autor: Krzysztof Chomicki
7. Outlaws. LucasArts w rękach Myszki Miki – jakie gry powinien wskrzesić Disney?
Spis treści
7. Outlaws
Pora zrobić sobie małą przerwę od przygodówek. Na siódmym miejscu uplasował się FPS dla prawdziwych twardzieli, w którym tak wrogowie, jak i gracze, ginęli od jednej czy dwóch kul. Mowa oczywiście o wydanym w 1997 roku Outlaws – rasowym spaghetti westernie, jakiego nie powstydziłby się sam Sergio Leone. Wcielaliśmy się w nim w Jamesa Andersona, emerytowanego szeryfa, którego żonę zabili bandyci o jakże gustownych pseudonimach „Dr. Death” i „Slim”, po czym uprowadzili jego córkę. W całą intrygę zamieszany był oczywiście zły baron kolejowy Bob Graham, który za wszelką cenę chciał wykupić ziemię pod nowe tory.
Choć z pozoru prosta fabuła szybko się komplikowała, jednak to nie ona grała tu pierwsze skrzypce. Outlaws to przede wszystkim bezbłędny klimat westernu. Wszystko było na swoim miejscu – sztampowa historia, zawrotne tempo strzelania z rewolwerów, sekwencja na jadącym pociągu, muzyka inspirowana twórczością Ennia Morricone... Na uwagę zasługiwały zwłaszcza kreskówkowe przerywniki filmowe, w ramach których poznawaliśmy kolejne fragmenty opowieści. Można pokusić się o stwierdzenie, że cała produkcja była wręcz przerysowana – tak dosłownie, jak i w przenośni.
Outlaws to w pewnych kręgach pozycja jak najbardziej kultowa, ale niestety nie osiągnęła ona większego sukcesu komercyjnego. Jedną z przyczyn słabej sprzedaży mogła być taka sobie grafika, napędzana przez zmodyfikowaną wersję Jedi Engine, napisanego jeszcze na potrzeby pierwszego Dark Forces. Co ciekawe, obie produkcje dzieliły zaledwie dwa lata – gdybyśmy utrzymali ówczesne tempo postępu technologicznego, takie trzyletnie już Uncharted 2 powinno być w tym momencie przestarzałym paskudztwem.
Wraz ze słabą sprzedażą należało pogrzebać nadzieje o kontynuacji Outlaws. Sukcesy Red Dead Redemption czy rodzimego Call of Juarez pokazują jednak, że wciąż jest zapotrzebowanie na gry w tych klimatach, więc może nie wszystko stracone.