Arthur Morgan – odkupienie albo śmierć. RDR2 pod lupą: czym będzie western Rockstara?
Spis treści
Arthur Morgan – odkupienie albo śmierć
Morgan, protagonista Red Dead Redemption 2, to wielka enigma. Choć wydaje się, że jest on jednym z istotniejszych członków gangu, nie było o nim żadnej wzmianki w oryginalnym RDR, gdzie John Marston polował na swoich byłych kompanów. Biorąc pod uwagę aktywności, jakim oddaje się Arthur na zwiastunach oraz jakim z pewnością oddamy się i my podczas zabawy – czyli licznym napadom oraz morderstwom w ilościach hurtowych – raczej odpada scenariusz, że winy naszego antybohatera zostałyby uznane za zbyt małe, by go ścigać.
Istnieje wiele sposobów na to, by wytłumaczyć tę potencjalną dziurę fabularną, choć dwa wydają się najsensowniejsze. Pierwszy zdradza tytuł gry – „redemption” oznacza odkupienie. W pewnym momencie Morgan może przejrzeć na oczy i odciąć się od dawnego życia, a może nawet zwrócić przeciwko dotychczasowym towarzyszom.
Oprócz samego tytułu o wybraniu tego motywu świadczy też ogólne podejście Rockstara do kreowania bohaterów swoich gier – choć zawsze są to typy spod ciemnej gwiazdy, mające wiele na sumieniu (w końcu jakoś trzeba uzasadnić fakt, że bez większych reperkusji czy wyrzutów sumienia jesteśmy w stanie w dowolnej chwili mordować napotykane postacie), ich charaktery od czasów GTA Vice City konstruowane są tak, byśmy mogli z nimi sympatyzować. Jedyny wyjątek od tej reguły stanowił skrajnie antypatyczny Trevor z Grand Theft Auto V, ale w tym wypadku mieliśmy jeszcze dwóch innych, znacznie mniej gburowatych protagonistów, którzy równoważyli jego odpychające skłonności.
W przypadku RDR2 nie wiemy o żadnych dodatkowych grywalnych postaciach (co jednak wcale ich nie wyklucza), stąd wątpliwe, by główny bohater do końca zabawy pozostał personą ewidentnie negatywną. Jeśli zaś postawi się gangowi Dutcha i w jakiś sposób odkupi swe winy, może tym samym sprawić, że agenci federalni nie będą mieć powodów, by lata później zmuszać Johna Marstona do ścigania Arthura.
Realia
Ponieważ według naszych przewidywań akcja gry toczyć się będzie góra kilkanaście lat przed RDR, prawdopodobnie wciąż będziemy mieć do czynienia z motywem przemijania klasycznego, westernowego bezprawia, stopniowo wypieranego przez kolejne rewolucje technologiczne. Postęp nie powinien być przy tym aż tak silnie zaakcentowany jak w poprzedniej odsłonie cyklu. Swoją obecność tym razem zaznaczą także rdzenni mieszkańcy Ameryki, wprawdzie lata świetności mający już za sobą, ale wciąż jeszcze liczni i wyznający dawne plemienne zasady.
Drugi potencjalny powód braku wspomniania o Morganie w pierwszym Red Dead Redemption to... śmierć głównego bohatera na końcu nadchodzącej „dwójki”. Rockstar Games nie boi się tego typu zagrań i zastosowało je już chociażby w poprzednim RDR... co jednak moim zdaniem działa bardziej przeciw niż za takim rozwiązaniem. Scenariusze tego studia często zaskakują i trudno oskarżać je o silny recykling tych samych motywów – a zafundowanie nam dwa razy z rzędu śmierci protagonisty byłoby bardzo dużą powtórką z rozrywki. I z tego powodu, choć nie wykluczam całkowicie takiego obrotu sprawy (albo połączenia obu opisanych powyżej patentów), osobiście obstawiam raczej, że Morgan przeżyje wydarzenia przedstawione w grze – i do tego zdoła przynajmniej częściowo uzyskać tytułowe odkupienie.