Nieudane CGI - filmy, które zepsuto efektami specjalnymi
Znacie to uczucie, gdy dobrze zapowiadający się film nagle kompletnie wybija Was z immersji niepotrzebnym, niewpasowującym się w klimat albo zwyczajnie słabym CGI? Niekiedy lepiej, żeby w ogóle go nie było. Na przykład w przypadku tej dziesiątki.
Spis treści
CGI nie jest złe. Trzeba jednak korzystać z niego rozsądnie. Czasami, kiedy budżet na to nie pozwala, lepiej chyba pozostawić niektóre wizerunki postaci wyobraźni albo po prostu zaprojektować je tak, by zyskały charakter nie jako bohaterowie realistyczni, a kompletnie przerysowani. Największym grzechem wielkich produkcji wydaje się bowiem właśnie dziwnie rozumiany perfekcjonizm, co w tym przypadku sprowadza się do chęci uzyskania hiperrealistycznych efektów.
Próby te często kończą się klęską, a już jeden ważny zepsuty efekt potrafi sprawić, że zostaniemy wybici z rytmu na cały seans. Tak stało się w przypadku filmów poniżej. Niektóre okazałyby się ostatecznie nie do końca udane i bez tego (na przykład Liga Sprawiedliwości), w niektórych fatalna scena pojawia się tak późno, że można starać się o niej zapomnieć (Łotr 1), a w jednym przypadku dzięki interwencji fanów nietrafionego projektu postaci ostatecznie w ogóle nie ujrzeliśmy w kinach. Nie zmienia to jednak faktu, że psujące cały seans CGI zostało stworzone. Po co? Na to pytanie mogą chyba odpowiedzieć tylko sami autorzy.
CGI wzbudzało kontrowersje, odkąd tylko się pojawiło. Znacznie wcześniej niż przez ostatnią dekadę. Stało się tak już w roku 1997, kiedy to George Lucas postanowił wyemitować poprawioną Special Edition. Zamieniono w niej na przykład Jabbę na komputerowo wygenerowaną plamę, którą widzicie na obrazku. I tak, Lucas sądził, że taki zabieg ulepszy trylogię. Cóż... Możemy się chyba tylko cieszyć, że 20 lat wcześniej nikt nawet jeszcze nie pomyślał o stworzeniu komputerowo Yody czy Dartha Vadera.
Venom – ostatnia walka
- Co to za film: superbohaterska komedia z brutalnymi scenami akcji
- Budżet: 100 mln dolarów
- Rok produkcji: 2018
- Gdzie obejrzeć: CANAL+, Chili, iTunes Store, Player, Rakuten
Venom to całkiem przyzwoity film. Może i oberwał od krytyków za miałkość, mało innowacyjny scenariusz i wizualną koncentrację na CGI, ale sprzedał się zupełnie nieźle. Widzowie po prostu Venoma polubili. Ja też – nie dość, że na ekranie pojawił się mój ulubieniec, Tom Hardy, to jeszcze przez większość seansu bawiłem się naprawdę dobrze. Aż do chwili, kiedy doszło do ostatniej walki.
Venom to klasyczny przykład antybohatera. Nie jest może do końca superzłoczyńcą, bo ostatecznie w pewien sposób ratuje świat, ale konieczność (albo przynajmniej trudna do opanowania chęć) pożywiania się ludźmi czyni z niego postać, nazwijmy to delikatnie, niejednoznaczną etycznie. Venom to więc trochę taki Deadpool w świecie Pajączka. W filmie sekwencje humorystyczne prezentują się nieźle, podobnie jak te najbardziej brutalne. Kłopot pojawia się dopiero pod sam koniec.
Niestety, walka finałowa jest zrobiona nieco na odwal się. Być może twórcom zabrakło już budżetu, w końcu na tle innych tego typu produkcji 100 milionów dolarów nie wydaje się superbohaterską normą. Być może jednak to po prostu zła aranżacja scen walki. Bo te, bazując tylko na kiepskim CGI, wydają się na końcu zupełnie plastikowe. Oba symbioty sprawiają wrażenie wyjętych z filmu animowanego z wyjątkowo małym budżetem. A szkoda, bo gdyby nie to, wizualnie Venom wypadłby naprawdę przyzwoicie.