autor: Szachu
Caen Skrytobójca
Tęgi karczmarz ze świecą w ręku pokonywał kolejne schody swojego przybytku. Było już późno, ostatni klient dawno już zasnął sącząc kiepskie piwo. Grubas starał się poruszać jak najciszej, zupełnie jak gdyby czegoś się obawiał...
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.
Na środku wioski zgromadzili się chyba wszyscy jej mieszkańcy. Dzieci pokazywały sobie palcami błyszczących jak na paradzie jeźdźców. Młódki puszczały oczka do co gładszych żołnierzy, otaczających zwartym kordonem swojego kapitana, długowłosego blondyna z meszkiem nad górną wargą. Caen jeszcze nigdy nie widział tak młodego dowódcy. Żołnierze zsiedli z koni wciąż tworząc okrąg wokół swojego kapitana, który pozostał w siodle. Blondyn wyjął zwój i zaczął czytać.
- W imieniu króla Lingona, władcy Tenionu, gubernator prowincji Barth zobowiązuje mieszkańców wioski do dostarczenia armii niżej podpisanego co drugiego worka pszenicy, a także daniny w postaci 10 krów i 15 świń. Rozporządzenie ma być wykonane w ciągu siedmiu dni. Sołtysi są osobiście odpowiedzialni za dostarczenie wyżej wymienionych dóbr do miejsca docelowego. Krnąbrne i nieposłuszne królewskiej woli wsie będą karane wysokimi grzywnami. Podpisano: Gubrenator Portes, pełnomocnik króla Lingona w prowincji Barth. – blondyn wyraźnie znał już tekst na pamięć, i chyba tylko dla nadania sobie powagi trzymał przed oczami rozpostarte pismo.
Caen stanął przy drzwiach do chaty sołtysa. Miał na sobie tylko spodnie przepasane pasem przy którym zawieszony miał miecz. Pokrwawiona i podarta opończa, podobnie jak jego koszula nie nadawały się do dalszego używania. Osobliwa ta postać, dodatkowo naznaczona czerwoną szramą biegnącą przez pierś musiała przyciągać uwagę żołnierzy.
- A tyś co za jeden? – zainteresował się kapitan, który był osobą młodą i jak dawało się na pierwszy rzut oka zauważyć, nadzwyczaj ambitną.
- Ja? – nieśmiało zapytał Caen.
- Tak ty... Do ciebie mówię oberwańcu z mieczem u boku. Co ty tutaj robisz? – blondyn zrobił groźną minę sędziego karzącego młokosa za kradzież świni.
- Jestem podróżnym. Odpoczywam po trudach szlaku.
- Po trudach szlaku powiadasz... – kapitan nie dał się zbić z tropu. – Widzę właśnie, że to zapewne ten szlak tak cię zaciął w pierś mój panie. – jego głos przybrał kpiący ton.
- Zostałem napadnięty.
- Ty? Raczej wyglądasz mi na personę co to napada a nie jest napadaną. Ciekawe co za półgłówek by napadał na takiego draba z mieczem wielkim jak drzewo. I ciekawe co też chciałby ci zrabować... Gnidy z włosów?
- Napadło mnie...
- Nie interesuje mnie twoja wersja. – wszedł Caenowi w słowo kapitan. – Będziesz się tłumaczył w lochach. Brać go! – żołnierze natychmiast zareagowali. Czterech dobyło kusz i wycelowało w pierś zabójcy, pozostała czwórka dobyła mieczy i ruszyła w jego kierunku. Caen wydobył miecz z pochwy. Rana na piersi paliła jak diabli.
- Natychmiast rzuć to żelastwo, w przeciwnym wypadku dostaniesz bełta między oczy! – kapitan wyraźnie triumfował. W tym momencie Caen był już niemal pewien, że to jego pierwsze poważne zadanie na stanowisku kapitana, oraz że chłopak nie może się wręcz nacieszyć władzą. Blondyn był wniebowzięty. Caen rzucił miecz na ziemię. – Związać go! – trzeba jednak uczciwie przyznać, że wydawanie rozkazów całkiem nieźle wychodziło młodemu kapitanowi...
Żołnierze jechali w zwartym szyku. Dwóch z przodu, po jednym na każdym skrzydle, czterech z tyłu. W samym środku tego korowodu jechał Caen. Na swoim koniu, związany ciasno. Wokół wszystkich krążył promieniejący kapitan. Był dosłownie wszędzie, z przodu, z tyłu. Zachowywał się jak dziecko na jarmarku, a nie jak prawdziwy dowódca w wojsku.