Najlepsza decyzja Disneya. Skasowanie Expanded Universe to była dobra decyzja
Spis treści
Najlepsza decyzja Disneya
Gdybym to ja wydał ponad cztery miliardy firmowych dolarów na licencję, też bym krytycznym okiem spojrzał na to wszystko i wyrzucił do śmieci, spuścił w toalecie czy zakopał na pustyni. Jasne, w tym oceanie najzwyklejszej tandety da się zapewne znaleźć dobre motywy, historie czy powieści. Ja wprawdzie nie natrafiłem na takową, ale przeczytałem ich tylko z piętnaście, więc mogłem po prostu mieć pecha.
Gdyby Disney chciał odsiać ziarno od plew, usunąć część, część zostawić, uziemiłby cały dział firmy na parę lat i ostatecznie nie zadowolił nikogo. Wymazanie tego wszystkiego jednym zdecydowanym ruchem było zwyczajnie racjonalne, zwłaszcza jeśli w planach jest budowanie przyszłości serii i uzupełnianie jej o autorskie spin-offy.
Nawet gdyby jednak nie nastąpiło przejęcie marki przez Disneya, taki reset był uniwersum zwyczajnie potrzebny, bo przez dziesiątki lat nawet najwięksi fani Expanded Universe zaczęli się już gubić w wydarzeniach, a licencja była po drodze oddawana pisarzom na tak różnym poziomie, że w świecie Gwiezdnych wojen zaroiło się od miernych bohaterów, bezsensownych wydarzeń i słabych intryg. Lepiej nam bez tego wszystkiego.
I jedyna dobra?
Zaoranie Expanded Universe było najlepszą decyzją Disneya co do Gwiezdnych wojen także z jeszcze jednego powodu. Bo inne były tragiczne. Obsadzenie w roli głównego czarnego charakteru siódmego i ósmego epizodu (w dziewiątym będzie nim, jak się zdaje, Palpatine) rozchwianego emocjonalnie wnuka Lorda Vadera, wprowadzenie do filmu Snoke’a (absurdalnie potężnego) i zabicie go tuż po tym bez widocznego powodu, powierzenie roli nowej bohaterki aktorce bez charyzmy, stworzenie filmu o młodym Hanie Solo. Do tej pory bronią się jedynie Łotr 1 i serial Madalorian (nie powstałyby, gdyby nie skasowanie EU), a sama trylogia i wizja świata po bitwie o Endor w żadnym stopniu nie zachwyca i w gruncie rzeczy, jak dla mnie, można by ją skasować tak samo jak Expanded Universe.
O AUTORZE
Oryginalne Gwiezdne wojny widziałem jeszcze na VHS-ach z wypożyczalni, a jako że miałem wtedy chyba z pięć lat, zakochałem się w nich bezrefleksyjnie. Później broniłem nowej trylogii Lucasa, bo choć filmem była słabym, dobrze uzupełniała całą opowieść. Na Przebudzeniu Mocy ziewałem, bo nic w nim nie zaskakiwało, a po Ostatnim Jedi musiałem zjeść gar bigosu, żeby się uspokoić. Mam już kupione bilety na „dziewiątkę” na środę i umówioną wizytę u kardiologa na czwartek.