autor: Artur Okoń
Chicago 1930 - recenzja gry
Chicago 1930 to gra strategiczno-taktyczna, w sporym stopniu przypominająca popularną serię Commandos. Za opracowanie pełnej wersji odpowiedzialny jest zespół developerski Spellbound (twórcy Desperados czy Robin Hood: The Legend of Sherwood)...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Bardzo lubię gry nowatorskie, pełne świeżych pomysłów. Zawsze spoglądam na nie łaskawszym okiem, doceniając chociażby inwencję twórczą autorów, którzy nie poszli na łatwiznę wydając setny klon popularnego RTS-a. Po Chicago nie oczekiwałem cudów, jednak byłem przygotowany na niezłą grę, wszak jej twórcy mają już na koncie kilka udanych produkcji, jak chociażby Robin Hood czy Desperados. Pikanterii dodał fakt, iż we wczesnych zapowiedziach Chicago porównywano do popularnych Commandosów. Za takie nadużycie powinno się kamienować!
Witajcie w Chicago!
Przeniesiemy się do Chicago z lat trzydziestych ubiegłego wieku. Rząd amerykański wprowadził prohibicję, zakazującą produkcji i dystrybucji wyrobów alkoholowych. Wzrastający popyt na wódeczkę postanowiła wykorzystać mafia, podporządkowując sobie rynek nielegalnej sprzedaży bimbru. W grze mamy możliwość rozegrania dwóch kampanii, z których każda składa się z 8 misji. Staniemy na czele gangu Don Falcone, kierując jego prawą ręką, brutalnym Jackiem Baretto, lub też specjalnej jednostki policji „Nietykalnych”, przejmując kontrolę nad oddziałem dowodzonym przez legendarnego Edwarda Nasha. Jak nietrudno się domyśleć, w zależności od wyboru strony konfliktu, będziemy wykonywać innego rodzaju misje- od morderstw na zlecenie zaczynając, a na eskortowaniu kluczowych świadków kończąc. Sam szkielet gry dość mocno przypomina poprzednie produkcje Spellbound- dysponujemy pięcioosobową drużyną, za pomocą której musimy wykonać zadania sprowadzające się głównie do tego by zabić i samemu pozostać żywym. W odróżnieniu od kultowych strategii taktycznych, takich jak UFO: Enemy Unknow czy też Jagged Alliance, w których walka rozgrywała się w systemie turowym i każda czynność kosztowała pewną ilość punktów ruchu, w Chicago 1930 walczymy w czasie rzeczywistym. Czy to dobrze, czy źle, to już oceńcie sami.
Jakiego ta gra jest gatunku, tego nie wie nikt!
Jak już wspomniałem, byłem do gry nastawiony bardzo pozytywnie, jednak po chwili moje złudzenia pękły niczym bańka mydlana. Od samego początku zabawy zmuszeni jesteśmy zmagać się z wieloma niedogodnościami. Gra zaczyna się standardowo- zjawiamy się w hotelu zostając poinformowanymi, iż znajduje się w nim kilku oprychów, chcących zrobić nam krzywdę. Idziemy korytarzem prosto i bach, padamy nieprzytomni po ciosie przeciwnika. Próbujemy znowu, desperacko przeglądając spis klawiszy w poszukiwaniu tego, którym wyciąga się broń- niestety bez skutku. Przejrzenie wszystkich pobliskich pokoi w poszukiwaniu oręża również nie przynosi rezultatu. Rozwiązanie tej zagadki jak na grę strategiczną jest zadziwiające- należy porozmawiać z kilkoma osobami w recepcji, wziąć klucz, otworzyć szafkę w pobliskim pokoju i zabrać z niej broń! W ten sposób będzie nam upływać cała gra- w części misji bez przeprowadzenia w odpowiedniej kolejności rozmów, nie posuniemy się dalej. Jednocześnie trzeba się będzie nieźle nabiegać i naszukać, albowiem nasz dzielny gangster nie potrafi nawet wyważyć drzwi lub rozpruć sejfu, przez co konieczne jest zdobycie odpowiednich kluczy! Przygotujcie się na wiele biegania i przeczesywania ekranu kursorem w poszukiwaniu niezbędnych przedmiotów. Całość utrudnia dodatkowo fakt, iż wyłącznie widzimy tylko to, co dzieje się w pomieszczeniu, w którym właśnie przebywamy- pozostałe lokacje są nam nieznane, mimo iż byliśmy w nich kilka sekund wcześniej! Coś mało strategii w tej strategii…
Bajkopisarze, nie programiści...
