Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 19 lipca 2001, 10:18

autor: Kacper Kieja

Głupki z Kosmosu - recenzja gry

Co może czekać piątkę kosmitów, którzy wylądują na naszym globie, zmuszeni do tego awarią międzyplanetarnego statku? Odpowiedź brzmi: nic dobrego. Aby się o tym przekonać wystarczy zagrać w "Głupków z Kosmosu"

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Co może czekać piątkę kosmitów, którzy wylądują na naszym globie, zmuszeni do tego awarią międzyplanetarnego statku? Odpowiedź brzmi: nic dobrego. Pewien szalony i okrutny naukowiec zechce przerobić ich na sieczkę w swoich wiwisekcyjnych gabinetach i poznać dzięki temu tajemnice obcej cywilizacji. Naukowiec ten wysyła śladem piątki przyjaciół bezlitosnego najemnika, który będzie konsekwentnie podążał ich tropem. A twoim zadaniem, drogi graczu, jest zmylić pogonie, ocalić kosmitów i szczęśliwie wyekspediować ich poza naszą planetę.

Nazwanie Stupid Invaders grą przygodową byłoby mocno na wyrost. Tak naprawdę jest to dość prymitywnie pod względem scenariuszowym sklecony film interaktywny, w którym gracz porusza się od punktu A do punktu B i ma okazję posłuchać liniowych dialogów. Jako gra Stupid Invaders nie broni się, bo po prostu niezwykle tu mało opcji znanych z klasyki gatunku. Pozyskiwanie przedmiotów, łączenie ich i używanie, wyjaśnianie zagadek - wszystko tu jest, ale w jakimś takim wykastrowanym, ubogim stopniu, ani nie zmuszającym do myślenia ani nie dającym satysfakcji ze zręcznie rozwiązanej łamigłówki.

W trakcie rozgrywki gracz po kolei kieruje poczynaniami pięciu przyjaciół. Każdy z nich wygląda zupełnie inaczej, bo mamy tu do czynienia na przykład z dwugłowym potworkiem, wszystkożernym grubaskiem, czy "typowym" ufoludkiem, charakteryzującym się ogromnym łbem, rachitycznymi kończynami i skórą zielonego koloru. Jednak fakt, że steruje się tymi pięcioma różnymi postaciami nie ma znaczenia jeśli chodzi o sam przebieg akcji, to znaczy żaden z nich nie posiada jakiś specyficznych zdolności, czy cech, których nie miałby kumpel.

Niektórym graczom, być może, przypadnie do gustu styl narracji oraz poczucie humoru prezentowane przez autorów programu. Jednak dla mnie jest ono mniej więcej na poziomie humoru Bawarczyka, dla którego szczytem dobrej zabawy jest założenie skórzanych portek na szelkach i pierdnięcie w towarzystwie (nomen omen jeden z dowcipów w tej grze polega na tym, że bohater siada na kiblu i defekuje, głośno pierdząc). Z głębokim niesmakiem obejrzałem scenę, w której bohater zabija w okrutny sposób (rozpuszczając go żrącym płynem), uwięzionego w kominie i proszącego o pomoc św. Mikołaja. Są po prostu pewne świętości, których się nie szarga. Można robić sobie żarty erotyczne ze św. Mikołaja (częste zarówno u Mleczki, jak i w rysunkowych dowcipach Playboya), ale pokazywanie śmierci postaci, z którą chyba wszyscy jesteśmy od dziecka emocjonalnie związani, wydaje mi się nawet nie tyle brakiem smaku, ile zwykłym chamstwem. Nie mówiąc już o tym, że głównemu, pozytywnemu bohaterowi (z którym przecież gracz ma się identyfikować) jakoś chyba nie przystoi zabijać kogoś bezradnego i proszącego o pomoc.

Przyznam, że w całej grze przypadł mi do gustu tylko jeden dowcip (zresztą również wulgarny, ale przynajmniej śmieszny), który pozwolę sobie zacytować: "przychodzi pół baby do lekarza, a lekarz pyta: co się pani stało? Ach, sąsiad mnie przerżnął - odpowiada baba. A gdzie druga połówka? - pyta lekarz. Druga? Drugą wypiliśmy!".

