autor: Krzysztof Gonciarz
Everybody's Golf - recenzja gry
Golf to ciekawy sport: kulturalny, czysty, bezkontaktowy, obsmarowany „sałatą” z każdej możliwej strony. A wszystko skupione wokół banalnych zasad, które oparte są na elementarnej czynności, jaką jest machanie kijem celem skierowania piłeczki do dołka.
Recenzja powstała na bazie wersji PS2.
Golf to ciekawy sport: kulturalny, czysty, bezkontaktowy, obsmarowany „sałatą” z każdej możliwej strony. To także rozrywka dla nadzianych dżentelmenów, miejsce spotkań VIP-ów i taktycznych rozgrywek ludzi biznesu („Wow, szefie, dziś nie ma na pana siły!”). A wszystko to skupione wokół banalnych zasad, które oparte są na elementarnej czynności, jaką jest machanie kijem celem skierowania piłeczki do dołka.
Wirtualne adaptacje tej snobistycznej z lekka gry zdominowane są, jakżeby inaczej, przez Electronic Arts i ich serię sygnowaną nazwiskiem Tigera Woodsa. Clap Handz Unlimited, autorzy serii Everybody’s Golf (za oceanem znanej jako Hot Shots Golf) próbują wywalczyć swoje miejsce na rynku używając nieco innego, mniej poważnego podejścia do tematu. Emanująca japońskim feelingiem produkcja zachowuje co prawda realistyczne fundamenty, ale okraszona jest ozdobnikami adresującymi ją do mniej ortodoksyjnych fanów zielonego sportu. Wszystko byłoby w zasadzie cacy, gdyby tylko nie wyjątkowo specyficzny klimat podyktowany tym faktem. Nie każdemu pasuje granie w golfa przerośniętym psem w smokingu.
Mechanika gry jest stosunkowo prosta i po kilku godzinach nad nią jesteśmy już w stanie sprawnie korzystać z wszystkich wskazań interfejsu oraz w miarę skutecznie kierować piłeczkę we właściwą stronę. Początki nie są jednak różowe, jako że brakuje tu klasycznego tutoriala – do wszystkiego zmuszeni jesteśmy dochodzić sami. Nasze umiejętności wykorzystujemy w jednym z kilku trybów single: turniejach (18-dołkowych), pojedynkach z innymi postaciami (9-dołkowych) oraz mini-partyjkach w mini-golfa (9-dołkowych). Duża liczba dołków wchodzących w skład każdego z trybów powoduje, że nie mamy możliwości rozegrania „pięciominutówki” (zwłaszcza na początku, gdy trudności napotykamy na każdym kroku). Jest to o tyle przykre, że w grach sportowych instytucja „szybkensa” zdaje się być niezbędna – pojedynczy, szybki meczyk w PES-a czy Virtua Tennisa to esencja ponadczasowości tych tytułów.
Już na samym początku napotykamy też kolejną, bardzo osobliwą cechę EG: brak możliwości wyjścia do menu z raz rozpoczętego spotkania. Jeśli więc na pierwszym dołku zaliczymy skuchę, która przekreśla nasze szanse wyśrubowania jakiegoś rekordu, jedynym wyjściem jest reset konsoli. Ja wiem, realizm i takie tam ideologiczne bzdety, ale pojęcie ‘user friendly’ to nie tylko puste słowa. Amatorszczyzną i ziemniakami wieje z tego typu zagrywek na kilometr.
Sterowanie naszym wybrańcem (w sumie do wyboru 24 postaci, do tego 10 caddie’ch – asystentów od noszenia kijów i udzielania porad) odbywa się w dość prosty sposób. Siłę i precyzję uderzenia regulujemy naciskając przycisk X w odpowiednim momencie – im bliżej „właściwego” punktu tym lepiej. Takie rozwiązanie dodaje do rozgrywki pierwiastek dającej się ogarnąć losowości, korzystnej ze sportowego punktu widzenia. Dodatkowo mamy do dyspozycji nieco specjalnych zagrań polegających na odpowiednim podkręcaniu piłeczki (kierunki na digitalu) oraz włączaniu ekstra ‘magicznego’ powera, zwiększającego nieco zasięg uderzenia.
