedłem samouczek, spektakularnie przerżnąłem parę piosenek i odłożyłem mikrofon na półkę z nadzieją, że w końcu kiedyś trafię na swoją wymarzoną grę karaoke z repertuarem bluesowym lub ewentualnie z bogatą kolekcją tradycyjnej piosenki rosyjskiej.
Największą, również gabarytowo, nowością w Guitar Hero: World Tour jest perkusja. Tutaj w stosunku do Rock Band został uczyniony poważny krok naprzód. Koniec z czterema panelami na jednym poziomie i czas na rozrywkę „piętrową”! Na „parterze” są więc trzy bębny wraz małą przystawką, na której mieszczą się klawisze rodem ze standardowego konsolowego kontrolera. Natomiast na „piętrze” umieszczone zostały dwa talerze – czego nie ma w Rock Band i w Rock Revolution. Całość uzupełnia para drewnianych pałeczek oraz pedał, do którego przypisane są w grze dźwięki basowe. Podobnie jak gitara, perkusja jest również bezprzewodowa i zasilana dwoma bateriami AA. Generalnie „gary” wykonane są znacznie lepiej od swoich rockbandowych odpowiedników. Metalowy stojak o regulowanej wysokości jest bardzo stabilny, a przy jego składaniu słychać, że elementy zostały dobrze spasowane – wszystko wskakuje na swoje miejsce z charakterystycznym kliknięciem.
W przypadku Rock Band wielu graczy narzekało na przeszkadzające w zabawie odgłosy, wydobywające się podczas uderzania w bębny. Na tym polu GHWT także wyprzedza konkurencję, ponieważ jest wyraźnie cichsze. Pedał też jest dobry – stopa nie męczyła się mi tak jak w RB, a poza tym wykonanie tego elementu wygląda solidnie. Właśnie dlatego nie powinno być takich problemów, jak w przypadku rynkowego rywala, u którego notowano liczne przypadki łamania się części po intensywnym deptaniu. Nie można jednak zapominać, że ta perkusja to wciąż zabawka, przy czym na pewno bliższe rzeczywistości jest guitarherowe i rockbandowe bębnienie (nawet na poziomie Easy) niż granie w tych samych warunkach na gitarze.
Cały ten opisany powyżej osprzęt znakomicie sprawdza się w trakcie rozgrywki. Można bawić się solo (jako gitarzysta prowadzący, basista, perkusista lub wokalista) albo w maksymalnie czteroosobowym zespole (lokalnie i online). Poradzą sobie nawet zupełne żółtodzioby, gdyż w tej odsłonie Guitar Hero pojawił się nowy poziom trudności, przeznaczony specjalnie dla początkujących (Beginner). Grając na nim np. jako perkusista, wystarczy w odpowiednim momencie uderzać w dowolny bęben lub talerz.
Najistotniejszą nowinką jest jednak kreator postaci rockmana. Schemat jego działania to typowe rozwiązanie simsopodobne – ustawia się więc cechy fizyczne, wybiera ubrania, dosztukowuje gadżety etc. Personalizować można również instrumenty, których postać używa na wirtualnej scenie. W ten sposób w mig przygotowałem dla mojego bohatera m.in. gitarę, łudząco podobną do legendarnej Blackie z kolekcji Erica Claptona. Wszystkie elementy, służące do zmieniania wyglądu postaci i instrumentów kupuje się standardowo w sklepiku za pieniądze zarabiane w trybie kariery.
Dla prawdziwych maniaków rozmaitych edytorów w GHWT zawarta została jeszcze jedna atrakcja, nazwana GHTunes. Jest to narzędzie do tworzenia własnej muzyki w oparciu o typowe guitarherowe instrumenty (z wyłączeniem wokalu). Edytor należy do dość skomplikowanych, a efekty naszej pracy można udostępniać w Internecie. Niestety należy od razu zapomnieć o ściąganiu coverów znanych utworów, gdyż publikowane przez graczy kawałki przechodzą przez gęste sito moderacji. Poza tym nie ma się co oszukiwać – GHTunes to tylko ersatz z wszystkimi swoimi ograniczeniami i niedoskonałościami, zgodnie z myślą przewodnią serii Guitar Hero i jej podobnych.