Jednak w Stupid Invaders najbardziej denerwujący jest fakt, że w grze ciągle ginie któryś z głównych bohaterów. Wystarczy tylko skierować się nie w tę stronę co trzeba, dotknąć przedmiotu, którego dotykać nie należy, a już pojawia się scenka przedstawiająca, w maksymalnie realistycznym ujęciu, śmierć bohatera. A to zagryza go pies, a to spawacz spopiela palnikiem acetylenowym, a to morduje najemnik, a to w czasie wiwisekcji rozdzielają go na kawałki, a to umiera na pustyni, a to zostaje rozpuszczony przez radioaktywną substancję. I tak w kółko Macieju. Po jaką cholerę w grze przygodowej, mającej bardzo wyraźne zacięcie "cartoonowe" autorzy wprowadzili umieranie, to nie mam pojęcia. Przecież na ogromnej większości filmów animowanych bohaterowie robią sobie straszne rzeczy (wysadzają dynamitem, spychają w przepaście, obrzucają ogromnymi odważnikami itp. itd.), ale jest to wszystko działanie umowne. Wysadzony w powietrze osobnik otrząsa się ze wstrętem i po chwili nawet nie widać, że jest przypalony, czy osmolony. A tutaj nie! Z godną podziwu dosłownością autorzy potraktowali temat z, nomen omen, śmiertelną powagą. Śmierć to śmierć i nie masz graczu innego wyjścia jak skorzystać z opcji "wczytaj grę".

Jednym z niewielu sympatycznych elementów w Stupid Invaders jest grafika. Gracz porusza się po bajecznie kolorowych i scenograficznie urozmaiconych obszarach. Ale ta scenografia też jest, niestety, kulawa. Dlatego, że niezwykle mało widzimy detali i szczególików, przedmiotów na które można kliknąć, by zobaczyć ich opis, czy usłyszeć komentarz na ich temat wygłoszony przez bohatera. Świat Stupid Invaders, pomimo kolorystycznego bogactwa, jest w rzeczywistości światem zgrzebnym i prostym, światem martwym i w zasadzie pozbawionym możliwości interakcji. Na uwagę zasługują filmowe przerywniki, które często zrealizowane są ciekawie i z humorem. Dobre słowo należy się również twórcom polskiej lokalizacji, którym po pierwsze udało się zręcznie przetłumaczyć same teksty, a po drugie umiejętnie dobrać aktorów. Zważywszy, że cena programu jest bardziej niż sympatyczna (49 złotych za 4 płyty kompaktowe), to nad kupnem Stupid Invaders można się zastanawiać. Pod warunkiem, oczywiście, że ktoś lubi interaktywne filmiki nie dające graczowi zbyt wielkiego pola manewru.

Ta gra wydaje mi się skierowana w próżnię. Starsi gracze i przygodówkowi "wyjadacze" nie znajdą w niej wyzwań intelektualnych oraz pasjonującej fabuły. Głupki z Kosmosu nie będą tematem na listach dyskusyjnych i nie zobaczysz związanych z nią topiców "Please help! I'm stunned". A jednocześnie, jak zresztą przyznaje sam dystrybutor, gra nie jest przeznaczona dla dzieci. Specyficzne poczucie humoru oraz obecność wielu brutalnych scen kazałyby mi z dużą ostrożnością zastanawiać się nad kupnem tego programu uczniom szkoły podstawowej (którzy, co prawda, i tak najchętniej grają w Diablo II lub Soldier of Fortune, ale to już zupełnie inna bajka). Niestety ta gra wpisuje się w poetykę pewnego trendu, który używając uczonych słów nazwałbym turpistycznym. W skrócie chodzi o zaszokowanie widza brzydotą i pokazanie skrajnych postaw postaci, które do świata mają stosunek złośliwy i egoistyczny. Od pewnego czasu nie śledzę już na bieżąco telewizyjnego rynku cartoonowego, ale wiem, że ilekroć zdarza mi się zobaczyć fragment filmu Krowa i kurczak, to jestem zaszokowany obmierzłością przedstawianego tam świata. Głupki z Kosmosu nie są programem, który odpychałby mnie od monitora, ale na pewno nigdy nie chciałbym do tej gry wrócić. To po prostu taka sieczka dla oczu i mózgu. Przygodówka dla ubogich.

Kacper Kieja

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.