Twórcy gier w ostatnim czasie coraz bardziej przypominają mi polskich polityków- i jedni i drudzy potrafią obiecywać gruszki na wierzbie lub też inne niestworzone rzeczy. Przyzwyczaiłem się już, że na stronie producenta można przeczytać różne głupoty o tym jaka to gra jest genialna, ale wiadomości, które znalazłem na stronie Spellbound sprawiły, iż zacząłem się poważnie zastanawiać, czy aby na pewno gram w tę samą grę. Możemy tam bowiem znaleźć zapewniania np. o indywidualnym i złożonym rozwoju postaci, który przecież w praktyce ogranicza się do rozwijania pięciu cech i ma tak minimalny wpływ na rozgrywkę, iż najlepiej włączyć opcję automatycznego zwiększania współczynników przez komputer. Kolejnym plusem gry mają być dwa zupełnie inne style gry, w zależności od tego czy dowodzimy gangsterami, czy policją. Nie chcę się czepiać, ale kosmetyczne zmiany w wyposażeniu i nieco inne traktowanie świadków naszych działań, to chyba trochę mało. O ile jednak na te dwie powyższe kwestie można przymknąć jeszcze oko, traktując je jako „niewinne kłamstewka”, to kolejna po prostu zwaliła mnie z nóg. Największą zaletą gry ma być dopracowane AI komputerowego przeciwnika. Koniec świata!
Polowanie na kaczki
Trzeba mieć tupet, by pisać w zapowiedziach o zastosowaniu w grze inteligencji najnowszej generacji. Nasi przeciwnicy w większości przypadku zachowują się głupio, a ich taktyki walki można porównać z metodami walki kurczaków z gry „Kurka Wodna”- po prostu dają się nam bezstresowo wystrzelać. Są ślepi i głusi, przez co pozwalają się z łatwością podejść i wybić. Między bajki można również włożyć zapewniania o tym, iż potrafią działać w grupie- wielokrotnie się zdarzało, iż kilku bandziorów spokojnie przyglądało się śmierci swojego kolegi, choć stał on zaledwie kilka kroków od nich. Nie wspominając już o tym, że powinni zareagować wszyscy w promieniu kilkuset metrów, skoro słyszeli strzały! Już po kilku chwilach gry można więc wypracować prosty schemat walki, polegający na tym, że albo chodzimy grupą i strzelamy do wszystkich, którzy wyciągną broń, albo posyłamy na zwiad jednego żołnierza, który po napotkaniu przeciwników wciągnie ich w zasadzkę. W małych pokoikach walczy się jeszcze łatwiej- w ostatniej misji gangsterów grałem tylko jednym bandziorem i bez trudu zabiłem nim niemal setkę policjantów! Większość z nich spokojnie siedziała w pokoju czekając na swoją śmierć i nie próbując mnie ścigać, chociażby w momencie, gdy chowałem się za róg by przeładować broń. A już zupełnie niezrozumiałą rzeczą jest zachowanie wrogów, gdy już im się poszczęści i jakimś cudem nas ogłuszą. Zamiast nas dobić, lub chociaż związać, jak gdyby nigdy nic odchodzą sobie na bok, pozwalając nam się obudzić i ponownie spróbować ich zabić!
Utrudnienia oraz błędy
Zarzutów względem gry można mieć sporo. Po pierwsze szwankuje system sterowania. Wszystkie komendy (chodzenie, strzelanie) wydawane są lewym klawiszem myszy, przez co przemieszczanie się z bronią gotową do strzału jest niemożliwe. Wydawanie kolejno dziesiątek poleceń naszym podwładnym (weź to, zabij tamtego), jest na dłuższą metę bardzo męczące i niewygodne. Nie można zmienić ustawiania kamery, przez co ciężko wybadać przeszkody stojące nam na linii strzału. Dziwna sytuacja ma miejsce gdy zostaniemy przez przeciwnika ogłuszeni- nasz bohater leży nieprzytomny na podłodze, a nam nie pozostaje nic innego jak zastosować się do rady autorów i pójść na spacer! To jakiś obłęd - albo wczytujemy poprzedni stan gry albo musimy cierpliwie czekać kilka minut wpatrując się nieruchomy ekran! Nie można tego w żaden sposób przyspieszyć i nie mam najmniejszego pojęcia o co chodziło autorom, którzy wymyślili takie rozwiązanie.
