Bitwa o Takur Ghar – 4 marca. Medal of Honor w Afganistanie – historia prawdziwa
Spis treści
Bitwa o Takur Ghar – 4 marca
Kanonierka AC-130 zapewniała wsparcie odciętym żołnierzom z MAKO 30 tylko do 6 rano – o świcie musiała odlecieć, bo samoloty tego typu mają zakaz operowania w świetle dnia. O 6:10 nad szczytem Takur Ghar pojawił się pierwszy ze śmigłowców sił szybkiego reagowania – zupełnie nie w tym punkcie, co powinien, gdyż strefa na górze wciąż była niebezpieczna, a miejsce lądowania zostało błędnie wyznaczone przez załogę samolotu P3 Orion, obserwującą wszystko z dużej wysokości. Na rezultaty pomyłki nie trzeba było długo czekać – w kierunku wiszącego nisko helikoptera Chinook Razor 01 poleciały granaty RPG, potraktowano go też ogniem z karabinów DshK. Jeden trafił w silnik, drugi blisko kokpitu. Maszyna z hukiem spadła na ziemię.
W środku panowało istne piekło. Pożar ogarniał cały kadłub, jeden z rangerów zginął na miejscu, dwóch kolejnych – gdy próbowało wybiec po rampie z wraku, a na swoim stanowisku poległ operator działka minigun. Reszta próbowała zająć osłonięte pozycje na górze i ratować lżej rannych towarzyszy. Drugi śmigłowiec Razor 02 z pozostałą grupą ratunkową został odesłany do Gardez. Rangerzy zostali sami na szczycie góry, próbując rozpaczliwie odpierać ataki talibów. W takich warunkach przetrwali niemal godzinę, kiedy to w końcu udało się wezwać wsparcie lotnicze. Piloci F-15E dostali rozkaz użycia działek, bo wróg był po prostu zbyt blisko rangerów, by ryzykować zrzucenie bomby. Samoloty skutecznie zniechęciły talibów do ataków i dały wielkie wsparcie moralne swoim żołnierzom.
W międzyczasie do żołnierzy odesłanych do bazy dotarł sam komandor Navy Seals Vic Hyder i zarządził błyskawiczny powrót na Takur Ghar, tym razem jednak z bezpiecznym lądowaniem dzięki nakierowaniu przez oddział MAKO 30. Hyder dołączył do swoich Fok i pomógł ciężko rannym towarzyszom dotrzeć do strefy lądowania umożliwiającej dłuży postój, a rangerzy rozpoczęli wyczerpującą wspinaczkę do swoich kolegów na szczycie. Na miejsce dotarli o godzinie 10.20. Chwilę wcześniej w odpieraniu wroga Rangersom pomogły pociski Hellfire wystrzelone z drona Predator. Z nowymi siłami i w znacznie lepszych humorach rozpoczęli w końcu zdobywać górę, „czyszcząc” bunkier po bunkrze. Posuwając się naprzód, znajdowali sprzęt należący do Robertsa – deskorolkowy kask Pro-Tec, butelkę firmy Naglene oraz goretexową kurtkę amerykańskiej armii, którą miał już na sobie jeden z zabitych talibów. Rangerzy natrafili na ciało żołnierza pod drzewem, które nazwali „bonsai”, a bitwa o Takur Ghar dla nich już zawsze będzie bitwą o grań Robertsa.
Po wszystkim oddział rangerów zebrał się przy wraku śmigłowca, czekając na ewakuację, ale dowództwo stanowczo odmawiało działań w świetle dnia. Wściekli żołnierze musieli pozostać na górze do zmroku, co kosztowało życie ciężko rannego operatora formacji Pararescue Jumpers (ratownicy lotników). Około godziny 20 zaroiło się nad nimi od śmigłowców Apache, A-10, dronów Predator i kanonierek AC-130. 20 minut później rangerzy z poległymi towarzyszami opuszczali przeklętą górę. Nikt z nich nie miał pojęcia, że spokojne czekanie zapewnili im komandosi z Australii, którzy ukryci w odpowiednim miejscu cały czas naprowadzali samoloty na oddziały talibów, by nie dopuścić do kontrataku na szczyt Takur Ghar.
Co właściwie stało się z Robertsem na szczycie?