W naszych zmaganiach korzystać będziemy ze sporego arsenału sprzętu z zawartego w grze sklepu, dzięki któremu ukierunkować możemy naszego protagonistę na wybrany przez nas styl gry – siłowy, techniczny etc. Oryginalny jest fakt, że postacie nie rozwijają się – to my zdobywamy doświadczenie, podnosząc swoją rangę, nie ma to jednak przełożenia na osiągi (np. umiejętność spinowania piłki). Jedynym sposobem ingerencji w parametry jest właśnie dobór ekwipunku. Postać dobrać musimy tak, by odpowiadała nam już na samym początku, jako że nie zmieni się ona pod wpływem naszych zwycięstw (wzrost ‘lojalności’, efekt częstego jej wybierania, daje tylko dostęp do większej liczby strojów).
Pola golfowe dostępne w grze nie różnią się od siebie jakoś znacząco, nie wymagają więc indywidualnego podejścia. Opanowanie obsługi i wyczucie fizyki piłeczki to wszystko, czego potrzebujemy do odniesienia sukcesu. Odkrywane z czasem pola (jest ich 12, każde po 18 dołków) robią się co prawda coraz bardziej naszpikowane przeszkadzajkami w rodzaju bunkrów (dołów z piaskiem), ale i tak wszystko opiera się na precyzyjnym drive’owaniu, approach’owaniu, chip-in’owaniu, putt’owaniu i innych takich. Przyjemnym urozmaiceniem jest mini-golf, choć mamy tu do dyspozycji tylko dwa pola po 9 dołków. Versus Mode, w którym toczymy pojedynki 1 na 1, umożliwia nam odblokowanie brakujących postaci oraz strojów dla nich.
Grywalność EG trudno jest jednoznacznie określić z uwagi na specyficzny charakter zabawy, przepełniony japońskimi akcentami, które niekoniecznie muszą nam, Europejczykom, odpowiadać. Gra rozwija się bardzo powoli, kolejne etapy naszej kariery to w istocie powtarzanie w kółko tego samego, przez co brakuje nieco urozmaicenia. Odblokowanie wszystkich sekretów to co prawda nie lada wyzwanie – zarówno pod względem czasowym, jak i technicznym – ale i tak 90% graczy z pewnością wymięknie dużo wcześniej. To, co początkowo wydaje się w EG ciekawe, z czasem zaczyna nużyć. Powtarzalność motywów, tekstów i zwycięskich póz dodatkowo przyczynia się do drobnej irytacji, narastającej z każdą kolejną partią, która siłą rzeczy ostatecznie znajdzie swe ujście w postaci odstawienia płyty na półkę (co sprytniejsi wystawią ją raczej na aukcję internetową, ponoć taka moda teraz).
Prezentująca taki styl oraz gatunek gra automatycznie pretenduje do miana party-game, czyli skutecznego asa w rękawie na każdej domówce, dobro komplementarne w stosunku do piwa i chipsów. EG wspiera takie sytuacje kilkoma trybami rozbudowanego multiplayera, w którego ciupać można już na pojedynczym padzie. Funkcja online pozwala dodatkowo na rozgrywanie turniejów w bardzo dużych grupach – nawet do 50 graczy jednocześnie. Przyjemność płynąca z wspólnych zmagań z grą jest spora z uwagi na arsenał tauntów i innych atrakcji, które nie występują w singlu. Trudno sobie wyobrazić, by rozgrywki wieloosobowe w Tigera Woodsa toczyły się w tak imprezowej atmosferze – wielbiciele multiplayerowego golfa nie mają więc specjalnego wyboru, muszą przystać na warunki oferowane przez Clap Handz.
Design postaci jest cokolwiek kontrowersyjny. Japończyków może i bawi coś takiego, ale nie od dziś wiadomo, że z naszego punktu widzenia ich gusta są z lekka abstrakcyjne. Jeśli patrząc na screeny wydaje Ci się, że taka stylizacja daje radę, być może nie będzie Ci ona przeszkadzała przynajmniej przez jakiś czas. Ja osobiście zetknąłem się już z tyloma opiniami, że postacie są wkurzające, że zaczynam dochodzić do arbitralnego stwierdzenia, jakoby w istocie tak było (sam też byłem początkowo optymistą, ale rzeczywistość zrewidowała moje zapatrywania). Z pewnością klimat gry nijak nie ma startu do porównywalnego w gruncie rzeczy tytułu Mario Golf. Nie od dziś wiadomo jednak, że Nintendo jest całkowicie niezagrożone jeśli chodzi o projektowanie „cute” postaci.
