autor: Szymon Liebert
Freak Out: Białe szaleństwo - recenzja gry
Freak Out: Białe szaleństwo to jedna z nielicznych przyjemnych produkcji z nartami w roli głównej, jakie dostępne są na pecetach. Czy jednak warto wydawać na nią 20 zł?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Freak Out: Białe szaleństwo to należąca do rzadkości gra, pozwalająca na śmiganie po białych stokach na nartach. Oczywiście, ktoś mógłby wspomnieć liczne i niezwykle chętnie wydawane u nas symulacje skoków narciarskich. Takie produkcje mają to do siebie, że chociaż zaspokajają zapewne apetyty fanów tej spopularyzowanej przez sukcesy polskiego skoczka dyscypliny, to dla miłośników uprawiania narciarstwa są raczej nic nie znaczącą namiastką. Na drugim biegunie znajdują się natomiast niezwykle realistyczne i okrutnie trudne produkcje pokroju Ski Racing, równie frustrujące co niejedna polska zima, podczas której narciarze przeklinają efekt cieplarniany (błogosławiąc tym samym coraz liczniej stosowane armatki śnieżne).
Niejako w odpowiedzi na ten cichy lament pojawiła się produkcja firmy Coldwood Interactive, wydana przez JoWooD. Warto wspomnieć, że deweloper ten odpowiada po części za wspomniany wyżej koszmar (dwie edycje Ski Racing). Freak Out u nas pojawia się ze sporym poślizgiem (nieco ponad rocznym), co jednak rekompensowane jest polską wersją językową oraz przede wszystkim niezwykle niską ceną dwudziestu złotych. W końcu taka kwota ledwo wystarczy na pekaes do Wisły, o wykupieniu karnetu na wyciągi nie wspominając. Nad grą pochylić się więc warto, tym bardziej, że pomimo budżetowego charakteru oraz pewnych niedociągnięć, oferuje ona sporo dobrej zabawy.
Po uruchomieniu programu wita nas... czarny ekran. Oczywiście, zamiast niego powinniśmy ujrzeć logo twórców oraz początkowy filmik. To jeden z kilku błędów, jakie niestety napotkamy podczas zabawy. Na szczęście niezbyt poważny, gdyż wstępne animacje nikomu potrzebne nie są, a samą „ciemność” można pominąć wciskając spację. Przechodzimy tym samym do głównego menu, gdzie po stworzeniu profilu możemy wybrać, gdzie i jak będziemy się bawić. Sam ekran główny wykonany został w miarę pomysłowo – prezentuje bowiem przytulne schronisko z barem i grajkiem w tle oraz naszą postacią na pierwszym planie.
Osoby stęsknione za śniegiem mogą udać się bezpośrednio na stok za pomocą opcji rozegrania pojedynczego wyścigu. Przed rozpoczęciem zabawy trzeba jeszcze wybrać jedną z dostępnych postaci – tu ciekawostka, bo do wyboru otrzymujemy po 3 osoby płci obojga, przy czym dostępne panie prezentują się zdecydowanie przyjemniej. Zawodnicy męscy wyglądają na strasznych pozerów, a słowo lans mają wypisane na twarzach. Zresztą cała gra wykonana została w mocno młodzieżowej stylistyce, epatując rozmaitymi slangowymi określeniami, które autora niniejszej recenzji, wieloletniego narciarza, szczerze rozbawiły. Bardzo miłym akcentem jest także szkielecik, niejako maskotka Freak Out, który prezentuje nowe przedmioty, tańczy na ekranie podczas wgrywania lokacji oraz robi różne inne zabawne rzeczy.
Wracając do sedna – na początku możemy sprawdzić jedną z czterech gór. Kolejne odblokowujemy, zaliczając zawody. To najlepiej zrobić w trybie kariery, który jest esencją zabawy. Rozpoczynamy ją od wyboru jednej ze wspomnianych już postaci i wpisania naszej ksywy, by w końcu udać się na stok i wziąć udział w turniejach. Zawody, dzielą się na kilka rodzajów. Pierwszym z nich są tak zwane wyzwania. W tym trybie zaliczamy głównie cztery standardowe elementy: poręcze, skoki, rozpadliny, zbieranie. Drugą formą zabawy jest samowolka – tutaj musimy w miarę szybko i efektownie zjechać z góry, przy czym same triki są drugorzędne. Trzecie zawody to ostra jazda, która jest ekstremalną wersją przełajowego slalomu. Kulminacją są natomiast pokazówki – tu wygrywamy, wykonując niezwykle widowiskową i skomplikowaną serię akrobacji oraz sztuczek.