Zabijcie mnie, ale naprawdę nie wiem jaki to ma sens, oczywiście poza tym, by mnie zdenerwować :). Innym zupełnie nieprzydatnym rozwiązaniem jest wprowadzenie do gry zwolnienia czasu (tzw. bullet time), znanego chociażby z Max Payne czy Prince of Persia. Niestety, w Chicago 1930 bardziej on przeszkadza niż pomaga, albowiem nasi podwładni również zwalniają, a wydawanie w nim rozkazów jest totalnie niepraktyczne- lepiej już włączyć pauzę! Do tego dochodzą inne drobne mankamenty, jak chociażby to, że po załadowaniu amunicji do broni nie można już jej wyjąć z powrotem, a by np. zdobyć jakiś przedmiot od przeciwnika, musimy choć kawałek przeciągnąć jego zwłoki (zamiast po prostu je przeszukać).
Dobra wiadomość- są też i plusy!
Czytając tę długą listę zarzutów wobec gry, można odnieść wrażenie, iż jest to główny kandydat na najgorszą grę w roku. Nie jest to jednak prawda, bo sprawiedliwie należy dodać, iż Chicago 1930 ma też trochę zalet. Główną nich jest na pewno ładna oprawa graficzna. Akcja gry ukazana jest w rzucie izometrycznym z lotu ptaka, a wszystkie elementy otoczenia są bardzo starannie wykonane. Ktoś zadał sobie wiele trudu by wystrój budynków i magazynów odpowiadał dokładnie temu z lat 30 ubiegłego wieku. Efekt jest doskonały, albowiem gracz czuje się dosłownie przeniesiony do tamtej epoki. Kolejnym plusem jest znakomita oprawa muzyczna- przygrywające w tle utworki jazzowe doskonale pasują do rozgrywki. Sama gra, pomimo wszystkich błędów, zawiera kilka ciekawych elementów. Interesującym pomysłem jest wprowadzenie ikon przedstawiających emocje napotkanych postaci, dzięki czemu wiemy kto może być potencjalnie niebezpieczny, kogo można aresztować, a kogo należy przekupić, albowiem był świadkiem popełnionego przez nas morderstwa. Misje są dość zróżnicowane pod względem zadań, a i położenie nacisku na ukrywanie zwłok i przekupywanie świadków morderstw nadaje grze trochę realizmu. Gdyby wiec popracować nad nią jeszcze z pół roku, rozwinąć aspekt treningu naszych podwładnych, położyć większy nacisk na taktykę walki oraz poprawić AI przeciwników, to ta recenzja napisana byłaby zapewne w zupełnie innym tonie.
Mogło być, no właśnie, tylko mogło…
Mówiąc krótko, Chicago 1930 rozczarowuje. To mogła być bardzo dobra gra, albowiem oprawa jest bez zarzutu i tworzy odpowiedni klimat. Niestety mocno kuleje grywalność i wszystko wskazuje na to, że komuś się po prostu skończyły dobre pomysły. Lub może raczej odwrotnie- miał za dużo pomysłów, w wyniku czego powstała dziwna gra, która nie jest ani przygodówką, ani grą akcji, ani na pewno nie jest też strategią. Nie jest to może totalna klapa i miłośnikom Desperados czy też Robin Hood powinna się spodobać, jednak zdecydowana większość graczy odinstaluje ją po kilku godzinach. Jest to gra słaba, nawet jeśli oceniać ją według kryterium jakość/cena. Jeśli szukacie więc taniej strategii, to już lepiej dołożyć kolejne 20 zł i kupić u tego samego dystrybutora Galactic Civilizations. I na koniec jedna refleksja- pozostaje tylko żałować, iż wydano Chicago 1930, a nikt w Polsce nie zdecydował się na wydanie Jagged Alliance 2: Wildfire…
Artur „Mao” Okoń