Podobnie sprawa ma się z oprawą audiowizualną EG. W kwestii dźwiękowej głównie daje się we znaki ascetyczna liczba nagrań dźwiękowych (ta gra jest na DVD, do jasnej anielki!), przez co większość postaci oraz caddie’ch ma tylko jeden tekst pasujący na daną ewentualność. Jeśli więc uda nam się ustrzelić Birdie (Par -1), operujący szkockim akcentem Sean zawsze skomentuje to mówiąc „Twit, twit!” – fajne za pierwszym, drugim, dziesiątym razem, nie za pięćdziesiątym. Nie lepiej sytuacja wygląda, jeśli idzie o muzykę. Utwory nie są ani chwytliwe, ani ciekawe (fajne wejście gitary w menu zwalone przez wkurzająca synth-melodyjkę, na przykład) i generalnie ich wesoły, nieco retarded klimat potrafi irytować. Przycisk „Mute” z każdą minutą kusi coraz bardziej.
Grafika cierpi z tego samego powodu co wszystko inne – nieco nietypowego stylu rodem z Kraju Kwitnącej Wiśni. Jakość wykonania modeli oraz ich animacja nie są najwyższych lotów, jednak w grze nie przeszkadzają. Na plus zaliczyć należy fizykę piłki, która zachowuje sensowną proporcję pomiędzy przypadkowością a wrażliwością na wprowadzane przez nas niuanse. Gra wzbudzić potrafi prawdziwie golfowe emocje w chwilach, gdy na ostatnim dołku, przy wyrównanym stanie spotkania, mamy do wykonania jeszcze tylko jedno uderzenie – proste podkręcenie na greenie z wykorzystaniem krzywizny terenu. Zrobić to odruchowo, bo zazwyczaj się udaje? Czy nie trzeba skierować piłki bardziej w lewo? Czy siłę ustalić na poziom przed czy za dołkiem? Mając na uwadze sytuację, w której w przypadku błędu tracimy ostatnie pół godziny naszego jakże cennego czasu wolnego, adrenalinka potrafi osiągać przyjemne poziomy.
Atak Clap Handz miał miejsce na dwóch platformach: na PS2 oraz PSP. Ta druga wersja wydaje się być bardziej na miejscu, port na czarnulkę sprawia czasami wrażenie zrobionego jakby na siłę. Bardzo duże podobieństwa pomiędzy tymi dwoma bliźniakami dodatkowo przemawiają za Portable’em, którego możliwości są najwyraźniej wykorzystane w większym stopniu. Lekki charakter zabawy może być dodatkowym atutem w starciu z poważnym skądinąd Tigerem, służąc za wygodną bramkę w tematykę golfa dla graczy, którzy nie mieli wcześniej kontaktu z tematem. Nie jest to na pewno skok na głęboką wodę.
Everybody’s Golf ma przebłyski, ale w ostatecznym rozliczeniu brakuje mu szlifu i głębszego przemyślenia pewnych problemów. O ile kontrowersje roztaczające się wokół dyskusyjnych, japońskich ludków panoszących się po ekranie są raczej rzeczą gustu, o tyle pewne ewidentne niedoróbki w gameplay’u wyraźnie obniżają ostateczny odbiór gry. Dlaczego nie można wyjść do menu z poziomu spotkania? Dlaczego tryb kariery tak wolno się rozwija? Czemu, do diaska, tak mało jest wariantów tekstów postaci i ich animacji? Dobra gra sportowa potrafi bawić miesiącami, a spędzenie 2 tygodni nad EG to aż nadto (przy czym warto odnotować, że po upływie kilku dni odnosi się wrażenie, że ‘to jest to’, eh). Szkoda, ponieważ deficyt na strawę dla wielbicieli golfa wciąż zaspokajany pozostaje tylko przez monopolistyczne poczynania Electronic Arts. W końcu T-shirt od Lacoste i zegarek Rolexa to już integralne elementy tej pięknej gry – a na próżno ich szukać wśród pokręconej obsady Everybody’s Golf.
Krzysztof Gonciarz
PLUSY:
- duża liczba pól i postaci;
- dobrze opracowana fizyka;
- potrafi wzbudzić emocje;
- rozbudowany multiplayer.
MINUSY:
- brak tutoriala;
- brak możliwości wyjścia z partii do menu;
- monotonia;
- powtarzalność muzyki i dźwięku (irytujących także i bez tego);
- *bardzo* specyficzny klimat.