Podejście, jakie wykazuje Freak Out, spodoba się przede wszystkim osobom, które mają sporo dystansu do narciarstwa oraz realizmu w grach. Tytuł bowiem reprezentuje absolutnie rozrywkowy charakter odwzorowania jazdy. Można nawet powiedzieć, że w wielu kwestiach wspina się na wyżyny absurdu. Przykładem niech będą „poręcze”, czyli ostre krawędzie bądź drzewa, po których możemy sunąć, oczywiście odpowiednio balansując. Zabawny motyw polega na tym, że gdy już się na jedną z nich dostaniemy, upadek jest mało prawdopodobny, gdyż poruszamy się po nich za pomocą niewytłumaczalnej siły, ciągnącej nas nawet pod górę. Oprócz tego, wystarczy wspomnieć o bezproblemowej możliwości wykręcenia sześciu salt czy kilku pełnych obrotów wokół własnej osi w którąkolwiek ze stron, podczas kilkusekundowego lotu. Trzeba także dodać, że nie ma mowy o złamaniach, zadrapaniach czy zwichnięciach, chociaż upadki przytrafiają się regularnie.
Nie jest to bynajmniej zarzut – przyjmując powyższe luźne podejście do tematu, można bawić się bowiem znacznie lepiej niż w przypadku wielu symulatorów. Tym samym, jak domyślają się już miłośnicy gier o sportach ekstremalnych, Freak Out przypomina nieco Tony`ego Hawka. Widać to najbardziej w przypadku wspomnianych już zawodów, szczególnie wyzwań. Na poszczególnych etapach otrzymujemy różne zadania – wykręcenie konkretnego triku, nabicie odpowiedniego wyniku punktowego, wykonanie pewnej ilość wyzwań danego typu czy konieczność uratowania kilku psów (swoją drogą bardzo nieporadnych bernardynów, które przecież powinny szukać przysypanych lawiną narciarzy). W zamian za nasze starania otrzymujemy nowe przedmioty – ubrania i sprzęt – oraz dostęp do kolejnych lokacji (zwanych tutaj miejscówkami). Ekwipunek ma charakter czysto estetyczny, podobnie zresztą jak zwiększające się statystyki bohatera – ich wpływ na samą jazdę jest więc minimalny.
Oczywiście w przypadku Freak Out cała zabawa w zaliczanie wyzwań i trików odbywa się nieco inaczej niż we wspomnianym Tonym Hawku. W grach o deskorolce, na próbę wykonania danego zadania mieliśmy kilka minut podczas jednego przejazdu. Tutaj szansę mamy jedną. Kolejne podejścia oznaczają konieczność niejednokrotnie przejechania sporej części stoku. To może być nieco denerwujące, szczególnie jeśli do wykonania został ostatni trudny trik, umiejscowiony dodatkowo w niezbyt dostępnym miejscu. Pomimo tych niedogodności gra jest stosunkowo łatwa, więc przejście pierwszej góry, oprócz paru konkretnych przypadków, jest czystą przyjemnością. Dalej jest podobnie – dopiero przy 3-4 miejscówce musimy się nieco bardziej wysilić, głównie w kwestii bardziej wymagających skoków i większej ilości wyzwań do zaliczenia.
Powyższego rozrywkowego charakteru dopełniają inne rodzaje zawodów. Wspominana już ostra jazda rzeczywiście bywa ostra – czasu na przejechanie krótkich, aczkolwiek dynamicznych tras nigdy nie ma za dużo. W kość potrafią dać samowolki i pokazówki. W przypadku tych pierwszych chodzi głównie o niezbyt jasne wyjaśnienie wymagań – na ostateczny wynik wpływ mają dwa tajemnicze wskaźniki: styl oraz ryzyko. Podpowiadamy, że ten pierwszy można wyśrubować, jadąc cały czas tyłem i wykonując dużo zakrętów, a drugi – wykonując długie wyskoki oraz poruszając się pomiędzy skałami i drzewami. Dzięki tym poradom zdobycie maksimum punktów jest bardzo łatwe. Pokazówki natomiast mogą być trudne, gdyż wymagają wykonania ciągu akrobacji i trików bez dotknięcia ziemi. Łatwo w nich o upadek, więc bywają frustrujące. Ostatnie zawody tego typu, gdzie musimy zdobyć 5 milionów punktów, są naprawdę irytujące, jednak udana kombinacja gwarantuje wygraną, dając grubo ponad 20 milionów.
