autor: Luc
Nowa era w multiplayerze, czyli jak The Division, Destiny i The Crew zbliżają się do MMO
Choć nic nie jest w stanie zastąpić dobrej kampanii dla pojedynczego gracza, to coraz częściej możliwość grania z innymi decyduje o sukcesie danej produkcji. Czego w tym zakresie możemy spodziewać się po najgorętszych tytułach najbliższych miesięcy?
Spis treści
Już w zaledwie kilka lat od powstania pierwszych, prototypowych projektów przyszłego Internetu, twórcy raczkujących jeszcze wówczas gier wideo zaczęli snuć plany na temat wspólnego grania z przyjaciółmi… i to niekoniecznie siedząc ramię w ramię na kanapie. Poczynając od przełomowego Maze Wars oraz Spasim, branża elektronicznej rozrywki nieustannie dążyła do sytuacji, w której gracze z całego świata mogliby doświadczać tych samych przygód, w tej samej grze i w tym samym czasie. Choć niektórzy mogli mieć wątpliwości co do realności tak ambitnych planów, wraz z premierą Quake’a i jego niezwykle wciągającego trybu mutliplayer w 1996 roku było wiadomo, że przyszłość branży już wkrótce oprze się właśnie na możliwościach oplatającej glob Sieci. Nadejście Ultimy Online rok później oraz tytułów takich jak Lineage czy choćby pamiętna Tibia zwiastowało dynamiczny rozwój tego konkretnego sektora, zaś wielki boom na sieciowe granie ostatecznie przypieczętował Everquest.
Rozpoczęte wówczas internetowe szaleństwo trwa na dobrą sprawę do dziś, przyśpieszając praktycznie z roku na rok. Lata ewolucji rynku oraz zmienne potrzeby graczy sprawiły jednak, iż to, czego dziś doświadczamy, klikając na magiczne „connect”, zdecydowanie różni się od tego, przy czym gracze bawili się kilkanaście lub nawet kilka lat temu. Zarówno współczesne tytuły, jak i te, które dopiero się pojawią, coraz chętniej stawiają na niespotykaną do tej pory masowość, tworzenie ogromnych społeczności i swobodę na wręcz niewyobrażalną skalę. Przyglądamy się bliżej temu, jak będzie wyglądała rozgrywka w największych, nadchodzących hitach stawiających na szeroko pojęty aspekt MMO.
Kosmiczny odlot w nieznane, czyli… Elite: Dangerous
O wyjątkowym miejscu pierwszego Elite w historii chyba nikogo nie trzeba przekonywać. Ogromny otwarty świat, w którym mogliśmy robić wszystko, czego dusza zapragnie, oraz pobudzająca wyobraźnię (jak na tamte czasy) oprawa graficzna uczyniły z gry nie tylko jeden z najlepiej ocenianych tytułów w historii, ale i produkt, który zmienił obraz branży o 180 stopni. Fani historii Komandora Jamesona oraz walki z Tharogidami już wkrótce będą mieli okazję ponownie zasiąść za sterami własnego, gwiezdnego myśliwca i ruszyć w nieznane zakątki galaktyki. Nadchodzące Elite: Dangerous, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, kładzie jednak bardzo duży nacisk na wspólne granie z innymi – choć gra wciąż ma oferować możliwość „odłączenia” się od Sieci i skupienia się na przeżywaniu własnych przygód, wszystko wskazuje na to, że w ten sposób pominiemy jeden z jej największych atutów.
Strzelanie do asteroid być nie może nie należy od najambitniejszych zadań, ale od czegoś trzeba zacząć!
W nowym Elite przede wszystkim nigdy nie będziemy sami. Składająca się z miliardów układów planetarnych galaktyka będzie dla wszystkich graczy jedna i ta sama – skutki wszystkich wydarzeń, jakie spowoduje działalność pozostałych pilotów, będą widoczne w czasie rzeczywistym także i dla nas, włączając w to zarówno wyeksploatowanie poszczególnych gwiazd i globów, jak i sam system ekonomiczny. Gra ze wspólnym wszechświatem ma łączyć się automatycznie, przez co tradycyjne czekanie w lobby na dołączenie do rozgrywki zostanie całkowicie wyeliminowane. Gracze mają być parowani z innymi pilotami również w jak najpłynniejszy sposób, polegający głównie na tworzeniu grup w oparciu o to, w jakim miejscu znajduje się aktualnie nasz myśliwiec. Trafiając do danego sektora, wchodzimy natychmiastowo na utworzony wcześniej odpowiedni serwer, na którym spotkamy pozostałych zwolenników kosmicznej rozgrywki. To, co zrobimy dalej, zależy już wyłącznie od nas.