autor: Daniel Stroński
Seria Assassin’s Creed – „przyspieszacze”. 7 wkurzających mikropłatności w grach singlowych
Spis treści
Seria Assassin’s Creed – „przyspieszacze”
Porządne gry z otwartym światem oferują obszerne mapy pełne rozmaitych zadań dodatkowych, ciekawych miejsc do zwiedzenia i znajdziek. Z tych ostatnich szczególnie znana jest skrytobójcza seria Ubisoftu, w starszych odsłonach której czekały na nas dziesiątki, a nawet setki pierdółek do odnalezienia. Ich zebranie przekładało się zwykle na jakiś drobny bonus i nikt na to specjalnie nie narzekał, bo nie byliśmy przymuszani do zbieractwa.
W 2013 roku twórcy postanowili jednak pójść z owymi znajdźkami o krok dalej. Pirackie Assassin’s Creed IV Black Flag nie tylko oddało do naszej dyspozycji ogromne cyfrowe Karaiby, ale również zatrzęsienie rzeczy do zebrania. Wtedy też pojawiła się specjalna oferta niedrogich „przyspieszaczy” (ang. time saver) – za 0,99 euro (obecnie na Steamie 3,90 zł) można wykupić pomoc w postaci oznaczenia ukrytych znajdziek na mapie, z kolei za 1,99 euro (obecnie na Steamie 7,90 zł) da się pominąć szukanie planów ulepszeń do rozbudowy naszego statku.
Ta kuriozalna oferta nie wywołała większego oburzenia. Wielu graczy zwyczajnie ją zignorowało, ale znaleźli się i tacy, którzy się skusili. W efekcie w Assassin’s Creed Unity bezużytecznych pierdółek do zbierania było jeszcze więcej, a dla każdego ich rodzaju przygotowano osobną mapę do nabycia za kredyty Heliksa, czyli tamtejszą walutę premium. Ubisoft zwyczajnie stworzył problem, w tym wypadku przesadną liczbę znajdziek, i zaczął sprzedawać rozwiązanie. A najgorsze w tej całej sytuacji jest to, że w poprzednich częściach mogliśmy odkryć wszystko, kupując mapę bezpośrednio w grze, teraz zaś zmuszono nas do sięgania po portfel. W tym przypadku gracze zwrócili uwagę na mikropłatności (oraz wiele innych problemów) i dali wyraz swemu oburzeniu w sieci.
NIEPRZEMYŚLANE STERYDY
W kolejnych odsłonach serii nadal poszerzano ofertę mikropłatności, ale nie zawsze system ten był wystarczająco przemyślany. Mogliśmy przykładowo dokupić surowce do wytwarzania przedmiotów oraz gotówkę, jednak niski poziom trudności czynił ten zakup raczej bezużytecznym. Zupełnym absurdem okazało się natomiast płatne przyspieszanie zdobywania punktów doświadczenia w bardziej erpegowej części Odyssey. Poziom słabszych od nas wrogów i tak skaluje się tam do poziomu gracza. Nie było nam więc dzięki temu wcale łatwiej, za to mogliśmy szybciej zaliczyć misje z głównego wątku i szybciej dojść do finału, nie przejmując się wykonywaniem zadań pobocznych. Tylko czy po to gra się w RPG?
Miejsce honorowe – Mortal Kombat X
Co prawda tę mikropłatność można zaliczyć do czystej kosmetyki, ale z pewnością jest to coś, co zaskoczyło sporą część fanów Mortala. Dziesiąta odsłona serii szybko stała się hitem (11 milionów sprzedanych kopii), oferując jeszcze brutalniejsze starcia w jeszcze piękniejszej oprawie graficznej i z rozgrywką na najwyższym poziomie. Wszystko było w jak najlepszym porządku... póki nie zajrzeliśmy do oferty mikrotransakcji.
Z czego zawsze słynęła seria Mortal Kombat? Z obrzydliwie wspaniałych egzekucji przeciwników, którymi mogliśmy zakończyć wygrany pojedynek, jeśli potrafiliśmy zapamiętać odpowiednią kombinację przycisków. Coś, co miało być pokazem umiejętności gracza i jego obeznania z daną postacią, w Mortal Kombat X można było uprościć do dwóch przycisków – wystarczyło kupić pakiet żetonów „Łatwe fatality”. Z jednej strony można to potraktować jako żart NetherRealm Studios, z drugiej – to wciąż mikrotransakcja, za którą trzeba zapłacić. Na koniec dodajmy, że w Mortal Kombat XI „Łatwe fatality” nadal są dostępne i wciąż da się je nabyć za realną kasę.