autor: Krzysztof Szulc
Clive Barker's Undying - recenzja gry
Clive Barker – angielski autor powieści grozy – postanowił swoją wizję horroru zaprezentować w postaci gry „Undying”. Konwencja gry akcji jest tylko pretekstem do wciągnięcia gracza w mroczny i przerażający świat rodziny Covenantów. Jaki dało to efekt?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Horror jako gatunek zawsze posiadał niesamowitą umiejętność odnalezienia swojego miejsca w każdym rodzaju szeroko rozumianej sztuki oraz rozrywki. Nie inaczej stało się w przypadku rozrywki wirtualnej. Makabra, chęć wzbudzenia strachu towarzyszy grom komputerowym niemal od czasu ich powstania. Szczególnie można to zauważyć, gdy się weźmie pod uwagę, że granica pomiędzy horrorami a fantastyką jest bardzo płynna, a przecież takie gatunki, jak fantasy, czy też science fiction stanowią trzon niemal wszystkich gier cRPG oraz wielu gier przygodowych i FPP.
Horror jako taki nie pojawiał się w grach zbyt często, choć każdy na pewno pamięta produkcje takie, jak „Phantasmagoria” i „Harvester”. Wielką jednak furorę zrobiły gry, których fabuła miała silne oparcie w rzeczywistych arcydziełach literatury grozy. Od dawna niewątpliwy prym wiódł tu H. P. Lovecraft, którego Zew Cthulhu można było odnaleźć w tak słynnych produkcjach, jak „Prisoner Of Ice”, nie mówiąc już o serii „Alone In The Dark”. Pozycję Lovecrafta może jednak wkrótce zachwiać Clive Barker firmujący najnowszą produkcję FPP ze stajni Electronic Arts.
Clive Barker – angielski reżyser, scenarzysta, ilustrator, a przede wszystkim autor powieści grozy – postanowił swoją wizję horroru opartego na estetyce cierpienia i egzotycznej psychologii zaprezentować w postaci gry „Undying”. Akcja przenosi nas we wczesne lata 20-te. Wcielamy się w postać Patricka Galloweya, który po półrocznej nieobecności w domu wśród nagromadzonej przez ten czas korespondencji odnajduje list od przyjaciela z czasów I Wojny Światowej - Jeremiaha Convenanta. Przyjaciel ów wzywa Patricka do swojego domostwa w Irlandii, gdzie w tajemniczych okolicznościach zmarli wszyscy członkowie jego rodziny. Cóż, nie byłoby to wcale takie dziwne – w końcu nieszczęścia chodzą po ludziach – gdyby nie fakt, że śmierć wcale nie przeszkadza nieboszczykom w swobodnym hasaniu po całym domu. Wydają się przy tym jacyś tacy przejrzyści, upaćkani krwią, unoszą się parę metrów nad ziemią – a co najgorsze – towarzyszą im stwory, które nijak nie przypominają zmarłych członków rodu Convenantów, nawet tych sprzed kilku pokoleń. Zwrócenie się do Patricka, który nigdy nie krył faktu, iż okultyzm nie jest dla niego niczym nowym, wydaje się być jedynym ratunkiem w tej sytuacji.
Tak w wielkim skrócie prezentuje się fabuła gry, a raczej wprowadzenie do niej, gdyż tak naprawdę mamy do czynienia z wirtualną powieścią grozy, która daje nam niepowtarzalną okazję poczuć się zarówno jak łowca, jaki i ofiara. Fabuła jest liniowa i jesteśmy prowadzeni od punktu A do punktu B. Jest to jednak zrozumiałe – w końcu czytając książkę także nie mamy swobody wyboru tego, jak się potoczą losy bohaterów. Co jednak ważne – mamy tu do czynienia z doskonałą spójnością. Liczne znalezione po drodze książki, które możemy przeczytać (!), wpisy do pamiętnika, w końcu częste wstawki filmowe (trochę zbyt częste) stopniowo wprowadzają nas w klimat „Undying”. Celowo przedstawiłem tylko zarys historii przedstawionej w grze, gdyż możliwość odkrywania tajemnicy rodu Convenantów jest tak naprawdę największą zaletą tej produkcji. Powiem tylko, że przyjdzie nam między innymi odwiedzić zagadkowy klasztor, grotę piratów, mistyczne miasto oraz katakumby, by na końcu odkryć tajemnicę Nieśmiertelnego Króla. Nie mówiąc już o tym, że nieraz znajdziemy się w różnych paranormalnych wymiarach. Zaiste Clive Barker stworzył kolejny namacalny dowód na to, że Międzynarodowa Gildia Horroru nie myliła się przyznając mu w 1996 roku zaszczytny tytuł „Żywej Legendy”.
