autor: Szachu
Caen Skrytobójca
Tęgi karczmarz ze świecą w ręku pokonywał kolejne schody swojego przybytku. Było już późno, ostatni klient dawno już zasnął sącząc kiepskie piwo. Grubas starał się poruszać jak najciszej, zupełnie jak gdyby czegoś się obawiał...
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.
- Wiesz kim jestem? – blondyn nie wytrzymał i zagadnął Caena.
- Nie mam pojęcia. – odpowiedział zabójca.
- Jestem Arnold Portes, syn gubernatora tej prowincji. Jako jej przyszły władca wyczuwam wrogów publicznych na milę, a ty śmierdziałeś mi zanim jeszcze wjechałem z żołnierzami do wioski. – Caen milczał. – A ty? Kim ty jesteś? I skąd masz taki piękny miecz? Komu go zrabowałeś?
- To prastary miecz paladynów Roharu. Nikomu go nie zrabowałem, należał on do mojego ojca, a wcześniej do mojego dziada.
- Paladyni Roharu? Przecież ich już dawno wycięto w pień... Nie chcesz mi chyba wmówić... – kapitan nie zdążył dokończyć, bo nagle z drzew otaczających gościniec posypały się strzały. Jedna z nich trafiła kapitana w brzuch, druga w krtań. O ile jeszcze ta pierwsza nie uczyniła mu większej szkody, gdyż nie przebiła jego kolczugi, to jednak ta druga przeszyła szyję blondyna, zanurzając się w niej aż po brzechwę. Równocześnie zza drzew wybiegło czterech drabów z dzidami. Caen chcąc uniknąć strzał zeskoczył z konia i padł na trawę. Kątem oka dojrzał tylko jak czterej kusznicy padają przebici strzałami, oraz jak miecznicy są roznoszeni na włóczniach. Bitwa była krótka, a żołnierze totalnie zaskoczeni.
- Wstawaj brodaczu. – Caen poczuł kopnięcie na żebrach. Rana paliła go jak cholera. Wciąż leżąc obrócił się na plecy. Dokoła krzątali się bandyci zbierając łupy. Dwóch drabów kłóciło się o buty jednego z żołnierzy. Obaj noszą ten sam rozmiar, pomyślał Caen. – Jestem Nunin, nie wiem jak ciebie zwą, ale skoro żołnierze tak cię pokiereszowali musisz być swój chłop, hehehe. – Nunin był wysokim, czarnowłosym mężczyzną z potężnym wąsem. Był mocno zbudowany, bardzo szeroki w barkach, a w potężnej dłoni trzymał drzewiec włóczni, który wyglądał przy nim jak zabawka.
- Jestem Caen... – odezwał się zabójca. – Żołnierze schwytali mnie jak zabawiałem się z wieśniaczką. Ten blondyn ciął mnie przez pierś, potem nie pamiętam... – Caen udawał, że próbuje sobie coś przypomnieć. – obudziłem się skrępowany na koniu.
- To niejako tłumaczy twój skąpy przyodziewek, hehehe. Ale nie myśl sobie, że odbiliśmy cię tak dla przyjemności. Zaczailiśmy się licząc na jakąś kupiecką karawanę, lecz gdy napatoczyli się ludzie gubernatora, to postanowiliśmy ich wykończyć. W nocy ci szubrawcy załatwili mi dwóch ludzi. – Nunin zwiesił głos i splunął. – To byli bardzo dobrzy i waleczni zbóje... Nikomu nigdy nie przepuścili... Ale wracając do ciebie, to nie licz, że ujdziesz cało. Jeszcze nie zdecydowałem co z tobą zrobić.
- Szczerze mówiąc to liczyłem, że pozwolisz mi się przyłączyć do twojej bandy. – zełgał Caen. – Już od dłuższego czasu szukam zajęcia w branży.
- Faktem jest, że straciłem dwóch ludzi. Zostało nas tylko siedmiu. Nie wiem co potrafisz, a co gorsza to nawet cię nie znam.
- Jestem dobrym wojownikiem. A to jest mój miecz. – Caen wskazał skinieniem głowy na kilku drabów oglądających „Sprawiedliwego”. Zbóje byli pod wrażeniem. Do uszu Caena dochodziły pełne podziwu gwizdnięcia, ochy i achy. Nunin wydobył zza pasa nóż i nachylił się nad leżącym zabójcą.
- Sprawdzę cię. – wyszeptał rozcinając więzy. Gdy Caen już wstał, Nunin podał mu jego miecz.
- Pokaż jak nim wywijasz, hehehe. – zaśmiał się łotr. – Zobaczymy czy jesteś tak dobry jak sam twierdzisz.