Dochodzimy do ważnego elementu gry, czyli samej jazdy. Okazuje się, że pomimo szwankującego silnika fizycznego, jest ona całkiem przyjemna i co więcej – efektowna. Poruszanie się jest w miarę łatwe dzięki dość prostemu interfejsowi, za pomocą którego możemy bezproblemowo wykonywać proste sztuczki gwarantujące wygraną. Należy też wspomnieć o satysfakcjonującym modelu trików, uzależniającym punktację od sposobu lądowania oraz wymuszającym na nas różnorodność – powtarzając te same monotonne wygibasy, otrzymujemy mniejszą nagrodę. Pozytywnie wypadają także wykreowanie wrażenia prędkości i widowiskowość. Akrobacje może nie są cudowne, ale na pewno znośne. Ładnie prezentują się niektóre mapy, jak np. Grizzly Creek, gdzie szaleńczo mkniemy wąwozem pomiędzy skałami, choinkami oraz zaspami. Inne lokacje czy właściwie góry, są zaprojektowane raczej przyzwoicie, chociaż czasem rozczarowują.
Tytuł jest budżetówką, więc nie należy spodziewać się po nim oszałamiającej grafiki. Oprawa wizualna jest zatem na poziomie sprzed kilku dobrych lat, co widać szczególnie na przykładzie trójwymiarowych modeli wspominanych już zagubionych psów, które wyglądają po prostu koszmarnie. Wykreowane przez twórców środowisko, w odróżnieniu od cyfrowych czworonogów, nie jest już na szczęście tak straszne i zmrużywszy nieco oczy, jest się nawet w stanie uznać, że może się ono podobać. W kwestii tła muzycznego autorzy postanowili pójść za przykładem innych gier tego typu i postarali się o utwory głównie mniej znanych hardcorowych kapel, wykonujących szybką gitarową rąbankę, okraszoną niezbyt wyszukanymi lirykami o rozterkach dorastania, miłości i nieszczęśliwych związkach. Wśród tego dość neutralnego jednak jazgotu można doszukać się także synth-popowej perełki w postaci uroczego Holiday zespołu Jellybeat.
Powyższe umiarkowane plusy tego produktu psują nieco występujące czasem błędy. Głównym zarzutem jest średnia stabilność programu – sporadycznie gra odmawiała współpracy i wysypuje się. Niektóre mapy mają także „martwe” miejsca – skrypt kończący przejazd czasem nie zaskakuje, jeśli podjedziemy od niewłaściwej strony, więc musimy zakończyć zawody ręcznie. Samo sterowanie bywa uciążliwe, gdy chcemy wykonać bardziej skomplikowane akrobacje. Okazuje się bowiem, że musimy panować nad czterema klawiszami trików, kolejnymi czterema odpowiedzialnymi za obroty, następnymi dwoma obracającymi postać w jeszcze innych kierunkach oraz spacją, którą po prostu skaczemy. Chyba można było to nieco uprościć. Rozgrywka może też być nieco przykrótka – 4 góry to tak naprawdę 8 lokacji plus kilka zawodów.
Najważniejsze jest jednak to, że nie ma raczej problemów z blokowaniem się naszej postaci – nie zdarzyło się to ani razu podczas kilkudniowej zabawy. W grę można pograć i w sieci. Autorzy zaimplementowali nawet niezbyt popularną opcję gry na podzielonym ekranie. Również dzięki temu całość wydaje się dość fajną opcją na zimowe bezśnieżne wieczory, szczególnie wobec braku poważnej alternatywy na początek najbliższego sezonu narciarskiego. Na horyzoncie widać już dość wyraźnie takie tytuły jak np. Shaun White Snowboarding, z którym konkurować Freak Out szans nie ma, jednak do dnia premiery dzieła Ubisoftu może zapewnić sporo w miarę bezstresowej rozrywki, oferując co ważniejsze nie jedną, a dwie deski. W dodatku za jedyne dwie dychy.
Szymon „Hed” Liebert
PLUSY:
- niska cena;
- kilkanaście godzin szalonej zabawy;
- znośna muzyka;
- przyjemny model jazdy i trików.
MINUSY:
- niektóre lokacje są dość nijakie;
- kilka średnio drażniących błędów;
- ogólnie zbyt prosta, czasem nieco frustrująca;
- brak jakichkolwiek odniesień do prawdziwego środowiska sportowego.