Gdyby „Undying” powstało kilka lat temu powiedziałbym, że mamy do czynienia z idealnym połączeniem gier takich, jak „Doom”, „Heretic” i wspomnianej już serii „Alone In The Dark”. Jednak na tle dzisiejszych gier FPP, jest to coś zupełnie nowego. Otóż obok klasycznej broni (rewolwer, shotgun) mamy do dyspozycji 16 czarów (8 ofensywnych i 8 defensywnych). Poza tym siać zniszczenie możemy także rzucając swojskim koktajlem Mołotowa, który to już w niejednej grze nam wiernie służył oraz przy pomocy zagadkowej Tybetańskiej Armaty Wojennej, której na pewno nigdzie nie było dane Wam ujrzeć :-) Najważniejsze jednak, że zarówno broni, jak i magii możemy używać w tym samym czasie. Po prostu w lewej ręce trzymamy gnata a drugą siejemy iskry na lewo i prawo. I tu się pojawia pewien problem. Dla kogoś, kto się urodził praworęczny, a w dodatku przez lata egzystencji gracza przemierzył setki kilometrów korytarzy dzierżąc spluwę w prawej dłoni, jest to duża niedogodność. Ja w każdym razie nijak nie mogłem się przyzwyczaić. A wystarczyło w opcjach wprowadzić możliwość zamiany, tak, jak to ma miejsce w wielu innych grach FPP.
„Undying” wykorzystuje zmodyfikowany engine „Unreala” i muszę przyznać, że od strony graficznej gra wzbudziła u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony mamy do czynienia z niesamowitymi efektami na przykład w postaci falujących pod wpływem wiatru zasłon w oknach, z drugiej jednak strony, gdy porównamy co przy pomocy tego samego engine`u udało się uzyskać twórcom gry „Rune”, „Undying” zaczyna sprawiać wrażenie jakby powstał dwa lata temu. Poza tym czasami, zwłaszcza przy skakaniu, możemy mieć wrażenie pewnej toporności w poruszaniu naszą postacią.
Wspomniane już przeze mnie wstawki filmowe opierają się na silniku gry. Jest to zabieg częsty w ostatnim czasie (vide: „Vampire: The Masquerade – Redemption” i „No One Lives Forever”) i osobiście nie mam nic przeciwko niemu, gdyż to zapewnia pewnego rodzaju spójność graficzną. W „Undying” co prawda postacie poruszają się średnio naturalnie, ale za to umożliwiono poruszanie kamerą podczas takiego przerywnika, co daje ciekawy efekt, gdyż na przykład w czasie rozmowy z niezbyt piękną pokojówką państwa Convenantów o nieatrakcyjności tej pani możemy się przekonać bezceremonialnie oglądając ją od stóp do głów :-).
Grafika grafiką, ale czym byłby porządny horror bez odpowiedniej oprawy dźwiękowej. Muszę przyznać, że pod tym względem autorzy gry spisali się na medal. Muzyka jest po prostu taka, jaka powinna być aby potęgować atmosferę grozy. Do tego wszystkiego dochodzą perfekcyjnie wykonane dźwięki. Wierzcie mi – złowieszcze wycie, które nagle przerywa ciszę potrafi zrobić wrażenie na każdym.
Poza tym znajdziemy w grze różnego rodzaju tzw. smaczki, które uatrakcyjniają rozgrywkę. Na przykład, gdy walczyłem właśnie z hordą wilkołakopodobnych stworów ni stąd ni zowąd napatoczył się służący i bidulek oberwał nieco bądź to ode mnie, bądź to od wspomnianych kreatur. Nieco później znalazłem go na końcu jakiegoś korytarza skulonego ze strachu i co ciekawe...krwawiącego.
Potworów jest w sumie ponad 20 (nie licząc upiornej rodzinki naszego przyjaciela). Nie wyjawię jednak jakie to monstra będą się na nas czaić w zaułkach, gdyż to popsułoby całą zabawę. Zresztą sami autorzy gry wychodząc z założenia, że odbiorcę trzeba zaskoczyć, utajnili nawet opisy poczwar na oficjalnej stronie gry (notabene bardzo klimatycznej stronie). Owszem – monstra można obejrzeć, ale dopiero po tym, jak dane nam będzie przeżyć (lub nie) spotkanie z nimi w samej grze. Muszę przyznać, że jest to zabieg całkiem do rzeczy. W moim przypadku w każdym razie się sprawdził. Szedłem sobie spokojnie przez jakieś dziwne ruiny w jakimś dziwnym wymiarze egzystencjalnym, gdy nagle spod ziemi wyłonił się paskudny stwór, który delikatnie mówiąc wprawił mnie w pełne osłupienie. A dzięki temu, że stwór miał dwóch kumpli, wkrótce przekonałem się, jak w grze funkcjonuje opcja „load” :-).
Podsumowując, „Clive Barker`s Undying” jest produktem może nie wybitnym, ale na pewno solidnym i dobrym. Największą zaletą jest, jak już wspomniałem, fabuła (rzecz niesłychana w FPP !!!). Trudno jest więc ocenić grę, gdyż zupełnie innych wrażeń dostarczy ona osobie dobrze znającej angielski, która zagłębi się w ową fabułę gry, a inaczej odbierze ją ktoś, kto będzie strzelał do wszystkiego co się rusza nie zastanawiając się po co i dlaczego. Dla takiego kogoś gra będzie średnia. Zupełnie też inne wrażenie będziemy mieli grając w „Undying” za dnia, a inne w nocy. Ja miałem przyjemność poznawać tę grę w siedzibie jej polskiego dystrybutora – firmy IM Group – i mogę się tylko domyślać jakie wrażenie może robić ten komputerowy horror, gdy się siedzi samemu w ciemnym pokoju a zegarek wskazuje, że już za dwie godzinki trzeba będzie wstawać...
Sukkub