Szczegółowe losy operatora Robertsa, po tym jak wypadł ze śmigłowca, nie są do końca znane. Z tego, co zdołano odczytać i wywnioskować z niewyraźnych zapisów kamer z samolotu AC-130, Roberts po upadku wdał się w walkę i próbował odpowiadać ogniem, ale szybko został otoczony przez wrogów i zaciągnięty w inne miejsce, gdzie dokonano na nim egzekucji, strzelając w głowę.
Do mediów przedostał się za to film z drona Predator, z szokującym materiałem dokumentującym prawdopodobne losy innego żołnierza – kontrolera Chapmana, którego zespół MAKO 31 zostawił za sobą, uznając za zmarłego. Okazało się, że Chapman żył. Kiedy się ocknął, jeszcze przez godzinę stawiał czoła talibom, zanim został zabity, a stało się to w tym samym czasie i praktycznie obok miejsca, w którym rangerzy wybiegali z wraku śmigłowca strąconego na Takur Ghar – jakby kontroler starał się odwrócić uwagę od lądującego helikoptera. Choć zapis z kamery na podczerwień nie pozwala oczywiście na identyfikację twarzy, to za tym, że istotnie był to Chapman, przemawia fakt, iż postać na filmie strzela z bukra w kierunku talibów, a ciało kontrolera znaleziono w zupełnie innym miejscu, niż pozostawiła je drużyna Navy Seals.
Medal of Honor – dzień drugi c.d.
Podczas misji „Uratuj ratowników” możemy zobaczyć bardzo dokładne odtworzenie losów załogi śmigłowca Razor 01. Zbliżając się do miejsca lądowania na Takur Ghar, nasz helikopter zostaje trafiony granatem RPG i spada. Widzimy dokładnie moment śmierci strzelca miniguna i całe piekło, jakie rozpętuje się w środku. Razem z innymi rangerami próbujemy wydostać się z wraku i zająć pozycję za jakąkolwiek osłoną. Broniąc się przed silnym ostrzałem, tak jak w rzeczywistości naszym głównym celem jest wezwanie wsparcia lotniczego, choć w grze dzieje się to oczywiście o wiele szybciej i wyręczamy w tym kontrolera Ybarrę.
W grze znajdujemy go na szczycie Takur Ghar jeszcze żywego, a śmierć naszego bohatera następuje podczas czekania przy wraku na ewakuację. Zniecierpliwieni żołnierze klną bezsilnie, ale tak jak prawdziwi rangersi, muszą długo czekać na śmigłowce. Zamieniono tu trochę los ratownika PJ Cunnighama, ale zakończenia są niemal identyczne. W tle widać jeszcze bombardowanie gór przez lotnictwo – być może jest to ukłon w stronę australijskich komandosów, którzy do samego końca naprowadzali samoloty na pozycje talibów. W Afganistanie rangerzy odlecieli ze swoimi poległymi towarzyszami i jedynym zabitym w boju członkiem Navy Seals – tak samo kończy się Medal of Honor.
Gdy po skutecznym nalocie F-15E zaczynamy w końcu oczyszczać górę z pozostałych sił talibów, warto zwrócić uwagę na dwa detale, o które zadbali twórcy scenariusza. Tak jak prawdziwym rangerom, tak i nam ratuje w pewnym momencie skórę rakieta wystrzelona przez drona Predator. Najbardziej rzuca się jednak w oczy motyw znajdowania przez żołnierzy osobistych rzeczy Robertsa. Po wyjściu z jednej z jaskiń i spotkaniu połowy oddziału NEPTUN natykamy się na leżącą na śniegu płytę kuloodporną z kamizelki Królika!
Czy to już naprawdę koniec?
Kontynuacja przygód Dusty’ego, Matki, Klechy, Pantery i Voodoo w Medal of Honor: Warfighter była już oparta na całkowicie fikcyjnej i niezbyt dobrze skonstruowanej historii, a odniesienie do prawdziwej misji mamy tylko przez kilkadziesiąt sekund, gdy z pokładu USS Bainbridge oddajemy strzał do somalijskich piratów przetrzymujących kapitana Phillipsa. Gra okazała się totalną porażką i nie została dobrze przyjęta przez nikogo, a legendarna marka Medal of Honor poszła w odstawkę. Czy gdyby twórcy ponownie podeszli do tematu równie bezkompromisowo i przedstawili prawdziwą historię oraz wiarygodnych wrogów w trybie wieloosobowym, skończyłoby się to inaczej? Czy obecnie na rynku jest jeszcze miejsce na odrodzenie Medala? Wierzę, że tak, ale w równie odważnej formie jak w 2010 roku!