Właściwa rozgrywka uległa w World Tour koniecznym zmianom, wynikającym z wprowadzenia nowych instrumentów. Poza tym jednak jest tak jak zwykle w Guitar Hero. Gramy więc koncerty w rozmaitych częściach świata, wśród których znalazła się nawet Polska – impreza odbywa się tu w mrocznym, pełnym czaszek kościele. Powiedzmy, że niekoniecznie musi to być związane z naszym krajem, ale taka jest estetyka serii GH. Jednakże ogólnie gra jest mniej hardcore’owa niż Guitar Hero III: Legends of Rock i to nie tylko z racji braku obecności rogatych demonów i innych piekielnych stworów. Stopień trudności uległ pewnemu obniżeniu, zarówno podczas zaliczania normalnych utworów, jak i walki z bossami. W tym ostatnim przypadku nie wykorzystuje się już ataków, tak dobrze znanych z „trójki” – teraz w pojedynkach chodzi po prostu o czyste granie.
Lista podstawowych utworów w Guitar Hero: World Tour jest bliska setki. Tak jak napisałem powyżej, wszystkie kawałki są w wersjach oryginalnych – słychać m.in. Jimiego Hendrixa, Lenny'ego Kravitza, Stinga, Metallikę, Nirvanę, Toola i Jane's Addiction. Jednak mimo wszystko piosenki są nieco mniej chwytliwe, w porównaniu chociażby do Guitar Hero III. Na szczęście zadbano o dodatkowe utwory, dostępne do pobrania z Internetu za opłatą. W ten sposób na razie osiągalny jest jeden pełny album (Death Magnetic – najnowszy longplay Metalliki), a kolejne płyty długogrające ponoć pojawią się już niebawem (zapowiedziano m.in. długo oczekiwany przez fanów Guns N' Roses krążek Chinese Democracy). Do pobrania są też liczne mniejsze paczki z piosenkami (np. The Eagles), których ilość systematycznie się zwiększa. Niestety z Rock Band nie da się tu wygrać, gdyż jest to ciągle lider w dziedzinie ilości i jakości muzyki. Jeśli ktoś ma na zapleczu MTV, to po prostu nie może być inaczej.
Gdy w trakcie ostatnich lat zapoznawałem się z kolejnymi grami muzycznymi, utwierdzałem się w przekonaniu, że pisanie na ich temat jest dość karkołomne. W przypadku Guitar Hero: World Tour mogę się wprawdzie rozwodzić przez parę akapitów na temat instrumentów, listy piosenek i innych pomniejszych rzeczy, ale żadne słowa nie są w stanie oddać tego efektu, który uzyskuje się przy osobistym kontakcie z tą produkcją. Zostałem już wielokrotnie wyśmiany przez nieobeznanych w temacie za to, że na tegoroczną Gwiazdkę sprawiłem sobie „plastikową gitarkę, bębenki i mikrofonik” za cokolwiek ciężkie pieniądze. Wiem jednak, że gros takich szyderców zupełnie zmienia pogląd po zagraniu w Guitar Hero lub w podobne pozycje. Warunkiem koniecznym jest jednak wykorzystanie przy tym co najmniej gitary – o ludziach męczących się na padach lub klawiaturach lepiej nie wspominać. Właśnie dlatego szczerze polecam Guitar Hero: World Tour, zarówno weteranom, jak i osobom chcącym przeżyć ten pierwszy raz z grą muzyczną. Kluczowe znaczenie ma również to, że wszystkie akcesoria z Complete Band Pack bez problemu współpracują obiema częściami konkurencyjnego Rock Band, a sama gitara jest wstecznie kompatybilna z Guitar Hero II, Guitar Hero III: Legends of Rock i Guitar Hero: Aerosmith. Zresztą wyobraźcie sobie tylko, jak okazale może wyglądać takie wielkie pudło z grą i wszystkimi instrumentami pod choinką. Guitarherowych Świąt!
Radosław „eLKaeR” Grabowski
PLUSY:
- jedyna gra tego typu oficjalnie dystrybuowana w Polsce;
- wysoka jakość wykonania akcesoriów;
- edytor postaci i instrumentów.
MINUSY:
- dobór utworów słabszy niż w poprzednich częściach Guitar Hero;
- szumnie zapowiadany, a w rzeczywistości dość słaby edytor GHTunes.